Filozofia pozwala mądrze działać. Uprawiaj ją wszędzie

Żadne inne położenie życiowe nie jest tak odpowiednie do filozofowania jak to właśnie, w którym się teraz znajdujesz – pisał Marek Aureliusz. Co jednak, gdy tym położeniem jest wynoszenie śmieci?

Czterech mędrców na drodze do śmietnika

Filozofia – ujęta tak jak rozumiały ją antyczne szkoły praktyki filozoficznej na Wschodzie i Zachodzie – to dbanie o stan świadomości w każdej chwili. By w każdej sekundzie, gdy wymaga tego życie, działać inteligentnie, świadomie, uważnie i mądrze, a także tak, żeby uczyć się jak najwięcej o naturze naszych umysłów i świata.

Filozofia to nie fantazjowanie na temat tego, czego nie możemy doświadczyć, jak potocznie się uważa, ani pisanie specjalistycznych tekstów dla wąskiego grona czytelników czy też uczenie cudzych doktryn – jak  najczęściej robi się to na uniwersytetach. Można uprawiać ją wszędzie. Tylko w jaki sposób krótkie wyjście do śmietnika w ponury mokry dzień pozwala na mądre działanie?

 

Nauczyciel pierwszy: grawitacja

Wynoszenie śmieci otwiera przed nami ekscytujące możliwości. Możemy na przykład wynosić je uważnie, odczuwając siłę grawitacji, która w takich sytuacjach objawia się bardzo wyraźnie. Oto podnosimy kosz ze śmieciami. Zwykle w takich sytuacjach odlatujemy w myślenie, bo nie jest to czynność ekscytująca. Nasza niewytrenowana uwaga woli zaplątać się w obrazy i doznania z przeszłości albo pobać się trochę przyszłości (lub się nią ponapawać). Być może użalamy się właśnie nad sobą, bo przyszło nam wykonywać tak mało spektakularne zadanie.

To błąd. Zaplątanie w myślenie odcina nas od możliwości zbadania mechaniki własnego ciała. Podnoszenie kosza ze śmieciami pozwala uwadze swobodnie pobyć z doznaniem grawitacji. Nie uczono nas tego w szkole, ale wystarczy kilkadziesiąt sekund (mniej niż potrzeba na wyniesienie śmieci) swobodnego, niewymuszonego bycia uwagą z siłami, które działają na nasze ciało, i oto z tym ciałem zaczyna się coś dziać.

W polu naszej uwagi pojawiają się niezauważane wcześniej napięcia. I zaraz znikają, bo uwaga pozbawiona oczekiwań je rozpuszcza. Ciało się rozluźnia. Umysł daje więcej przestrzeni myślom, za to nie daje się uwieść tak łatwo ich treści. Być może zauważymy, że zaciskamy mocno dłoń na rączce kosza ze śmieciami, i uświadomimy sobie, że nie ma takiej potrzeby. Że ten wysiłek nie jest odpowiedzią na sytuację, tylko objawem mentalnego napięcia, którego powodem jest to, że mózg znowu uwierzył, że myśli (o przeszłości i przyszłości) są rzeczywistością. Chcemy czy nie, zaczynamy oszczędzać energię.

Schodzimy po schodach. Na nasze ciało i jego poszczególne fragmenty oddziałują siły, które wyraźnie odczuwamy. Teraz możemy pobyć trochę dłużej z grawitacją – czymś, czego nie musimy rozumieć, analizować ani rozważać.

Czymś, co jest dostępne bezpośrednio jako doznanie. Nie musimy siadać na poduszce medytacyjnej i szukać koniecznie oddechu, jakby to był jedyny możliwy przedmiot medytacji. Oto mamy przedmiot równie dobry – im dłużej schodzimy schodami, tym bardziej możemy się z nim zaprzyjaźnić.

Ponieważ grawitacja jest częścią procesu życia (a nie ukutym kulturowo, subiektywnym konceptem), kiedy powstanie między nami pewna intymność i zbliżymy się do niej inaczej niż jako do teorii wyrażonej w podręcznikach wzorem matematycznym, zacznie pokazywać nam prawdę o procesie życia, którego jesteśmy częścią. W końcu nauczy nas, że to nie nasze ciało odczuwa przyjemność i ból, tylko nasz umysł, który zabarwia pragnieniem albo awersją neutralne doświadczenie. A to będzie pierwszy istotny krok w stronę wolności, która jest udziałem filozofów. Pokaże, że szczęście zależy od nas.

 

Nauczyciel drugi: emocje

Kiedy dopada cię złość, strach albo przygnębienie na ulicy lub w jednym z przybytków współczesnego wielkiego miasta, najpierw zidentyfikuj sytuację. Ta reguła dotyczy też sytuacji, kiedy rozluźniony, dostrojony do grawitacji, z dłonią trzy-mającą kosz z siłą, jakiej wymaga ta czynność, nie większą, wychodzisz na schody prowadzące na podwórko i zderzasz się ze ścianą deszczu i śniegu. Oczywiście, jak zwykle, nie narzuciłeś kurtki. Zimno nie czeka, natychmiast przenika twoje ciało.

Możesz próbować przeczekać. Tkwisz tak i tkwisz, a zacina coraz bardziej. Zaraz zacznie się mecz  w telewizji. Dopada cię złość. Co robić?

To właściwa chwila, żeby zadać sobie pytanie na temat natury twojego doświadczenia. Na przykład takie: czym jest złość? Jak przejawia się w twoim doświadczeniu? Czy jest w ciele, czy w umyśle? A może i tu, i tu? Co złość robi z myślami? Jeśli będziesz przeklinał wredną czarną chmurę na niebie  i samego siebie (za to, że nie narzuciłeś kurtki z kapturem), niewiele się od tej sytuacji nauczysz. W twojej głowie będą nakręcać się nieprzyjemne myśli, ciało napnie się niezdrowo, a co gorsza nastąpi zapaść twojej świadomości. Mechanizm stresu odetnie cię od otoczenia. Roztrząsając swojego od-wiecznego pecha, nie pomyślisz, że „pech” to inna nazwa „okazji do nauki”. Wiemy z badań psychologicznych, że stresująca sytuacja sprawia, że mamy tendencję do myślenia mechanicznego, a nie kreatywnego. Teraz możesz zobaczyć, że tak jest. W twojej głowie pojawią się te same myśli związane z jakąś opowieścią, na przykład o tym, jakim jesteś idiotą, że wpakowałeś się w tę sytuację.

Kiedy jednak uświadomisz sobie ten mechanizm, w jednej chwili staniesz się panem sytuacji, zamiast być jej niewolnikiem. Teraz może włączyć się świadomość wewnętrznych opowieści. Możesz ze swobodą, bez identyfikowania się z treścią myśli, obserwować, jak się rozwijają: „Ten deszcz się nigdy nie skończy. Nie wydostanę się z tego miejsca. Już na pewno zaczął się mecz, co ja tu robię? Mogłem wynieść te śmieci później. Do dupy ta sobota! A miał być taki świetny weekend”.

Jeśli jakaś część twojej uwagi pozostaje na zewnątrz tych myśli (a jako filozof, który dba o stan świadomości, masz na to spore szanse), może właśnie teraz przypomnisz sobie pouczenia Marka Aureliusza: „Niech cię myśl o całości życia nie trapi!”. Nie bądź niewolnikiem snującej się w twojej głowie opowieści o tym, jak „nieszczęście”, które cię spotyka, zrujnuje twój weekend. W ogóle nie myśl o całości życia, bo jest to tylko źródłem utrapienia. I tak będzie inaczej, niż myślisz. Myśli to tylko myśli. Opowieść w głowie jest czystą fikcją.

Posłuchaj szmeru deszczu, odgłosu wody wpadającej do studzienki kanalizacyjnej. Wyciągnij rękę i poczuj  krople deszczu na dłoni. Zobacz, jak błyszczy posadzka podwórka. Dostrój się zmysłami choć trochę do zjawisk fizycznych, a napięcie w twoim ciele zniknie, umysł uwolni się od ponurych myśli i znowu będziesz mógł twórczo zareagować. Oto napotkałeś trzeciego już nauczyciela podczas swojej króciutkiej wyprawy do śmietnika.

 

Nauczyciel trzeci: uwaga

Uważność ma dużo więcej do zaoferowania niż przyjemność płynącą ze słynnego „bycia tu i teraz”. Nie jest też celem samym w sobie. Tym bardziej nie powinna być dogmatem w religii zwanej samodoskonaleniem. Uważność – tak jak rozumiał ją Budda, od którego przejęła to pojęcie zachodnia psychologia – wytwarza przestrzeń dla wglądu. To jej podstawowa funkcja.

 

Błyszczące od deszczu podwórko to poligon uważności. Jeśli zdecydujesz, że ruszasz na ten poligon bez zbroi w postaci kurtki z kapturem, zgódź się na to, co cię ma tam spotkać – zimno, deszcz, wilgoć. Zachowasz się wtedy tak, jak radzi Epiktet, który mówił, że gdy idziesz do łaźni, bądź świadom, co cię tam czeka: ktoś będzie się wydzierał, ktoś inny chlapał, a znajdzie się i ktoś taki, kto zechce podprowadzić twój portfel.

Cierpienie psychiczne bierze się nie z sytuacji, tylko z niespełnionych wymagań wobec niej. Kiedy ich nie mamy, możemy wejść w sytuację z uważnością, którą różni wschodni i zachodni nauczyciele definiują jako obserwowanie wszystkiego, cokolwiek się wydarza – czy jest to przyjemne, czy nie – w zrelaksowany sposób. Teraz właśnie możemy docenić to, że nie zmarnowaliśmy schodzenia po schodach na złorzeczenie światu w myślach, tylko zwracaliśmy uwagę na grawitację. Tamto ćwiczenie przygotowało nasz umysł do bezstronnej obserwacji.

Idziemy przez deszcz ze śniegiem z włączoną ciekawością i przez kilka najbliższych sekund odkrywamy, że zimno to tylko zimno. Sprawdzimy tę prawdę, dotykając zimnej rączki pokrywy kubła na śmieci, czując deszcz i wiatr na skórze twarzy, będąc świadomym, jak kostnieją nam dłonie. Wrócimy z wyprawy przez podwórko i z powrotem bardziej dostrojeni do rzeczywistości, mniej przyklejeni do myśli.

Może po drodze poczujemy dreszcz. To znakomita okazja, żeby zadać sobie pytanie: czy ten dreszcz jest nasz, czy nie? Gdyby nad tym pytaniem usiadł filozof akademicki (co mało prawdopodobne, bo kto by dał na coś takiego grant?), uznałby je szybko za bezsensowne: nie ma na nie naukowej odpowiedzi. A skoro tak, postawienie go nie skończy się publikacją w wysoko punktowanym czasopiśmie naukowym i nie popchnie kariery do przodu. Filozof praktyk może pytać o to, na co ma ochotę. I nawet jeśli nie przyjdzie do niego żadna odpowiedź, intuicyjnie zbliży się do prawdy o tym, że istniejemy tylko jako część środowiska. Dreszcz jest więc zarówno nasz, jak i nie nasz. A może nasz i nie nasz jednocześnie. Dreszcz jest czymś, co wymyka się dwuwartościowej logice. Taki mały wgląd.

 

Nauczyciel czwarty: wgląd

No dobrze, wgląd, który opisałem w „Stoicyzmie ulicznym”, nie zdarzył się w czasie wynoszenia śmieci, ale w sytuacji, która nie wydaje się bardziej spektakularna: „Sine niebo, mokry, prawie lepki deszcz, ruda trawa. Podwiędłe liście na mój widok urywają się z drzew, jakby ktoś reżyserował sztukę dla jednego widza zatytułowaną »Wszystko musi kiedyś umrzeć, i to raczej szybko«”.Idę ulicą, z ciężarem produktów spożywczych w torbie i ciężarem smutku w klatce piersiowej. W środku tej – niefilozoficznej przecież – sytuacji decyduję: jest jak jest. Każdy stoik by mi powiedział: „Stoisz, kolego, w tej chwili na środku dziurawego chodnika, z torbą napakowaną warzywami, nabiałem i wodą mineralną w konsekwencji splotu niezliczonych czynników. Choćbyś nie wiem jak się spinał, nie stałbyś teraz nawet milimetr dalej. Więc wyluzuj”.

W moim umyśle pojawia się nagle myśl: doświadczam życia, niczego więcej.

Ta jedna myśl wywiewa z mojej klatki piersiowej przygnębienie. Czuję już tylko jedno – wielką ulgę. Jeśli potrzebowałem jakiegoś dowodu na skuteczność technik stoickich, to go mam. Coś na parę chwil staje się dla mnie całkowicie jasne – cierpiałem tylko dlatego, że powiedziałem sobie, iż cierpię. Była to jedynie błędna interpretacja neutralnej rzeczywistości. Doświadczam tylko życia – czegoś, co nie może mnie skrzywdzić. Wszystko inne jest samoudręczaniem się”.

 

„Doświadczam życia – niczego więcej” to tylko myśl, ale odpowiednio przeżyta może mieć wielką moc autoterapeutyczną. Siła tej myśli polega na tym, że uwalnia od wielkich zasobów fikcji, które nasz mózg wytwarza rzekomo po to, by łatwiej nam było żyć. Ta myśl pomaga oddzielić to, co jest procesem życia, prawdą, gdybyśmy chcieli użyć języka filozofii, od wyobrażeń. Zmniejsza radykalnie obszar tego, co ważne, i tego, czym należy się martwić. Kiedy szedłem chodnikiem z zakupami, szedłem chodnikiem z zakupami. Cały dyskomfort tej sytuacji brał się z myślenia, że jest ona niedobra – niespektakularna, nudna.

Wglądy bledną, stają się tylko wspomnieniami. Mogą być przeszkodą w swobodnym życiu, jeśli za bardzo się do nich przywiążemy. Konsekwentna praktyka filozoficzna to stwarzanie warunków do tego, żeby się jak najczęściej powtarzały, bez dbania o to, czy tak się dzieje. To jednocześnie odzwyczajanie  (czyli odwarunkowywanie) umysłu od tego, żeby dawał uwagę fikcji, i przyzwyczajanie do tego, by przyjrzał się samej rzeczywistości. Nie pozwoli na to stworzenie żadnej teorii. Mądrość, o której mówili Sokrates, Epiktet i Budda, nie jest zbiorem prawd.  Bierze się ze sposobu, w jaki doświadczamy świata – w tym siebie samych.