Czasem nachodzi mnie zdumienie, że każdy ma tylko jedną wersję życia. Jak w algorytmie, często jesteśmy zmuszeni do podejmowania jednoznacznych wyborów: w prawo albo w lewo, żenisz się albo nie, z Anką albo z Baśką, pracujesz dalej w korporacji albo idziesz na swoje, mieszkasz w Polsce albo z Polski wyjeżdżasz. Zostajemy z naszym wyborem, osiadamy w nim, czasem, w te gorsze dni, wyobrażając sobie z gorzką satysfakcją, jak cudowne byłoby nasze życie, gdybyśmy poszli w lewo, a nie w prawo.
Żyjemy życiem jednoznacznym. Chodzimy w dwóch takich samych skarpetkach. Mamy jeden adres i kod do wejścia na strzeżone osiedle. Czasami jednak, na własną prośbę i za własne pieniądze, szukamy innej wersji życia: ruszamy w podróż. Ruszamy na różne sposoby, na różne szerokości, otwierając drzwi do innych światów. Jedni tylko na tyle, żeby zobaczyć światło wyzierające przez szparę – spod domu taksówką na lotnisko, z lotniska na inne lotnisko, potem autobus i all inclusive. Inni otwierają drzwi z impetem, na całą szerokość – jadą do krajów dalekich, z plecakiem, bez wyznaczonej trasy, z ledwo zamarkowanymi w kalendarzu dwiema datami – wyjazd i powrót – a to, co pomiędzy nimi, zostawiają światu. Są też drogi pośrednie – półotwarcie drzwi. Znad przyhotelowego basenu, spod wiejskiej jabłonki, ze szczytu góry, której nazwy nie potrafimy wymówić, patrzymy na inne miejsca, które mogłyby być nasze.
Książka Italo Calvino „Niewidzialne miasta” jest jedną z najbardziej pozbawionych fabuły i równocześnie jedną z najpiękniejszych powieści, jakie czytałam. Opowiada o podróży Marco Polo, który zwiedza baśniowe, alegoryczne miasta. Jednym z nich jest Fedora – tak jak we fragmencie, który znajdziesz na końcu wpisu, Fedora to miasto składające się z wielu własnych wersji. Fedora to miasto innych Fedor, to muzeum złożone z tych wariantów naszego życia, które nigdy nie doszły do głosu. Fedora przypomniała mi się w mojej podróży, w kalifornijskim miasteczku Mendocino. Tak jak i ty pewnie kiedyś, w jakimś miejscu swojej podróży, pomyślałam tam: „chciałabym tu mieszkać”. Patrzyłam na kulę z tą wersją Fedory i myślałam: tę kulę bym chciała, tę bym wolała. Miasteczko jak z książek dla dziewczynek, całe zrobione ze zdrobnień: kwiatki, nie kwiaty, płotki, nie płoty, wszystko haftowane, wyszywane, ażurowe, bryza znad oceanu i zapach amarylisów w powietrzu, ludzie pozdrawiający się na ulicach, serdeczne rozmowy między obcymi – miasteczko, jakie w życiu dorosłego człowieka, któr y swoje przeszedł, może być tylko snem albo żartem. Więc kiedy mijając miejscow y bar (petunie w ok nach) usłyszałam, jak jeden mężczyzna mówi do drugiego: „i muszę stąd wypierniczać, jak najprędzej”, uznałam, że się przesłyszałam. Niech nikt mi nie mówi, że w Mendocino ludzie też mogą mieć czasem dosyć!
Chciałam się tam przeprowadzić. Hodować róże , uśmiechać się do wszystkich, prowadzić życie spokojne i niezależne od kursu franka szwajcarskiego. „Low information infatuation” – tak to się nazywa w języku fachowym. Fascynacja związana z małą ilością informacji: temu, co nowe, właśnie ponieważ jeszcze nie zdążyło napełnić się treścią, przypisujemy swoje pragnienia. W nowym mieście, w nowym związku, w nowej pracy przez chwilę widzimy spełnienie swoich marzeń. Ale czas mija, mija podróż i mija infatuation. Wracamy do domu. Co wtedy? W dzień po powrocie ze Stanów spotkałam się ze swoją ciotką, która przyjeżdża do Krakowa raz do roku. Wiozłam ją wokół Plant, patrząc na znaki drogowe i konstatując z żalem powakacyjny powrót korków. Wtedy ona, osiemdziesięciopięciolatka, zakrzyknęła do mnie z zachwytem: „Boże, jak tu pięknie! Jakie ty masz szczęście, że tu mieszkasz!”. Ciotka na co dzień mieszka na Florydzie. I wtedy znalazłam swoją odpowiedź na pytanie o to, czego możemy się nauczyć z podróży, kiedy podróż mija. Możemy nauczyć się spojrzenia. Chociaż krajobraz zmienia się na codzienny, możemy próbować zachować patrzenie podróżnika. Odwrócić proces, który psychologia nazywa habituacją – proces zaniku reakcji na powtarzający się bodziec. Cokolwiek widzisz, słyszysz, wąchasz wielokrotnie – przywykasz do tego tak, jakby tego nie było prawie. Podróż uczy nas spojrzenia po raz pierwszy. Bo jeśli przywykniemy do wszystkiego, to czy nie będzie tak, jakbyśmy wszystko wokół przestali widzieć? Przyjedź do swojego miasta, do swojej wsi, miasteczka na wakacje. Dzisiaj. Tak jak ci, którzy zapłacili za to, żeby zobaczyć to, co ty widzisz na co dzień. Popatrz, pierwszy raz, na swoją ulicę, park, rynek. Zobacz, że tak jak bohater książki Italo Calvino codziennie jesteś w podróży.
Fragment „Niewidzialne miasta” Italo Calvino (tłumaczenie: Alina Kreisberg)
„Pośrodku Fedory, metropolii z szarego kamienia, stoi metalowy pałac, a każda jego komnata mieści szklaną kulę. W głębi każdej kuli można zobaczyć błękitne miasto, które jest modelem innej Fedory. Są to kształty, jakie mogło przybrać miasto, gdyby z tego czy innego powodu nie nadano mu dzisiejszej postaci. W każdej epoce ktoś, patrząc na współczesną mu Fedorę, wyobrażał sobie, w jaki sposób uczyni z niej miasto doskonałe, ale podczas gdy budował jej miniaturowy model, Fedora przestawała być już taka jak przedtem i to, co wczoraj stanowiło jej możliwą przyszłość, stawało się tylko zabawką w szklanej kuli. W pałacu szklanych kul znajduje się teraz muzeum Fedory: każdy z mieszkańców je zwiedza, wybiera miasto, które odpowiada jego pragnieniom, wpatruje się w nie, wyobrażając sobie, że przegląda się w pełnym meduz basenie, gdzie miały się zbierać wody kanału (gdyby go nie osuszono), że przemierza na wyżynach palankinu aleję zarezerwowaną dla słoni (usuniętych obecnie z miasta), że sunie w dół ze szczytu spiralnego minaretu (na którego postawienie zabrakło już cokołu). Na mapie twojego cesarstwa, Wielki Chanie, powinna znaleźć miejsce zarówno wielka Fedora z kamienia, jak i małe Fedory w szklanych kulach”.