Przestrzeń kosmiczna jest całkiem blisko – zaledwie 100 km nad powierzchnią Ziemi. Tam przebiega tzw. linia Karmana, czyli umowna granica, powyżej której powietrze jest już zbyt rzadkie, by dało się latać samolotem. Sposobów na dotarcie w to miejsce jest kilka.
Zacznijmy od – pozornie – najprostszego. Ułóżmy jeden na drugim wszystkie wydrukowane egzemplarze naszego magazynu. Materiału nam nie zabraknie, ponieważ przez ostatnie ćwierć wieku drukowaliśmy średnio 1,5 mln egzemplarzy rocznie, co daje łącznie 37,5 mln „Focusów”. Zakładając, że jeden magazyn ma 4 mm grubości, moglibyśmy z nich zbudować imponującą wieżę wysokości 150 km.
Przynajmniej w teorii, bo w praktyce taka sterta „Focusów” byłaby bardzo niestabilna. Nawet gdyby udało nam się osiągnąć 10 km wysokości (na co wystarczyłoby 2,5 mln egzemplarzy), to wiejące wysoko w atmosferze wiatry przewróciłyby naszą wieżę. Wiemy więc już, że historyczne nakłady naszego magazynu są naprawdę kosmiczne, ale jeśli chcemy opuścić Ziemię, potrzebujemy innego sposobu.
Turystyka kosmiczna wciąż nie ruszyła
Nie będzie to na pewno tania podróż. Moglibyśmy podczepić „Focusa” do balonu stratosferycznego. Koszt jego wysłania to kilkaset złotych, ale pułap też jest skromny – góra 50, a najczęściej tylko 40 km. Do kosmosu stamtąd jest jeszcze daleko.
Równie odległe, choć w czasie, wydają się turystyczne loty kosmiczne. Od kilku lat słyszymy, że są „tuż za rogiem”, ale wciąż nie można z nich skorzystać. Firma Virgin Galactic na przykład twierdzi, że jest w stanie zaoferować lot suborbitalny. Jej pojazd SpaceShipTwo ma dolecieć do granicy kosmosu, a później swobodnie opaść na ziemię.
Bilety w cenie 250 tys. dolarów od pasażera można już rezerwować. Ponieważ zrobiło to ok. 700 chętnych, teoretycznie moglibyśmy odszukać taką osobę i poprosić ją, by wzięła ze sobą „Focusa” na wycieczkę. Ale nadal nie wiadomo, kiedy w końcu będzie to powszechnie dostępne.
Trudniejszym zadaniem byłoby zaprzyjaźnienie się z astronautą, który wybiera się na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS). To elitarne grono, ale załóżmy, że dotrzemy do takiej osoby.
Musielibyśmy być bardzo przekonujący, ponieważ astronauta może wziąć ze sobą na orbitę bardzo niewiele osobistych przedmiotów. Ich łączna masa z reguły nie może przekraczać kilograma, a na dodatek wszystko musi się zmieścić w standardowej torbie NASA o wymiarach 12 na 20 cm. Tymczasem „Focus” ma 21 na 28 cm, więc pewnie by się nie zmieścił (albo trzeba byłoby go mocno pozaginać).
Ile magazynów może pomieścić rakieta
Lepiej więc postawić na loty bezzałogowe. W ich przypadku cena jest stosunkowo niska, łatwiej też znaleźć firmę lub instytucję świadczącą takie usługi. Model rozliczeń wygląda klarownie: płacimy za kilogram ładunku, a cena uzależniona jest od tego, jak daleko chcemy go wysłać.
Jeśli wybierzemy niską orbitę Ziemi, zaczynającą się na pułapie 200 km nad powierzchnią planety, teoretycznie wystarczy nam 1,5 tys. dolarów. Tyle bowiem kosztuje dostarczenie na taką wysokość kilograma ładunku, a więc np. „Focusa”, „Focusa Historia”, „Focusa Ekstra”, „Focusa Wiedza”, „Coachingu” i „Śledczego”. Jest tylko jeden problem – taka cena dotyczy zakupu hurtowego.
Żeby zamówić lot orbitalny po 1,5 tys. dolarów za kilogram, musielibyśmy zaplanować wysłanie ponad 60 ton ładunku. Tyle bowiem na niską orbitę ziemską zabiera rakieta Falcon Heavy firmy SpaceX. 60 ton to mniej więcej półroczny nakład „Focusa”, a łączny koszt w tym przypadku sięgnąłby, jak łatwo policzyć, 90 mln dolarów.
Jeśli chcielibyśmy dostarczyć nasz magazyn na ISS, cena za kilogram wzrośnie do 25 tys. dolarów. W tym przypadku musielibyśmy skorzystać z rakiety Falcon 9, która może zabrać maksymalnie 23 tony ładunku.
Byłyby to dwa miesięczne nakłady „Focusa”, a w zasadzie nawet mniej, bo w cenę ładunku wlicza się nie tylko sama masa wysyłanych czasopism, ale również opakowanie. Podobnie jest zresztą z pocztą przy dostarczaniu naziemnej prenumeraty – bierze ona pod uwagę masę przesyłki z kopertą i znaczkiem.
Opakowanie kosmicznego ładunku ma spełniać szereg wymogów związanych z czystością, precyzją wymiarów, rozszerzalnością termiczną itp. A to oznacza dodatkowe koszty.
Lepiej więc znaleźć firmę, która zrobi to wszystko za nas i jedynie sprzedaje miejsce na pokładzie rakiety wszystkim zainteresowanym. W takim układzie za dostarczenie kilograma ładunku na ISS zapłacić trzeba ćwierć miliona dolarów (to cały czas cena przy zakupie brutto), ale za to odpada dużo problemów związanych z logistyką, pilnowaniem terminów itp.
Jeśli mamy większe ambicje, możemy zaplanować dostarczenie „Focusa” nawet na Księżyc. Taką usługę oferuje niemiecka firma Planetary Transportation Systems. W niedalekiej przyszłości chce ona wysłać 300-kilogramowy lądownik Alina na Srebrny Glob. Miejsce w ładowni jest na sprzedaż i jak zapewnia firma, tylko od nas zależy, co wyślemy.
Cena też jest przystępna – 800 tys. dolarów za kilogram, a najmniejsza paczka może ważyć 500 gramów. Innymi słowy, za księżycową podróż „Focusa”, „Focusa Historia” i „Focusa Ekstra” zapłacilibyśmy 400 tys. dolarów.
Tyle tylko, że nie ma pewności, kiedy i czy w ogóle firma Planetary Transportation Systems zdoła wysłać ładunek na Księżyc. To zresztą standard w branży kosmicznej. Permanentne opóźnienia, odwołanie lotów i kasowanie misji jest udziałem nie tylko małych firm porywających się „z motyką na słońce”, ale także wielkich agencji takich jak NASA. Poszukajmy więc bardziej dostępnej metody.
E-wydanie można wysłać na orbitę okołoziemską
Nasze magazyny od wielu lat są dostępne w formie e-wydania w formacie PDF (można je znaleźć w serwisach Publio.pl, Nexto.pl, eKiosk.pl i eGazety.pl). Cyfrowy plik można dostarczyć w przestrzeń kosmiczną łatwiej niż papierowego „Focusa”. Pytanie tylko brzmi, jak daleko chcemy dotrzeć?
Jeśli interesuje nas orbita okołoziemska, całkowite koszty transmisji wynoszą około 100 dolarów za megabajt. Ponieważ jedno e-wydanie „Focusa” ma 24 MB, możemy je dostarczyć np. na pokład Kosmicznego Teleskopu Hubble’a za 2,4 tys. dolarów. Tyle że dostęp do tego urządzenia mają tylko agencje NASA i ESA, które raczej nie podejdą do naszego pomysłu z entuzjazmem.
Lepszym pomysłem byłoby wysłanie „Focusa” na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Od zeszłego roku dysponuje ona łączem o przepustowości 600 megabitów na sekundę, z którego mogą również korzystać astronauci.
Wystarczy więc, że zaprzyjaźnimy się z którymś z nich i wyślemy mu e-mail z załączonym e-wydaniem. W ten sposób zapewnimy załodze ISS ciekawą lekturę, po którą będzie mogła sięgać w czasie wolnym.
Czy można wysłać informacje do obcych cywilizacji?
Trudniejszym wyzwaniem byłaby próba zdobycia zupełnie nowych czytelników. Ostatecznie na Ziemi „Focus” jest już dość dobrze znany, a e-wydanie może kupić sobie praktycznie każdy. Plik PDF możemy jednak wysłać daleko w kosmos z nadzieją, że dotrze do obcych cywilizacji.
Pierwsza opcja to przekazanie danych do sond Voyager. Wystartowały w 1977 r., a obecnie są już poza Układem Słonecznym, około 20 godzin świetlnych od nas. Baterie sond prawdopodobnie przestaną działać w 2025 roku, więc mamy mało czasu, żeby załatwić formalności związane z przesłaniem „Focusa”.
Co gorsza, Voyagery mają tylko 64 kilobajty pamięci, więc nie ma szans, żeby zmieściło się w nich pełne e-wydanie. Moglibyśmy co najwyżej przesłać miniaturkę okładki i kilka najciekawszych artykułów z wydania jubileuszowego w formacie tekstowym.
Koszt transmisji za pomocą sieci teleskopów Deep Space Network to wydatek rzędu 5 tys. dolarów za godzinę pracy. Ponieważ do Voyagera można nadawać dane z prędkością 16 bitów na sekundę (czyli dwa bajty na sekundę), transmisja 64 kilobajtów zajęłaby około 9 godzin.
Innymi słowy, koszt przekazania małego fragmentu wydania jubileuszowego sięgnąłby 45 tys. dolarów. Ale gdyby nawet któregoś z Voyagerów przechwycili kiedyś kosmici, mogliby mieć problem z odkodowaniem wiadomości.
Możemy spróbować jeszcze innej opcji. Sieć Deep Space Network może emitować sygnał w dowolny zakątek kosmosu z prędkością do 5,2 megabita na sekundę. Przekaz trzeba powiększyć o słownik i instrukcję obsługi PDF dla kosmitów, więc wysyłanych danych prawdopodobnie będzie dwa razy więcej.
Transmisja to mniej niż dwie minuty, ale synchronizacja, ustawienie anten i podobne przygotowania trwają i za to też trzeba zapłacić. Z pojedynczą emisją powinniśmy wyrobić się w ciągu godziny.
Ale jedna transmisja może nie wystarczyć. Ostatecznie nie wiemy, gdzie w kosmosie mogą znajdować się rozwinięte cywilizacje. Powinniśmy więc wybrać np. 10 różnych kierunków, a każdą transmisję powtórzyć dla pewności. Jeśli nie będziemy wymagali, by usługa została wykonana szybko i o ściśle określonej porze, możemy nawet liczyć na rabat.
W ten sposób wysłanie „Focusa” w kosmos kosztowałoby nas nie więcej niż 100 tys. dolarów. Być może dla agencji kosmicznej takie pieniądze to drobnostka. Dla nas jednak byłby to spory wydatek. Dlatego zamiast wysyłać „Focusa” w kosmos skupimy się na tym, by tu, na Ziemi, był dla was ciekawy.