Na początku był tylko podstępnym wężem, który wrobił Adama i Ewę w aferę jabłkową. Potem okazało się, że przewodzi grupie upadłych aniołów. Czytelnicy „Focusa Historia” zapewne znają przypowieść z apokryficznej Księgi Henocha, w której dokładnie opisano złowrogi plan, ukuty na górze Hermon (dzisiejsze pogranicze syryjsko-libańsko-izraelskie). Plan ten zakładał, że każdy upadły anioł wcieli się w postać atrakcyjnego mężczyzny (takiego w południowym stylu, z wąsem i w szykownej odzieży. Szkoda, że nie istniał wówczas jeszcze Armani) i będzie uwodził kobiety, aby w efekcie pozostawiać w nich biologiczny ślad szatana. Z tego związku miały się rodzić złe giganty…
Dajmy spokój rewelacjom Henocha, tym bardziej że jednie Kościół koptyjski im zaufał. Dla katolików, między innymi za sprawą Dantego Alighieri oraz malarza Hieronimusa Boscha, diabeł stał się – nawiązując do powieści Tadeusza Konwickiego – człekozwierzoupiorem. Istotą noszącą cechy ludzkie, ale także, a może przed wszystkim – zwierzęce (rogi, ogon, kopyta). I choć początkowo taka istota naprawdę siała grozę wśród narodów (szczególnie w warstwach nieco mniej wyedukowanych), z czasem zaczęła i śmieszyć, i wzbudzać coś w rodzaju sympatii. A nawet – gdy mowa o „diabelskich sztuczkach” – podziwu.
Wiek oświecenia sprawił, że już tylko najbardziej naiwni wciąż odczuwali lęk przez Lucyferem, Borutą, Rokitą czy Kusym, jak mówiono na funkcjonariuszy piekła. Jajogłowi, czyli intelektualiści, zaczęli relatywizować osobę szatana, sugerując, że jest, jaki jest, bo takim stworzył go sam Bóg. Z kolei geniusz wczesnego romantyzmu Johann Wolfgang Goethe w swym wiekopomnym dramacie „Faust” zasugerował, że szatan (w tej roli Mefistofeles) i Bóg grają w jednej drużynie, bawią się człowiekiem i z premedytacją wodzą go na katastrofalne w skutkach pokuszenie.
A jednak nawet u Goethego szatan nie jest jednoznaczny. Sam przyznaje, że choć pragnie zła, wiecznie – chcąc nie chcąc – czyni dobro. Od takiego postawienia sprawy już blisko do adoracji szatana, która osiągnęła swą kulminację w latach 60. XX wieku za sprawą Antona LaVeya, twórcy kościoła i biblii szatana. Wprawdzie organizacja LaVeya miała w sobie więcej z groteskowego spektaklu teatrzyku buffo niż z rzeczywistej grupy wyznaniowej, ale zdobyła sporą popularność, przyprawiając o ból głowy hierarchów wszystkich kościołów chrześcijańskich.
Reasumując: diabeł towarzyszy nam od tysięcy lat. My nauczyliśmy się z nim żyć, a on udawać kogoś innego, niż jest. Wiele wskazuje na to, że ta gra z Kusym – o której piszemy w tym numerze – prędko się nie skończy…