Fakt, na pierwszy rzut oka Rio to miasto wspaniałych rezydencji i luksusowych sklepów. Ale wystarczy wejść w ciasne uliczki, pnące się poplątaną pajęczyną ku skalistym wzgórzom, żeby zobaczyć prawdziwe oblicze metropolii – nędzę, o jakiej przeciętny Europejczyk nie ma pojęcia. Fawele – bo o nich mowa – od wieków stanowią wyrzut sumienia (a raczej – powinny stanowić) dla włodarzy Rio, którzy nie bardzo wiedzą, jak poradzić sobie z tamtejszą biedą, zepsuciem i przestępczością.
Tak naprawdę jedynym reprezentantem władzy, kontaktującym się z mieszkańcami faweli, są funkcjonariusze elitarnej jednostki policyjnej BOPE, powołanej do walki z tamtejszymi gangsterami. BOPE uważana jest za najbrutalniejszą formację policyjną w Ameryce Południowej, ale przeciwnik też nie wypadł sroce spod ogona. Potomkowie niewolników, którzy swą walkę o lepszą przyszłość na brazylijskiej ziemi znaczyli krwią i upokorzeniem, wiedzą, że szanse na przetrwanie mają tylko silni i zdeterminowani. Tacy, jak wojownicy legendarnego XVII-wiecznego przywódcy Ganga Zumby, który przewodził afrykańskim niewolnikom pragnącym wydostać się spod jarzma portugalskich plantatorów.
Albo tacy, jak żołnierze Antonia Conselheiro, który dwieście lat po Zumbie próbował stworzyć własne minipaństwo, niezależne od legalnych władz. To oni – po stłumieniu ich rebelii – zakładali na Wzgórzu Opatrzności osiedla, które przerodziły się w fawele. Kiedy kilka lat temu FIFA przyznała Brazylii prawo do organizacji Mistrzostw Świata w piłce nożnej, rozkochani w futbolu mieszkańcy tego kraju… zaprotestowali. Argumentowali, że w ubożejącej Brazylii są większe potrzeby niż piłkarski spektakl, i że po prostu nie stać jej na tę imprezę.
Zdaniem wielu najpierw należałoby pozbyć się ponurego dziedzictwa przeszłości, czyli faweli, a dopiero potem organizować „igrzyska”, które przecież zamydlają światu oczy. Wracając do owego tajemniczego piarowca, wspomnianego na początku. Czy aby nie stoi on na słynnym szczycie Corcovado i nie wita z otwartymi rękami przybyszów nadciągających do Rio?