Gabinety cudów, czyli szklanka wódki na zachętę i penis wisielca w roli głównej

Rosjanie patrzyli ze zgrozą na holenderskich lekarzy, którzy wprawnymi ruchami kroili ciało martwego człowieka. Rozbawiony car wręczył swoim towarzyszom ostre noże i dał znak, by przyłączyli się do Holendrów. Gdy się wzdragali, rozkazał, by mięśnie nieboszczyka przegryźli zębami.
Gabinety cudów, czyli szklanka wódki na zachętę i penis wisielca w roli głównej

Nie był to przejaw bezmyślnego sadyzmu, lecz przyspieszony kurs anatomii. Podczas swej słynnej podróży na Zachód Piotr I podpatrywał, jak się buduje okręty i poszerzał swoją wiedzę o świecie. Ponieważ zainteresowania miał szerokie, odwiedził również Frederika Ruyscha.

Ten holenderski lekarz, botanik i kolekcjoner posiadał największy w Europie zbiór zakonserwowanych ludzkich organów, szkieletów, płodów i wszelkiego rodzaju anomalii anatomicznych. Osobiście opracował metodę wypełniania naczyń krwionośnych niepsującą się cieczą, którą nazwał likierem balsamicznym. Receptury konserwantu nie ujawniał nikomu.

Kolekcję przechowywał we własnym domu; rozrastała się w takim tempie, że w momencie wizyty Piotra I wypełniała już pięć pokojów. Chociaż uzdolniona artystycznie córka Ruyscha przyozdabiała eksponaty kwiatami, muszlami i koronkami, tylko humaniści wierni zasadzie „nic co ludzkie nie jest mi obce” patrzyli na nie bez lęku. Humaniści oraz…rosyjski car Piotr, którego bezgranicznie zachwyciły. W euforii uniósł przygotowane do balsamowania ciało zmarłego dziecka i je pocałował. Piotr I podróżował incognito jako Piotr Michajłow, ale Ruysch doskonale wiedział, z kim ma do czynienia. Podejmował gościa z najwyższymi honorami, pokazał mu, jak się chwyta i konserwuje motyle, wypycha zwierzęta, a na koniec zademonstrował coś, czego Rosjanie nigdy dotąd nie widzieli – sekcję zwłok.

Gościnność się opłaciła, car za ogromne pieniądze kupił kolekcję. Przez miesiąc pakowano ją na dwanaście ciężkich wozów. W Petersburgu trafiła do specjalnie dla niej zbudowanego gmachu. Dziś to Muzeum Antropologii i Etnografii Rosyjskiej Akademii Nauk; w czasach carskich placówkę nazywano z niemiecka Kunstkamerą, czyli Izbą Sztuki.

SZKLANKA WÓDKI NA ZACHĘTĘ

Dzieł sztuki było w niej jednak niewiele. Piotra I bardziej niż cuda powstające w pracowniach artystów interesowały osobliwości natury. Kupował je i gromadził do końca życia. Wydał nawet nakaz przesyłania do Petersburga wszystkich zdeformowanych płodów i noworodków. Zdarzało się, że nadgorliwi medycy ekspediowali do stolicy nie tylko martwe, lecz także żywe dzieci z anomaliami fizycznymi. Zapewniano im opiekę i eksponowano w Kunstkamerze.

Car nie był wyłącznie kolekcjonerem. Założone przez niego pierwsze w Rosji muzeum – choć tego określenia jeszcze nikt nie używał – miało pełnić przede wszystkim funkcję edukacyjną. „Chcę, żeby ludzie patrzyli i uczyli się” – oświadczył, uzasadniając decyzję o otwarciu Kunstkamery dla szerokiej publiczności. By ją przyciągnąć, zastosował oryginalny chwyt marketingowy: zwiedzającym na zachętę dawano szklankę wódki. Zadziałało jak magnes i już po kilku miesiącach o niezwykłościach pokazywanych przez cara wiedziano w całej Rosji.

Jeśli car chciał edukować społeczeństwo, nie mógł ograniczyć się do anatomii. Systematycznie powiększał więc zbiory o nowe działy – minerały, stroje, broń i narzędzia ludów z całego świata. Jego dzieło, z mniejszym lub większym zaangażowaniem, kontynuowali kolejni władcy. Po stu latach liczba eksponatów przekroczyła dwa miliony i w Petersburgu powstało muzeum z prawdziwego zdarzenia.

EPOKA CIEKAWOŚCI

Pierwszy władca Rosji, który odważył się wyjechać na Zachód, przybył tam na tyle późno, że zastał już ogromne i dobrze opracowane zbiory. Szlak przetarły mu tysiące kolekcjonerów, których na przełomie średniowiecza i renesansu ogarnęła pasja gromadzenia dziwów tego świata. Profesor Krzysztof Pomian w eseju „Zbieracze i osobliwości” nazwał ten okres „epoką ciekawości”.

 Był to czas odkrywania nowych lądów i egzotycznych kultur, poznawania dorobku starożytności, skupiania się już nie tylko na sprawach ducha, lecz również ciała. Horyzonty ludzi gwałtownie się poszerzyły. Jeśli dotąd za jedyne obiekty godne kolekcjonowania uznawano relikwie świętych, teraz interesujące stawało się wszystko. Od nieznanych stworzeń, przywożonych przez żeglarzy z zamorskich wypraw, po znajdowane niemal pod domem szczątki zwierząt, antyczne ruiny czy skamieniałości. Kolekcjonerzy amatorzy gromadzili je, bo pobudzały wyobraźnię, dostarczały nieznanych wcześniej wrażeń, za-bijały nudę, zaspokajały ciekawość. A chwaląc się niezwykłymi zbiorami, można było zaimponować gościom.

Czasem dawało się też na zbiorach zarobić. Gdy w 1521 roku, a więc niemal dwa wieki przed carem Piotrem, Holandię odwiedził genialny i zamożny malarz Albrecht Dürer, wydał fortunę na zakup koralowców, płetw egzotycznych ryb, łuków i dzid Indian z Karaibów. Kupował bez żadnego planu, wybierał to, co wpadło mu w oko i zaciekawiło.

W podobny sposób tworzono wszystkie ówczesne kolekcje. Efekt był taki, że w jednym kącie pokoju można było podziwiać obrazy i rzeźby, w drugim wypchane ptaki, w trzecim zasuszone zioła, w czwartym kolekcję zegarów, a na ustawionym pośrodku stole stare rękopisy. Te zagracone i niezwykle intrygujące pomieszczenia w krajach niemieckojęzycznych nazywano kunstkamerami lub – bardziej adekwatnie, lecz mniej szacownie – wunderkamerami (izbami cudów). We Francji i Anglii – gabinetami osobliwości (cabinet de curiosités, cabinet of curiosities). Ich właścicielom przyświecała naczelna idea: im rzecz bardziej niezwykła, dziwaczna i rzadsza, tym lepsza i cenniejsza.

JEDNOROŻCE TO WIELORYBY

Bardzo szybko ukształtował się podział na tych, którzy zbierają, i tych, co podziwiają. W połowie XVI wieku na szlak wyruszyli pierwsi „muzealni turyści”. Największego wyczynu dokonał flamandzki badacz starożytności Hubert Goltz, który objechał połowę Europy i zaliczył ponad tysiąc gabinetów osobliwości.

Większość z nich była skromna, jednak już wtedy pojawiali się kolekcjonerzy mający ambicje zgromadzenia eksponatów ze wszystkich dziedzin wiedzy i sztuki. Pierre Borel, francuski lekarz i chemik, nad drzwiami swojej kunstkamery umieścił napis informujący, iż jest to „zbiór wszystkich rzeczy rzadkich”. Zebrał tych rzeczy tyle, że sam się wśród nich gubił i nie do końca wiedział, co posiada.

Wyjście z sytuacji znalazł kilkadziesiąt lat później duński lekarz Ole Worm. Jako nadworny przyrodnik króla Christiana IV dysponował sporymi funduszami na nieustanne powiększanie swej kolekcji. Pod sufitem powiesił wypchanego niedźwiedzia polarnego i rajskie ptaki; na półkach i w gablotach poustawiał setki spreparowanych zwierząt, rogów, kłów, szkieletów, skamielin. By orientować się w tym gali-matiasie, wpadł na pomysł umieszczenia przed każdym eksponatem kartki z jego opisem. To wystarczyło – przypadkowa zbieranina rozmaitych przedmiotów zmieniła się w usystematyzowany zbiór. Pomysł szybko się upowszechnił i droga do tworzenia nowoczesnych muzeów została otwarta.

Ole Worm traktował swój gabinet osobliwości jak pracownię naukową, wnikliwie badał i porównywał eksponaty. W rezultacie pozbawił wielu kolekcjonerów ich najcenniejszego skarbu. Odkrył bowiem, że to, co uważali za obdarzony magicznymi właściwościami róg jednorożca, w rzeczywistości jest prozaicznym kłem narwala.

Sam jednak chlubił się podobnym rarytasem – tzw. scytyjskim jagnięciem. Według powszechnego przekonania było to pół zwierzę, pół roślina, wyrastające na mocnej pionowej łodydze, która pełniła rolę pępowiny. Dziś wiadomo, że chodziło o przywiezioną z Malajów paproć Cibotium barometz. Jej kłącza faktycznie przypominają owczą wełnę.

Taka pomyłka nie przynosiła jednak uczonemu ujmy na honorze. Nowoczesna nauka stawiała bowiem dopiero pierwsze kroki i właśnie w gabinetach osobliwości było to widać najlepiej. Nieraz jeszcze prawdziwa wiedza przeplatała się w nich z legendą i mitem. Nie tylko w kolekcjach ambitnych amatorów, lecz również w zbiorach władców korzystających z usług najlepiej wykształconych i dobrze poinformowanych doradców.

ENCYKLOPEDIA DO OGLĄDANIA Zbiory gromadzone w gabinetach osobliwości można podzielić na kilka kategorii, które w sumie odzwierciedlały całą encyklopedyczną wiedzę w epoce ciekawości: 
  • naturalia – przedmioty, które były dziełem natury: rośliny, spreparowane zwierzęta i ludzkie narządy, minerały, kamienie szlachetne, owady, muszle, skamieniałości, kły, poroża, pióra egzotycznych ptaków 
  • artificalia (artefakty) – rzeczy wykonane przez człowieka: obrazy, rzeźby, medale, numizmaty, odzież, broń 
  • scientificalia i instrumentalia – świadectwa ludzkich osiągnięć w opanowywaniu natury: narzędzia, przyrządy naukowe, astrolabia, zegary, lunety, globusy, atlasy, automaty, instrumenty  
  • mirabilia – przedmioty cudowne o właściwościach uzdrawiających lub magicznych: rogi jednorożca, bezoary (podobne do kamienia wytwory przewodu pokarmowego zwierząt uważane za odtrutkę na każdą truciznę), relikwie, amulety

ZAJĄC WIĘKSZY OD CZŁOWIEKA

Panujący nad połową Europy i Ameryki Habsburgowie mogli sobie pozwolić na zakup każdego intrygującego obiektu. Cesarz Ferdynand I miał wyrobiony gust i stworzył wzorcową kunstkamerę, którą do dziś  można podziwiać w Wiedniu. Zgromadził w niej bezcenne dzieła sztuki, od średniowiecznych rzeźb z drewna i kamienia po statuetki z kości słoniowej i złote cacka z pracowni najwybitniejszych jubilerów epoki. Ale nawet w najbardziej reprezentacyjnej kolekcji ówczesnego świata znalazły się takie „unikaty” jak  solniczka ze skamieniałymi językami… smoków. W rzeczywistości były to po prostu zęby rekina.

Jeszcze bogatszym zbiorem niezwykłości mógł się pochwalić syn i imiennik cesarza Ferdynand II Tyrolski. Rezydował na zamku Ambras pod Innsbruckiem i tam urządził swoją kunstkamerę. Zbierał ciekawostki z każdej dziedziny i jeśli ktoś miał prawo do tytułu posiadacza „zbioru wszystkich rzeczy rzadkich”, był nim on. Na zamku Ambras znalazły się wspaniałe kolekcje malarstwa, broni średniowiecznych rycerzy, zabawek mechanicznych, wyrobów ze szkła, instrumentów naukowych i muzycznych. Eksponaty europejskie sąsiadowały ze zbiorami przed-miotów z Azji i Ameryki, w tym takimi unikatami jak zbroja samuraja oraz strój z ptasich piór i korona władcy Azteków Montezumy.

Na tym jednak nie koniec. Ferdynanda, jak wielu kolekcjonerów, interesowało ludzkie ciało. Nie gromadził jednak szkieletów czy zakonserwowanych narządów, lecz portrety – jak wówczas mawiano – wybryków natury. Na jego zlecenie malowano karłów, gigantów, upośledzonych umysłowo i kobiety dotknięte hirsutyzmem, czyli owłosione niczym mężczyźni. Sporo było w tym niezdrowej fascynacji, o czym wymownie świadczy obraz sparaliżowanego mężczyzny. Był sprawny  umysłowo, więc sportretowano go w taki sposób, by podkreślić, że do barków jest „normalny” – kapelusz na głowie, kryza na szyi. Natomiast bezwładne, poskręcane kończyny i resztę ciała pozostawiono nagie.

Do wyjątkowych kuriozów pokazywanych w Ambras należał ogromny kołtun z Polski, dwumetrowy zając i jajo zniesione przez… kobietę.

Mniej naiwni byli kolekcjonerzy, którzy osobiście zajmowali się biologią. Anglik John Tradescant pracował jako ogrodnik u kanclerza Roberta Cecila i księcia Buckingham. Pracodawcy finansowali mu wyprawy na Karaiby, do Afryki, Indii i północnej Rosji. Wojażował pod pretekstem poszukiwania oryginalnych roślin do pałacowych ogrodów, ale naprawdę chodziło mu o zbieranie nasion, cebulek, kwiatów i liści do zbioru, który nazywał niezbyt skromnie „Arką Tradescanta”.

Po ojcu kolekcję przejął syn, również John, i wzbogacił między innymi o wymierającego ptaka dodo z Mauritiusa, szczękę morsa oraz płaszcz z irchy, który – w co święcie wierzył  – należał do ojca słynnej indiańskiej księżniczki Pocahontas.

Ponieważ utrzymanie gabinetu osobliwości sporo kosztowało, Tradescant junior udostępniał go za opłatą zwiedzającym. By przyciągnąć publikę, pokazywał jeszcze większe dziwy – jajo smoka, dwa pióra z ogona Feniksa, rękę syreny oraz fiolkę krwi, która spadła jak deszcz na wyspę Wight.

Po przedwczesnej śmierci jedynego syna John Tradescant przekazał rodzinny gabinet osobliwości innemu kolekcjonerowi: Eliasowi Ashmole. Ten skatalogował go i wraz z własnym zbiorem ponad 9 tysięcy monet i medali oraz olbrzymią biblioteką przekazał w roku 1683 uniwersytetowi w Oksfordzie. W ten sposób powstało pierwsze na świecie muzeum uniwersyteckie.

Inny angielski kolekcjoner Hans Sloane w ciągu długiego, 93-letniego życia zebrał ponad 71 tysięcy eksponatów, głównie roślin i owadów, ale także przedmiotów codziennego użytku Indian, Eskimosów, Lapończyków i Hindusów. Pragnąc uchronić kolekcję, a jednocześnie zabezpieczyć materialnie spadkobierców, zaproponował jej sprzedaż państwu za dwadzieścia tysięcy funtów. Królowi Jerze-mu II obca była pasja kolekcjonerska, więc nie wyraził zainteresowania, ale wyręczył go parlament. Dzięki dalekowzroczności posłów kolekcja Sloane’a stała się zalążkiem jednego z najsłynniejszych i najbogatszych muzeów świata – British Museum.

CZŁOWIEK LEW  I TOMCIO PALUCH

Wraz z powstaniem wielkich publicznych muzeów skończyła się epoka prywatnych gabinetów osobliwości. Zbiory złożone z przypadkowych eksponatów nie miały szans w rywalizacji z placówkami profesjonalnie zarządzanymi i finansowanymi przez państwo. Ale nie wszyscy amatorzy złożyli broń.

W XIX wieku Amerykanin Thomas Mütter przeprowadzał pionierskie operacje chirurgii plastycznej na pacjentach z rozszczepionymi podniebieniami, zajęczymi wargami, zrośniętymi palcami stóp itp. Stykał się z tak różnymi deformacjami ludzkiego ciała, że wpadł na pomysł ich dokumentowania.

Zaczął od zbierania przedstawiających je rycin i książek, z czasem powiększył kolekcję o medyczne niezwykłości – guzy, chore tkanki, zwyrodniałe kości i stawy, narośla na czole w kształcie rogów itp.

Zbiór ponad 1300 okazów zapisał w testamencie College of Physicians w Filadelfii. Dar przyjęto i sukcesywnie wzbogacano o nowe eksponaty, tworząc wzorcowy gabinet medycznych osobliwości. W Mütter Museum można było zobaczyć szkielet najchudszego Amerykanina i karła o wzroście 107 cm; najdłuższe jelito grube (ponad 2,2 m), w którym mieściło się 20 kg kału; czaszkę mężczyzny tak zżartą przez syfilis, że wygląda jak zbudowana z pumeksu, jądra nabrzmiałe do rozmiarów piłki futbolowej, płód o dwóch głowach; kolekcję ponad stu czaszek różnych kształtów, a nawet guz wycięty ze szczęki prezydenta Grovera Clevelanda.

Mimo tylu kuriozów Mütter Museum było poważną placówką w porównaniu z nowojorskim Muzeum Barnuma. Jego pomysłowy założyciel połączył gabinet osobliwości z cyrkiem, w którym pokazywał eksponaty żywe i martwe. Na przykład pochodzących z Syjamu zrośniętych klatkami piersiowymi braci Changa i Enga Bunkerów, których ze względu na miejsce urodzenia nazwał bliźniętami syjamskimi. Niemniejszą atrakcję stanowili człowiek lew, czyli mężczyzna o zdeformowanej twarzy i ciele owłosionym jak u zwierzęcia (notabene nasz rodak Stefan Bibrowski), oraz generał Tomcio Paluch – karzeł mierzący zaledwie 102 cm. Obok nich prezentowano zmumifikowaną syrenę (w rzeczywistości małpę z rybim ogonem), woskowe figury znanych postaci i korzeń drzewa… pod którym nauczał Jezus.

Muzeum Barnuma przyciągało takie tłumy, że wywieszono w nim strzałkę z informacją: „To jest droga do Egress”. Nikt nie wiedział, co znaczy Egress, więc ludzie szybko podążali we wskazanym kierunku. I przekonywali się, że dotarli do wyjścia. Powrotu nie było. Barnum przyspieszał w ten sposób tempo zwiedzania, ponieważ wstęp do jego gabinetu cudów był płatny, a przed wejściem zawsze stała kolejka.

PENIS WISIELCA

Gdy w 1865 roku Muzeum Barnuma spłonęło, wydawało się, że gabinety osobliwości definitywnie przeszły do historii. Tymczasem wciąż można je znaleźć. Ot, choćby w Londynie, gdzie amatorów mocnych wrażeń zaprasza Museum of Curiosities.

Wygląda jak przeniesione wprost z „epoki ciekawości” do naszych czasów. Pełno w nim wypchanych zwierząt – od banalnych wron po egzotyczne hieny, słojów z zakonserwowanymi organami, zmumifikowanych kotów i innych kuriozów. W podziemiach straszą czaszki i szkielety oraz narzędzia tortur. Wtajemniczeni mogą obejrzeć kolekcję antycznej pornografii. To też był często spotykany, lecz rzadko pokazywany element dawnych gabinetów osobliwości. Nie tylko w postaci malowideł i rysunków. XVIII-wieczny anatom kolekcjoner John Hunter zapraszał zaufanych gości, wyłącznie mężczyzn, do sekretnego schowka. I prezentował absolutny unikat – zakonserwowanego penisa w stanie erekcji. Odciął go skazanemu na śmierć wisielcowi tuż po egzekucji.

Uroki dawnych kunstkamer doceniają także współcześni artyści. Angela Cockayne z wyszperanych na strychach i w piwnicach muszli, motyli i ptasich głów tworzy nowe intrygujące kompozycje. Tessa Farmer wykorzystuje owady z dawnych kolekcji do kolaży, na których insekty atakują miniaturowych ludzików. Jej prace kojarzą się z oglądanym pod mikroskopem horrorem.

W nader oryginalny sposób połączył przeszłość z teraźniejszością Miguel Angel Blanco (rocznik 1958), który do madryckiego muzeum Prado wprowadził elementy rodem z gabinetów osobliwości. Przed obrazem Rubensa „Porwanie Europy” ustawił wypchanego byka; obok nie mniej słynnego „Sabatu czarownic” Francisco Goi – gablotę z zakonserwowanymi ropuchami i szkielet nietoperza; w sali z obrazami o tematyce mitologicznej – trzymetrowy kieł narwala, czyli mityczny róg jednorożca.

Dzięki tej artystycznej prowokacji szacowne muzeum ożyło, gdyż zwiedzający nie mogli się powstrzymać od żywiołowych reakcji. Jedni byli za, inni przeciw, ale nikt nie pozostawał obojętny. Bo jednak wciąż lubimy zaskakiwać i być zaskakiwani. Kiedyś tę potrzebę zaspokajały gabinety osobliwości. A dziś? Wystarczy sprawdzić, co pokazujemy i oglądamy w takich serwisach jak YouTube…