Jak Geralt podbił serca fanów? O fenomenie tej postaci mówi pierwszy wiedźminolog RP

Z badaczem popkultury – doktorem Adamem Flammą z Uniwersytetu Dolnośląskiego DSW we Wrocławiu, autorem książki Wiedźmin. Historia fenomenu, o tajemnicach Geralta z Rivii rozmawia Łukasz Czarnecki
SAMSUNG CSC

SAMSUNG CSC

Panie Doktorze, na początek muszę Panu zadać pytanie osobiste. Jest Pan nazywany pierwszym wiedźminologiem RP, chyba nie ma w naszym kraju drugiej osoby posiadającej tak rozległą wiedzę na temat uniwersum wykreowanego przez Andrzeja Sapkowskiego i jego przyległości. Proszę powiedzieć naszym czytelnikom, jak to się właściwie stało, że zakochał się Pan w postaci białowłosego zabójcy potworów?

Cóż, jak to zwykle bywa, o wszystkim zadecydował czysty przypadek. Kiedy byłem małym chłopcem, dostałem od rodziców tom Ostatnie życzenie. Miałem wtedy 8, może 9 lat, już nie pamiętam dokładnie. W dzieciństwie często obłożnie chorowałem, dlatego książki pozwalały mi jakoś przetrwać czas spędzony w łóżku. A przecież nie ma nic gorszego dla dziecka niż potulne leżenie z zapaleniem płuc czy inną szkarlatyną! No i żebym się czymś zajął, rodzice podarowali mi tom Andrzeja Sapkowskiego. To ciekawe, ale właśnie w taki sposób rozpoczęła się moja przygoda z innymi pisarzami, m.in. z J. R. R. Tolkienem. Znowu na coś zachorowałem i trzeba było mnie czymś zająć… A ponieważ opowiadania przeczytałem dość szybko, od razu poprosiłem o kolejne tomy. I tak to się zaczęło.

Przejdźmy do tematu twórczości literackiej Sapkowskiego, bo to od niej zaczął się wiedźmiński fenomen. W roku 1985 łódzki pracownik firmy handlującej tekstyliami -Andrzej Sapkowski wysyła opowiadanie Wiedźmin na konkurs zorganizowany przez miesięcznik ,,Fantastyka”. Rok później tekst ukazuje się w grudniowym numerze magazynu i zyskuje szeroki odzew czytelników. Chciałbym jednak zapytać nie o samo opowiadanie, lecz oto, jak właściwie wyglądała scena polskiej literatury fantastycznej w momencie, gdy Geralt nadszedł od strony Bramy Powroźniczej?

Pyta mnie Pan o rzeczy, o których dziś często już zapominamy… A w specyfice każdego zjawiska kulturowego czy historycznego istotny jest kontekst. Dzięki temu łatwiej nam zrozumieć, dlaczego coś mogło się wydarzyć i jakie musiały zaistnieć okoliczności, aby dane zjawisko miało określone implikacje. Dlatego najlepiej jest tutaj przywołać śp. Macieja Parowskiego, który opisywał tenże kontekst wielokrotnie. Otóż wtedy w polskiej fantastyce dominowało głównie science fiction, czyli fantastyka naukowa, bo i taka nazwa funkcjonowała. Była to literatura inżynierów, umysłów ścisłych, co doskonale odzwierciedlała ówczesna redakcja czasopisma „Fantastyka” z Parowskim na czele, który był absolwentem Politechniki Warszawskiej. I takie też teksty najczęściej przysyłano do redakcji „Fantastyki”. Odzwierciedlały one ówczesne lęki społeczne, atmosferę strachu przed wojną atomową itd. Być może wpływ na to miał też fakt, iż literatura stricte fantasy nie była w Polsce łatwo dostępna. Niemniej jakieś przetasowania były wyczuwalne już w połowie lat 80., gdy w trakcie spotkań miłośników literatury fantastycznej zaczęły się pojawiać głosy, że może czas na coś innego. No i wtedy pojawił się imć Pan Geralt.

Wysyłając w roku 1985 do czasopisma ,,Fantastyka” opowiadanie Wiedźmin Andrzej Sapkowski nie podejrzewał nawet, że wykreowany na potrzeby tekstu bohater Geralt z Rivii uczyni go najpoczytniejszym polskim pisarzem przełomu XX i XXI wieku/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Wiedźmin mimo uwielbienia czytelników, z których jeden przesłał nawet na adres redakcji 1000 zł dla autora, nie wygrał konkursu i zajął dopiero trzecie miejsce. Co o tym zadecydowało?

To, że było to opowiadanie inne od reszty. Bardzo skupione na akcji, mocno komiksowe. Maciej Parowski wielokrotnie wspominał, że Sapkowskiego za dobrze się czytało i gremium redakcyjnemu to się nie do końca spodobało. Były określone standardy, wizja właściwych opowiadań. Ale to wystarczyło, wrota zostały uchylone i powoli fantasy zaczęła zjednywać sobie coraz więcej zwolenników. Wie Pan, żartobliwie można powiedzieć, że w tamtym czasie wszyscy chyba poszukiwali drugiego Stanisława Lema, zatem dobrze, że chociaż udało się AS-owi to trzecie miejsce zająć…

Jak w przypadku każdego sukcesu nie obyło się bez kontrowersji. Pewna czytelniczka „Fantastyki” zarzuciła Andrzejowi Sapkowskiemu plagiat. Skąd wzięło się to oskarżenie?

Cóż, po publikacji opowiadania na łamach „Fantastyki”, do redakcji zaczęły przychodzić listy od czytelników. I jedna z czytelniczek objaśniała, że Andrzej Sapkowski po prostu przepisał, z lekkimi zmianami, Baśń o strzydze opracowaną i spisaną przez Romana Zmorskiego. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że łódzki pisarz po prostu skorzystał z pewnej konwencji i wykorzystał motyw z baśni oraz legend, co później stało się jedną z głównych cech jego pisarstwa.

Po Wiedźminie na łamach czasopisma ukazywały się stopniowo kolejne opowiadania o Geralcie. Kiedy jednak autor postanowił przejść z łam prasy fantastycznej na karty książek, okazało się to zadaniem dość karkołomnym. Choć trudno w to uwierzyć, początkowo nie było chętnych do wydawania twórczości Sapkowskiego. Jak wyglądała droga wiedźmina na półki księgarń?

Faktycznie, z dzisiejszej perspektywy to zaskakujące, ale początkowo wcale nie ustawiały się kolejki chętnych, żeby wydać prozę Pana Andrzeja. Fantasy czy w ogóle fantastyka nie była specjalnie popularna wśród polskich wydawców na początku lat 90. XX wieku. No, przynajmniej na początku. Wydaje mi się, że problemem było również samo rozumienie gatunku i jego potencjału czytelniczego. Stąd też prowadzono dyskusje i pisano artykuły dyskredytujące literaturę fantasy, trywializujące ją do poziomu bajek o smokach i księżniczkach. Twórca Wiedźmina również padł ofiarą takiego myślenia, a rzekomą ułomność gatunku fantasy wypominano w co bardziej prestiżowych czasopismach nawet po przyznaniu łódzkiemu pisarzowi „Paszportu Polityki”. To podejście do gatunku z pewnością było główną przyczyną. W końcu jednak się udało i pojawił się tomik w wydawnictwie Reporter, zawierający kilka opowiadań, jednak jakość wydania pozostawiała wiele do życzenia. A potem przyszły czasy SuperNowej, które trwają do dziś.

Jedna z czytelniczek ,,Fantastyki” oskarżyła Sapkowskiego o splagiatowanie ludowej baśni spisanej przez etnografa Romana Zmorskiego/ Źródło: Wikimedia Commons

Zbiory opowiadań wydane przez Supernową okazały się wielkim hitem, a autor wziął się za pisanie powieściowej sagi. Tymczasem na początku lat dziewięćdziesiątych legendarny naczelny „Fantastyki”- Maciej Parowski i twórca Funky Kovala oraz Ekspedycji – Bogusław Polch pracowali już nad przełożeniem przygód Geralta na nowe medium – komiks. Obydwaj ci dżentelmeni, niestety, już nie żyją, ale zdążył Pan z ostatnim z nich  przeprowadzić rozmowę na potrzeby Wiedźmina. Historii fenomenu. Jak rysownik wspominał pracę nad swoją adaptacją?

Na pewno z dumą i fascynacją twórczością Andrzeja Sapkowskiego. Widzi Pan, w wypadku Bogusława Polcha czy Macieja Parowskiego, nie mówimy o chwaleniu dla samego chwalenia. Każdy z nich widział w przygodach Geralta coś innego. Polch widział opowieść akcji i ogromną dynamikę, z kolei Parowski doszukiwał się bardziej filozoficznych treści. Jednak obaj zdawali sobie sprawę, że wiedźmińskie opowiadania są na tyle dynamiczne i bogate w treść, że do komiksu pasują jak ulał. No i obaj zgadzali się co do jednego – Geralt przypominał im w pewien sposób bohaterów filmów Akiry Kurosawy. Natomiast sam Bogusław Polch wiedźminem był urzeczony, samym konceptem postaci, dialogami i erudycją Sapkowskiego. Wiele legend narosło wokół tej komiksowej współpracy, ale po latach, gdy już emocje opadły, raczej możemy mówić o dumie i niesamowitej pasji. Szczerze mówiąc, to mnie zafascynowało. Rozmawialiśmy z panem Bogusławem o czymś, co zdarzyło się wiele lat temu, ale gdy zaczęliśmy razem analizować kadr po kadrze, dyskutować o różnych nawiązaniach znajdujących się w komiksie, to widziałem człowieka, który po prostu żył przygodami Geralta. I zwyczajnie się cieszył, że dołożył do nich swoją cegiełkę.  

Mimo wielkich nazwisk i ogromu pracy, gdy komiksy trafiły na rynek, nie zadowoliły nikogo. Twórców rozczarował fakt, że wydawnictwo Prószyński wydrukowało ich dzieło jak najmniejszym kosztem na niskiej jakości materiałach. Co z kolei nie spodobało się czytelnikom? Przecież początkowo wydawca zakładał, że pozycja stworzona przez Polcha i Parowskiego odniesie sukces, nakład był ogromny! Tymczasem zamiast bomby był kapiszon.

Niestety, jakość papieru była fatalna. To była zmora polskiej poligrafii lat 90. XX wieku. Mam nadzieję, że kiedyś ktoś popełni jakąś książkę o historii polskiego komiksu i opisze dokładnie, z czego to wszystko wynikało. Natomiast w wypadku komiksowego Wiedźmina jakość papieru, a wskutek tego również jakość druku faktycznie komiks „dobiła”. Niby się sprzedawało, ale pretensji czytelników nie było końca. Zarzuty dotyczyły np. kreski Polcha, która z albumu na album ulegała pewnym zmianom i robiła się mniej dokładna zdaniem odbiorców. Inni zarzucali, że Geralt to po prostu Funky Koval w wersji fantasy. Co ciekawe, gdy komiks został wznowiony w wydaniu zbiorczym, na ładnym papierze, w twardej oprawie, z miejsca stał się popularny. Do dziś zresztą mamy jego kolejne wydania. Cóż, dziś inaczej patrzymy na pewne kwestie.

A jak do komiksowej wersji swoich opowiadań odniósł się sam Andrzej Sapkowski?

Szczególnie zachwycony nie był, przynajmniej tak deklarował publicznie. I to mocno uderzyło Parowskiego i Polcha, którzy w prywatnych rozmowach słyszeli od niego raczej pochlebne opinie. Pisarz pozytywnie odnosił się również do autorskiego albumu pt. Zdrada, gdzie Parowski stworzył autorski scenariusz. No i mamy tam wyjaśnione, nieco inaczej niż w literaturze, dlaczego Biały Wilk osiwiał. 

W XXI wieku już po sukcesie gier studia CD Projekt Red wiedźmin powrócił na karty komiksów. Tym razem jednak inicjatywa wyszła od Amerykanów, a za publikację odpowiadał wydawniczy gigant – Dark Horse, znany choćby z wydawania przygód Hellboya a swego czasu także Conana Barbarzyńcy. Jak ocenia Pan Doktor to drugie podejście komiksowych twórców do tematu?

Nim do tego doszło, CD Projekt RED przez dłuższy czas próbowało stworzyć komiksy o Geralcie. I jako dodatki do gier to się udało, zwłaszcza przy drugiej części pt. Wiedźmin 2: Zabójcy Królów, ponieważ mieliśmy komiksy będące prequelem wydarzeń z gry. Starano się również namówić Polcha do przerysowania na nowo jego komiksów, ale rysownik nie chciał się zgodzić na realizację w tak krótkim terminie. Potem mówiono o komiksie Marka Oleksickiego i tak co jakiś czas temat powracał. A później pojawił się Dark Horse i zaprezentował własną wersję. Szczerze mówiąc, to cieszę się, że w ogóle powstała, że Geralt wrócił na karty komiksu. I o ile pierwsze albumy średnio przypadły mi do gustu, choć stanowiły ciekawy eksperyment np. z gatunkiem horroru, to późniejsze albumy bardziej mi się spodobały. Przede wszystkim dlatego, że proponują coś innego, większą psychologizację postaci. Może są mniej wiedźmińskie, może mniej tam potworów i zleceń, ale twórcy próbują przedstawić coś innego w tym uniwersum. A to moim zdaniem wartościowe.

W zeszłym roku do rąk czytelników trafiła jeszcze jedna komiksowa wariacja na temat ich ulubionego bohatera. W utrzymanym w konwencji mangi albumie Wiedźmin. Ronin Geralt trafił do Japonii epoki Edo. Pomysł dość karkołomny, choć z drugiej strony wielką popularnością cieszą się figurki kolekcjonerskie z bohaterami sagi, przebranymi za postacie z kręgu kultury japońskiej. Co sądzi Pan o tej konkretnej pozycji? Jest ona wedle Pana pojedynczą ciekawostką, a może CD Projekt Red i Dark Horse szykują nam całe alternatywne uniwersum wiedźmińskie?

Jeśli prześledzi się dokładniej historię marki i popularność gier o Geralcie, to można zauważyć, iż od pojawienia się Zabójców królów nasz łowca potworów zdobył spory rozgłos w kraju Kwitnącej Wiśni. Cała komunikacja, działania marketingowe oraz wdrażanie produktów, o których Pan wspomina, to z pewnością próba wejścia na tamtejszy rynek. To samo dotyczy komiksu czy innych gadżetów. Nie zdziwię się, jeśli jakaś kolejna gra bądź kolejne komiksy będą nawiązywały do tej estetyki bądź do japońskiej kultury. Geralt to najemny łowca potworów. A te znajdą się w każdej kulturze, zatem takie „podróże” są bardzo możliwe.

Cosplay Ciri/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Z Japonii wróćmy do Polski. W Pańskiej książce pisze Pan, że plany sfilmowania przygód wiedźmina pojawiły się już w roku 1989, kiedy na biografię Geralta składały się tylko nieliczne opowiadania. Kto z filmowców dostrzegł potencjał we wczesnej twórczości Sapkowskiego i od jakiej strony zamierzał ją ugryźć?

Filmowcy dość wcześnie dostrzegli potencjał w opowiadaniach o Białym Wilku. Do ekranizacji opowiadań, a właściwie historii będącej zlepkiem motywów i wariacji na temat wiedźmińskich opowieści, przymierzał się Zespół Filmowy OKO. Dzięki temu możemy założyć, że prawdopodobnym reżyserem byłby Marek Piestrak, który w latach 80. podbijał kina Klątwą Doliny Węży czy Wilczycą oraz jej sequelem. Powstał nawet szkic scenariusza tego filmu. Dariusz Romanowski, jego autor, nieco pozmieniał fakty i uczynił z Geralta zalotnika wzdychającego do zamężnej kobiety. I tu zaczyna się naprawdę ciekawa sprawa, bo nie dość, że w nasz wiedźmin przegrywa bójkę w karczmie ze wściekłym mężem, to jeszcze musi wykupić swoją wolność. No i tutaj mamy nieco wiedźmiństwa, bo w zamian za wolność, Geralt musi uporać się ze strzygą. Później jest jeszcze zabawniej, bo Biały Wilk spędza upojne chwile z odczarowaną dziewczyną, po czym znowu bije się z wieśniakami, rycerzami i w końcu przyłącza się do buntu chłopskiego. I jako grande finale, wiedźmin przyczynia się do zabicia Foltesta. Brzmi jak niezły fanfik, prawda? Dziś możemy się do tego uśmiechać, ale z drugiej strony… pewne cechy wiedźmina Romanowski wychwycił dość trafnie.

W latach 90. XX wieku książki Andrzeja Sapkowskiego, zarówno zbiory opowiadań jak i kolejne części powieściowej sagi. okupowały szczyty list bestsellerów. Dla polskiej fantastyki był to jednak trudny czas, w mainstreamie traktowano ją pogardliwie jako niepoważną literaturę. Jak krytycy i inne, wybaczy Pan dosadne określenie: literackie snoby reagowały na fakt, że najlepiej sprzedający się polskim pisarzem jest autor fantastyki?

Nie jest to chlubny moment historii polskiej kultury współczesnej. Andrzej Sapkowski zapoczątkował na polskim rynku wydawniczym modę na fantastykę, to prawda. Lata 90., o których Pan wspomina, to wyrastające jak grzyby po deszczu wydawnictwa dające szansę młodym autorom, z których część faktycznie chciała pokazać światu coś nowego, a część chciała naśladować AS-a. Z drugiej strony to też moment pojawiania się na rodzimym rynku tłumaczeń klasyków zagranicznej fantastyki. Pamięta Pan serię Andrzej Sapkowski poleca? Świetne tytuły się tam ukazały. W każdym razie literatura popularna, którą reprezentował m.in. Sapkowski była deprecjonowana przez pisarzy, krytyków literackich czy dziennikarzy zajmujących się kulturą. Nie wiem, czy określenie literackie snoby oddaje dokładnie, o co wtedy chodziło. To był konflikt pokoleń literackich, konflikt starego z nowym, starcie dwóch odmiennych porządków. Ktoś sobie rościł, zupełnie bezzasadnie, prawo do mówienia, że literatura z takiego czy innego gatunku, jest lepsza albo gorsza. Inni pisarze deprecjonowali zarówno Sapkowskiego, jak i jego czytelników. Działo się tak nie tylko z uwagi na zazdrość, ale również z uwagi na naszą tradycję literacką, mocno osadzoną w literaturze pięknej. Przecież my nawet nie potrafiliśmy docenić Stanisława Lema! Dopiero od jakiegoś czasu to się zmienia. W jednym z ostatnich wywiadów Andrzej Sapkowski podzielił się boleśnie trafnym spostrzeżeniem – że kiedyś, gdy mówiło się, że czyta się fantastykę, to było się traktowanym jak dziwadło. A dziś, gdy ktoś przyznaje, ze nie czyta fantastyki, to właśnie wtedy jest traktowany jak dziwadło. Świat popkultury i jej globalna konsumpcja mocno się zmieniły. Może na całe szczęście?

W jakim stopniu zdobycie przez Sapkowskiego w roku 1997  Paszportu Polityki przyczyniło się do nobilitacji fantastyki w Polsce? Bo dzisiaj to ona wszak stanowi mainstream.

Był to z pewnością punkt zwrotny. Ale nie tylko z powodu docenienia prestiżową nagrodą, jednak przede wszystkim z uwagi na faktyczne zainteresowanie włodarzy „Polityki” tematem fantastyki. Patronowali wydaniom książek o wiedźminie, na łamach czasopisma pojawiły się recenzje powieści z tego gatunku. Słowem – fantastyka zaczęła być obecna, pisało się o niej, rozmawiało. No i z pewnością miało to wpływ na późniejszą decyzję o powstaniu filmu z Michałem Żebrowskim w roli Geralta.

Cosplay Triss Merigold/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

No właśnie, nadchodzi rok 2000 i ruszają zdjęcia do filmu oraz serialu w reżyserii Marka Brodzkiego. Sporo kontrowersji wzbudził dobór aktorów mających grać role Geralta i Yennefer, czyli Michała Żebrowskiego i Grażyny Wolszczak. Powstał nawet specjalny komitet mający bronić odpowiedniego wizerunku wiedźmina! Czy może Pan opowiedzieć coś więcej o tej inicjatywie?

Zebrała się grupa ludzi, która napisała petycję, przyjechała na plan, protestowała. Porozmawiała z twórcami i… i to byłoby na tyle. Przynajmniej tak to można po latach opisać. Jednak o inicjatywie pisały gazety, co samo w sobie pokazywało jedną rzecz – że ta produkcja jest czymś wyjątkowym. Proszę pamiętać, że dziś utarczki twórców z fanami czy w ogóle z fandomem są czymś normalnym, są wręcz wkalkulowane w proces twórczy oraz wydawniczy. Wtedy jednak dla polskich filmowców była to prawdopodobnie pierwsza taka sytuacja, gdy stykali się z jakimiś protestami, z jakimiś fanami postaci literackiej itd. Jak widać, wiedźmin w wielu kwestiach okazał się pionierem…

Wiedźmin był też bodajże pierwszym polskim filmem o tak rozbudowanej maszynie promocyjnej. Bo reklamowano go w iście hollywoodzkim stylu, materiały promocyjne znaleźć można było na łamach tak różnych czasopism, jak CKM i…Gość niedzielny. Proszę przybliżyć naszym czytelnikom ową kampanię.

To był dobry czas dla polskiego kina. Czas superprodukcji i wielkich sponsorów, a co za tym idzie czas kreowania potencjału komercyjnego gwiazd polskiego kina. Dobrym przykładem jest Michał Żebrowski, który grał w Ogniem i mieczem, Panu Tadeuszu czy Wiedźminie. I to same główne role! Każdy z tych filmów miał rozbudowaną machinę promocyjną, jednak obraz Marka Brodzkiego rozbudowany merchandising, co wtedy było prawdziwym novum. Gumowe figurki Michała Żebrowskiego jako wiedźmina to było coś! Dodatkowo aktor regularnie na antenie radia czytał wiedźmińskie opowiadania, a niedługo przed premierą odbył się nawet Piknik Wiedźmiński, czyli impreza z udziałem aktorów dla fanów, dzieci i czytelników prozy Sapkowskiego.

Muszę powiedzieć, że właśnie reklamy filmu skłoniły mnie, wówczas ucznia szkoły podstawowej, do sięgnięcia po prozę Sapkowskiego. Dwa pierwsze tomy opowiadań tak bardzo mi się spodobały i tak mocno chciałem obejrzeć film, iż gdy w dniu, w którym mieliśmy z tatą iść do kina, obudziłem się rano z bolącym gardłem i dreszczami, przez następne kilka godzin dzielnie symulowałem bycie całkowicie zdrowym, byleby móc zobaczyć tak wyczekiwaną produkcję. I po dziś dzień pamiętam, że po seansie poczułem straszliwe rozczarowanie… Bo właśnie film Brodzkiego to miał być Wiedźmin, który, cytując Bareję, otworzy oczy niedowiarkom, a wyszedł Wiedźmin na miarę naszych możliwości. Co poszło nie tak, przecież film miał wszystko potrzebne, by zostać hitem, zarówno ogromny budżet jak i gwiazdorską obsadę! A wyszło jak wyszło.

Po pierwsze, kręcono serial, z którego fragmentów stworzono film. I to widać, ponieważ niektóre sceny są ze sobą dość luźno powiązane i logika wydarzeń mocno kuleje. Po drugie, widział Pan w tamtych czasach dobre kino gatunkowe w Polsce? Po prostu twórcy, zwłaszcza aktorzy, podeszli do tego jak do filmu kostiumowego, co nie okazało najlepszym rozwiązaniem. Wydaje mi się, że za tym wszystkim stały też jakieś konflikty, ponieważ finalnie scenarzysta, Michał Szczerbic, poprosił o wycofanie swojego nazwiska z napisów końcowych. Ale rok później mieliśmy serial, który mimo słabych efektów specjalnych i dziwnych potworów, miał moim zdaniem bardzo wiedźmiński charakter. Dość wiernie adaptował opowiadania, oddawał ich nastrój i dobrze pracował tempem. W każdym odcinku był czas na najważniejsze dialogi w danym opowiadaniu. Do tego świetna muzyka Grzegorza Ciechowskiego, niezapomniana Anna Dymna jako Nenneke… Serial bardzo mi się podobał, nawet jeśli zawierał sporo dopisanych elementów jak dzieciństwo Geralta czy motyw wiedźminki Adeli, którą zagrała Agnieszka Sitek. Te elementy wtedy nieco raziły, ale dziś wydają mi się po prostu ciekawe. 

Tymczasem proza Andrzeja Sapkowskiego przekroczyła granicę Polski. Wkrótce czytano ją również po czesku i rosyjsku, a pierwszym zachodnim językiem, na który ją przełożono, był niemiecki. Jednak to dopiero hiszpańskie wydanie nadało impetu międzynarodowej karierze wiedźmina, poprzedzając powstanie angielskiego przekładu. Jak wyglądał podbój rynku iberyjskiego przez Geralta z Rivii?

Pierwsze zagraniczne tłumaczenia wiedźmińskiej prozy to początek lat 90., zatem dość szybko. Wydania czeskie, słowackie, litewskie czy rosyjskie faktycznie sprzedawały się dobrze. Jednak faktycznie takim game changerem wydaje się wydanie hiszpańskie. Andrzej Sapkowski pojawił się na jednym z największych konwentów fantasy w Hiszpanii i mimo iż jego opowiadania dosłownie kilka tygodni wcześniej pojawiły się na tamtejszym rynku, nie był tam anonimowy, wręcz przeciwnie. Wzbudził duże zainteresowanie, co szybko przełożyło się na różne wersja przygód Geralta po hiszpańsku, w tym wersje niektórych opowiadań w formie dla dzieci. Rynek hiszpańskojęzyczny od lat jest bardzo chłonny jeśli chodzi o fantastykę, jest też bardzo duży. Dlatego pojawienie się na nim i zwrócenie na siebie uwagi mocno pomogło Geraltowi zaistnieć w wyobraźni czytelników na całym świecie.

Cosplay Geralta/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Jeśli chodzi o Rosję, to tam uwielbienie dla twórczości Sapkowskiego przyjęło dość osobliwy wyraz, bo grupa muzyczna ESSE stworzyła na jej kanwie… rock operę. Czy miał Pan okazję widzieć tę produkcję, a jeśli tak, to jaka jest Pańska ocena? Wie Pan, co o tej inicjatywie myśli sam Sapkowski.

Z tego co wiem, nie zagłębiał się w nią szczególnie. Interesowało go raczej to, dlaczego nie uzgodniono z nim adaptowania jego dzieła. Natomiast grupa ESSE stworzyła coś unikatowego, dynamicznego i dość mrocznego. Przyznam, że całość bardzo mi się podobała, choć widziałem rock operę tylko za pośrednictwem Internetu. Muzycznie i scenariuszowo jest to jednak dzieło przemyślane, choć można tam znaleźć sporo rzeczy, które czytelników prozy AS-a z pewnością zaskoczą.

Jednak Polacy nie gęsi i my też mamy swoją muzyczną wersję przygód Geralta. W Gdyni od  kilu lat grany jest musical Wiedźmin. Jeśli go Pan oglądał, to jak się Panu podobał? Ja byłem na nim w roku 2018 i zrobił na mnie ogromne wrażenie.

W polskim teatrze są nazwiska, które są gwarantem pewnej jakości. Wojciech Kościelniak, reżyser i adaptator prozy Sapkowskiego na potrzeby tego musicalu, jest właśnie taką osobą. To bardzo wymagający twórca, ale również wizjoner. I powiem szczerze – to miało ogromne znaczenie. To jest przecież musical, to musi być dobrze osadzone na scenie, musi wykorzystywać specyfikę gatunku, no i musi dobrze brzmieć! A tu Piotr Dziubek naprawdę się popisał. Jak dla mnie to świetna produkcja, bo adaptuje wiedźmińskie opowiadania po swojemu, pokazuje w nich nowe dylematy, ale robi to w sposób prawdopodobny w tym świecie i zwyczajnie przyjemny dla widza. 

Nie ma co ukrywać, że impulsem, który zadziałał dla zagranicznej sławy twórczości Sapkowskiego niczym łyknięcie jednego z wiedźmińskich eliksirów, był sukces wyprodukowanych przez CD Projekt Red gier o przygodach zabójcy potworów. O dziwo, mimo iż gracze pokochali je, a Wiedźmina 3: Dziki Gon uważa się nawet za najlepszy RPG, jaki kiedykolwiek powstał, autor oryginału nie wykazywał przez długi czas entuzjazmu w stosunku do komputerowej adaptacji swojego uniwersum. Zdarzało mu się wręcz obrażać publicznie graczy. Skąd wzięła się taka postawa? Czy chodziło tylko o pieniądze? Sapkowski dopiero niedawno uszczknął coś więcej z tego tortu i to po wytoczeniu studio CD Projekt Red procesu sądowego.

Jakiś czas temu zawarto porozumienie, na mocy którego za zgodą i ze wsparciem konsultacyjnym pisarza, wiedźmińskie uniwersum będzie się dalej rozwijać. To obupólne porozumienie, a to zmienia postać rzeczy. Co do wcześniejszej postawy pisarza, to cóż… Ciężki mi doszukiwać się jednoznacznych przyczyn, choć domyślam się, że autorowi nie w smak było widzieć na okładkach swoich książek postaci Letho czy Iorwetha, którzy nawet się w nich nie pojawiają. Swoją drogą, to pierwsze „growe” wydanie książek było dość dziwne i z pewnością dla młodszych czytelników dość konfundujące. Pod tym względem jest to dla mnie zrozumiale. Pracuję z młodymi ludźmi w różnym wieku, z różnych państw i naprawdę często im się to miesza – czy pierwsza była gra czy literatura. Dlatego tutaj z perspektywy czasu jestem w stanie nieco zrozumieć postawę pisarza. Natomiast premiera Dzikiego Gonu czy później pierwszy sezon serialu przełożyła się również na globalne docenienie Wiedźmina jako marki, a co za tym idzie również Sapkowskiego jako pisarza. I nie mówmy tylko o docenieniu bo tak wypada, tylko realnym docenieniu w rankingach jakościowych, sprzedażowych i nowych wydaniach w wielu językach. I to jest w tym wszystkim najważniejsze. Bo dobra literatura zawsze się obroni.

O wiedźminiskich grach powiedziano już chyba wszystko, więc przejdźmy do kolejnego próby sfilmowania losów Geralta. Tak, teraz będzie mowa o serialu Netflixa. Jakie miał Pan odczucia, gdy został  zapowiedziany? Bo mówi się, że była to najbardziej wyczekiwana przez widzów produkcja platformy.

Cóż, oczami wyobraźni widziałem Zacha McGowana i Evę Green w rolach głównych, zatem wybór Henry’ego Cavilla nieco mnie zaskoczył. A tak poważnie – wie Pan, ja się zawsze cieszę, kiedy powstaje coś nowego z Wiedźminlandu, bo to jest jakaś forma docenienia tej fantastycznej prozy i rozbudowania marki. Zapowiedzi mocno mi się spodobały, zaciekawiły mnie. Trochę zaufałem twórcom. No i urzekły mnie wiedźmińskie murale, były fantastyczne!

Cosplay Yennefer/Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Pierwszy sezon miał swoje słabości, ale mimo to oglądało się go świetnie. Niestety, potem nadszedł sezon drugi i… na czym wedle Pana polega największy grzech twórców serialu?

Ten serial ma jeden zasadniczy atut – spotkanie na ekranie Henry’ego Cavilla, czyli prawdziwego fana Wiedźmina, człowieka, który tą literaturę rozumie oraz Joeya Bateya, Jaskra idealnego, w dodatku świetnie śpiewającego. Naprawdę, w tej parze tkwił potencjał. Po Cavillu zresztą było od razu widać, jak mocno się stara i jaką radość sprawia mu bycie Geraltem. Bo on nie odgrywał tej roli, on się tym wiedźminem stawał. Po swojemu, ale nim był. Natomiast co do grzechów i grzeszków… Moja opinia jest subiektywna, ale nie zgodzę się z Panem, że pierwszy sezon oglądało się świetnie. Miał wiele problemów, głównie na poziomie narracyjnym oraz logiki wydarzeń, czemu nie sprzyjała dziwaczna chronologia, zwłaszcza związana z wydarzeniami w Cintrze. To mocno zaburzało sens tego, co widzieliśmy. Dobrze wypadła relacja Geralta z Jaskrem, choć postawienie na formę komedii kumplowskiej mocno spłyca tę relację moim zdaniem. Ale cóż, serial rządzi się swoimi prawami. Relacja Yen i Geralta była dość dynamiczna, świat magii również został ciekawie przedstawiony. Innymi słowy, pierwszy sezon dał mi nadzieję na coś więcej. Zrobiono ekspozycję najważniejszych postaci i jakoś to poszło. Natomiast drugi sezon w wielu momentach pozostawiał mnie z pytaniem, czym ten serial właściwie chce być. Bo z serialu fantasy o głębszym przesłaniu stał się serialem akcji przywodzącym na myśl Herkulesa z Kevinem Sorbo w roli głównej. W dodatku wprowadzanie wszystkich frakcji, dziwne przedstawienie ich motywacji, często szybkie i naiwne, pozostawiło mnie z niedosytem. Miałem wrażenie, że za dużo rzeczy chciano pokazać jednocześnie. Doskwierały mi też mniejsze lub większe głupotki fabularne, ale tu nie różnię się niczym od innych widzów. Pyta mnie Pan o grzechy twórców, zatem jakiś muszę wskazać, prawda? Moim zdaniem ewidentnie można za taki uznać budowanie w sposób niewiarygodny relacji między postaciami, co najlepiej pokazuje relacja Yennefer z Ciri. Ona nie miała kiedy powstać, ale twórcom najwyraźniej to nie przeszkadzało. Ważniejszy był tutaj rozdmuchany wątek Voleth Meir i Ciri atakująca wiedźminów… A z drugiej strony powiem, że bardzo podobało mi się, w jaki sposób w drugim sezonie zbudowano relację Jaskra z Yennefer. To było bardzo dobrze zrobione i mam wrażenie, że to, jak obudowano postać czarodziejki, jak rozwinięto jej wątki, jest największym atutem serialu. Przynajmniej w tym momencie.

Powiedzmy sobie szczerze, drugiego sezonu, poza cudownym pierwszym odcinkiem, nie da się oglądać. Ale może być jeszcze gorzej, czego dowodem był Wiedźmin. Rodowód krwi. Jak ocenia Pan tę produkcję? Bo ja w trakcie seansu miałem wrażenie, że znalazłem się na sesji D&D prowadzonej przez czternastoletniego mistrza gry…

Nie chcę wyjść na przesadnego marudę, bo też rozumiem, że twórcy odpowiadający za markę The Witcher jako markę serialową, mają swoje podstawy do pewnych decyzji, ale w tej produkcji za dużo było przaśnego humoru a za mało pomysłu na cokolwiek.

W chwili gdy rozmawiamy, przed nami jest jeszcze premiera trzeciego sezonu. Tymczasem przecieki na temat jego fabuły zdradzają, że scenarzystów znów poniosła fantazja. Co sądzi Pan o informacji, wedle której Jaskier zaliczy romans z księciem Radowidem?

Mam nadzieję, że to tylko plotki. Nie dlatego, że taki romans by mi przeszkadzał. Uważam, że twórcy mają prawo do robienia adaptacji po swojemu, dopóki to, co wymyślili w obrębie danego świata jest logiczne i prawdopodobne. Dopóki koherencja świata i opowieści, mówiąc kolokwialnie, działa. Tutaj obawiam się jednak, że mocno zaszkodziłoby to logice świata oraz mocno pogmatwało by zrozumienie lore tego świata.

Dodatkowo atmosfera wokół serialu zagęściła się, gdy odtwórca głównej roli -Henry Cavill porzucił ją w chińskie diabły. Wedle krążącej po sieci legendy miał już dość dziwacznych odstępstw od książkowego oryginału. Producenci na jego miejsce zatrudnili Liama Hemswortha. Co sądzi Pan o tej zamianie? Czy Wiedźminowi w ogóle da się jeszcze pomóc, czy nieuchronnie transformuje się w tzw. paździerz? Bo nowy odtwórca Geralta, nie dość że wydaje się na tę postać za młody, to jeszcze bardziej niż z talentu aktorskiego znany jest ze skandalizującego związku z Miley Cyrus. Gdy myślę o otwierających się przed serialem perspektywach, to cytując klasyka: ciemność widzę, ciemność.

Henry Cavill ma po swojej stronie fanów, bo to ich człowiek. Fan Geralta, gracz, miłośnik popkultury. Taki sam geek jak Pan czy ja. To duży kapitał i trzeba o tym pamiętać. Obecność takiej gwiazdy jak Henry Cavill to dla twórców w pewien sposób był dar od niebios. Teraz mamy zmiany i oceńmy je po efektach. Bo na ten moment to nie zmiana aktora wydaje się głównym problemem tego serialu. I choć wydaje się, że może być jeszcze gorzej, to mam nadzieję, że twórcy nas w końcu pozytywnie zaskoczą po dwóch sezonach ekspozycji: najpierw postaci – pierwszy sezon – oraz ekspozycji świata i frakcji – drugi sezon. Może w końcu trzecia seria przyniesie nam dobrą, wiedźmińską historię.

Zaczęliśmy pytaniem osobistym i takim też skończymy. Swego czasu prowadził Pan Doktor badania nad bohaterkami gier komputerowych, więc jest Pan najlepszą osobą, by odpowiedzieć na dylemat dręczący wszystkich, którzy grali w Wiedźmina 3: Dziki Gon. A zatem (dramatyczna muzyka)…. Yennefer czy Triss?

Wielokrotnie odpowiadałem na to pytanie i miałem przez pierwsze kilka lat po premierze Dzikiego Gonu nadzieję, że kiedyś moja odpowiedź się zmieni. Wie Pan, że wydarzy się coś, co spowoduje, że będę na te postaci patrzył inaczej. A tutaj nic takiego się nie wydarzyło. Od pierwszej części growego Wiedźmina moim wyborem jest Shani. Być może dlatego, że ona jedyna patrzyła na Geralta jak na partnera, potencjalnego męża. Nie bala się mówić o swoich marzeniach, pragnieniach. Ujęło mnie to, zwłaszcza w kontekście jej zestawienia z Triss w pierwszej części gry, kiedy czarodziejka wręcz kpi z jej marzeń, po czym w zakończeniu trylogii jej marzenia są analogiczne do tych, jakimi wcześniej dzieliła się młoda medyczka.

Bardzo dziękuję za rozmowę