Tekst pochodzi ze styczniowego numeru magazynu “Focus Historia Ekstra”. Do kupienia już na kultowy.pl.
Pod koniec XVI wieku wśród przedstawicieli polskiej szlachty narodziła się ideologia sarmatyzmu bazująca na przekonaniu, że pochodzą od starożytnego ludu Sarmatów, który zamieszkiwał między Dolną Wołgą a Donem. Teorię wywodzącą Polaków od Sarmatów lansował już Jan Długosz w spisanych w latach 1455-1480 „Rocznikach czyli kronikach sławnego Królestwa Polskiego”, ale nabrała ona popularności dopiero za panowania króla Zygmunta III. W 1633 r. ksiądz Wojciech Dębołęcki poszedł o krok dalej i w wydanym w Warszawie dziele „Wywód jedynowłasnego państwa świata” uznał Królestwo Polskie za sukcesora rządów pierwszego człowieka Adama, a Polaków wywiódł od Jafeta, jednego z trzech synów Noego.
Nad wyraz kreatywny ksiądz wysnuł nawet wniosek, że to właśnie język słowiański dał początek grece, łacinie i wszystkim innym językom. Rozprawa z pewnością umocniła dumę polskiej szlachty, lecz niewiele miała wspólnego z rzetelnymi badaniami genealogicznymi. Rody magnackie poszły jednak śladem księdza Dębołęckiego i zaczęły zlecać opracowywanie swoich tablic i wywodów genealogicznych, pragnąc sięgnąć czasów starożytnych, a nawet samego Adama. Efekty pracy nadwornych „genealogów” niejednokrotnie przechodziły ich najśmielsze oczekiwania.
Od Leszka III do… Jana III
Według kroniki Jana Długosza legendarny król Polski Leszek III pozostawił z prawowitej żony jedynego syna Popiela I, a z kilku nałożnic spłodził dwudziestu synów. Aby uniknąć bratobójczych walk, ustanowił swym następcą prawego syna, pozostałych zaś poddał jego zwierzchnictwu i podzielił między nich „cały kraj nadmorski Słowian i Rugiów, Połabian, Obodrzyców, Wagrów, Kaszubów, krainy rozciągające się w kierunku Miśni, Westfalii i Oceanu i wszystkie ziemie polskie czy słowiańskie położone nad rzekami Łabą i Hobolą, gdzie każdemu stosowne wyznaczył dzielnice”.
Królestwo Leszka III było ogromne, więc każdy z jego nieślubnych synów otrzymał pokaźny przydział ziemi. Według Jana Długosza dwudziestu książąt zostało otrutych przez bratanka Popiela II, a wylęgłe z ich ciał myszy pożarły króla-stryjobójcę z żoną i dziećmi w zamku w Kruszwicy. Okazuje się jednak, że nieślubni synowie Leszka III nie zmarli bezpotomnie, a jeden z jego synów Sobiesław miał być przodkiem… króla Polski Jana III Sobieskiego.
Oczywiście przytoczona przez Jana Długosza historia o przedpiastowskiej dynastii zwanej w historiografii Popielidami jest jedynie legendą, ale ród Sobieskich faktycznie zainspirował się nią przy tworzeniu swojego rodowodu. Poeta Wojciech Stanisław Chruściński w dedykowanym królewiczowi Jakubowi Ludwikowi Sobieskiemu dziele „Clypeus serenissimi Joannis III regis Polonorum” z 1717 r. umieścił wśród przodków Sobieskich Lecha I, który ok. 470 r. założył księstwo polskie, i znanych z „Roczników” kolejnych królów Leszków ze wspomnianym Leszkiem III.
Przodkiem rodu Sobieskich miał być syn Leszka III o imieniu Sobiesław, który według Długosza otrzymał od ojca gród Dalen, utożsamiany przez badaczy z Dahlenburgiem koło Lüneburga, czyli ziemiami Drzewian. Według rodowodu Sobieskich Sobiesław został królem Czech i poślubił Olimpię, córkę władcy celtyckiego plemienia Bojów. Wnuk Sobiesława miał z kolei połączyć się więziami powinowactwa z dynastią Piastów, poślubiwszy Metodię, córkę Leszka IV, dziadka pierwszego historycznego władcy Polski Mieszka I.
Wojciech Stanisław Chruściński zaprezentował w „Clypeus” również wywód przodków królowej Marii Kazimiery d’Arquien, w której żyłach miała płynąć krew Merowingów, Karolingów i Kapetyngów. Wśród jej przodków znajdować się bowiem mieli między innymi Chlodwig I, Hugo Kapet i Ludwik IX Święty. Oczywiście poeta nie przytoczył żadnych dokumentów potwierdzających niezwykłe rodowody króla Jana III i jego żony.
Oswald Balzer w swojej monumentalnej „Genealogii Piastów” z 1895 r. słusznie podsumowywał wartość naukową piastowskiej genealogii Sobieskich: „Cały wywód genealogiczny Sobieskich od Piastów po mieczu czy po kądzieli zostaje widocznie pod wpływem rozbudzonej w wieku XVI i XVII dążności do uświetniania początków znaczniejszych w owym czasie rodów, przez odnoszenie ich do znakomitych przodków, bez podstawy”.
Mit palemoński
Z kolei litewskie rody szlacheckie i magnackie przypisywały sobie z kolei pochodzenie od legendarnego rzymskiego wodza Palemona, który miał przed wiekami przybyć na ziemie litewskie wraz ze swoimi pięciuset rycerzami. Informację na ten temat jako pierwszy przekazał XVI-wieczny „Latopis Wielkiego Księstwa Litewskiego i Żmudzkiego” i to w dwóch wersjach.
Według jednej z nich Palemon – zwany też Publiusem Libonem – miał być spokrewniony z cesarzem Neronem i przybyć na teren późniejszej Litwy w 57 r. Druga przenosiła jego działalność na V wiek i czasy panowania wodza Hunów Attyli. „Z daleka Palemon las obaczył zielony, z morza i brzeg górami krzywo ogrodzony. Krzyknie głosem z radości: Onoż obiecana ziemia się widzę, świeci nam od bogów dana” – pisał w 1577 r. historyk Maciej Stryjkowski w swym dziele o pochodzeniu narodu litewskiego. Wojciech Wijuk Kojałowicz w „Historia Lithuania” z 1669 r. powtórzył opowieść o Palemonie, lecz uznał za bardziej prawdopodobne, że pojawił się on na Litwie dopiero w 924 r.
Historia legendarnego wodza Palemona wkrótce trafiła do herbarzy i zaczęła być wykorzystywana przez Radziwiłłów, Czartoryskich, Krasińskich i Paców, którzy uznali za swoich praojców samego Palemona (Publiusa Libona) lub któregoś z jego towarzyszy. Nie przekonywały ich nawet argumenty Józefa Aleksandra Jabłonowskiego, który w swej „Heraldyce” z 1742 r. zwrócił uwagę, że opuszczenie Rzymu przez Palemona i towarzyszącą mu liczną grupę patrycjuszy zostałoby na pewno odnotowane przez któregoś ze starożytnych kronikarzy. Z mitem o Palemonie rozprawili się ostatecznie August Ludwig von Schlözer, Adam Naruszewicz i Joachim Lelewel na przełomie XVIII i XIX w., chociaż w kolejnych latach w „palemońską bajkę” wierzyli jeszcze Teodor Narbutt i Dionizy Paszkiewicz (Dionizas Poška).
Świadectwem wiary rodów arystokratycznych w pochodzenie od Palemona jest między innymi drzewo genealogiczne Radziwiłłów z 1699 r. dedykowane kanclerzowi wielkiemu litewskiemu Karolowi Stanisławowi Radziwiłłowi. Na samym dole drzewa umieszczono portrety pięciu rzekomych protoplastów rodu: Ursinusa, Cesarinusa, Julianusa Dowsprunga, Palemona i Hektora.
W latach 1740–1742 gdański rytownik Peter Böse wykonał na zlecenie Michała Kazimierza Radziwiłła „Rybeńki” kopię rodowodu według ryciny z 1699 r. z uwzględnieniem nowych członków rodziny, którzy przyszli na świat w ciągu ostatnich czterdziestu lat. Radziwiłłowie przypisywali sobie również bliskie więzi powinowactwa z dynastią Giedyminowiczów. Legendarny protoplasta rodu, arcykapłan pogańskiej Litwy Lizdejko, miał być synem księcia litewskiego Narymunta pozostawionym przez piastunkę w lesie i wychowanym przez księcia Giedymina. Po osiągnięciu pełnoletności i zostaniu kapłanem poślubił jakoby córkę swego opiekuna Pojatę, od której miała zresztą pochodzić nazwa rzeki i doliny Pajauty.
Tymczasem pierwszym potwierdzonym źródłowo przodkiem rodu Radziwiłłów był dopiero Krystyn Ościk z Kiernowa, starosta uszpolski i kasztelan wileński w latach 1419–1442. Można się tylko zastanawiać, dlaczego Radziwiłłom tak bardzo zależało na ubarwianiu rodzinnej genealogii fantastycznymi opowieściami. Nawet bez legendy o Palemonie czy arcykapłanie Lizdejce mogli się bowiem poszczycić obecnością w swoim drzewie genealogicznym księżnej mazowieckiej Anny Radziwiłłówny i królowej Polski Barbary Radziwiłłówny.
Przepełniona skrzynia Dyamentowskiego
Pochodzeniem sięgającym czasów starożytnych chwalił się także ród Tarłów herbu Topór. W 1726 r. generał lejtnant wojsk francuskich Michał Tarło przekazał na ręce kapituły Orderu Świętego Ducha w Paryżu tablicę genealogiczną rodu Toporczyków, domniemanych przodków Tarłów, pochodzącą jakoby z 1067 r. Była ona prawdopodobnie dziełem osławionego fałszerza dokumentów Przybysława Mutyny Dyamentowskiego, któremu przypisuje się również autorstwo spisanej rzekomo w 936 r. „Kroniki Prokosza”.
Niewykluczone, że fabrykowane przez Dyamentowskiego słowiańskie kroniki (obok „Kroniki Prokosza” m.in. „Kronika polska Kagnimira” czy „Slavo Lechitarum gesta”) miały na celu właśnie uprawdopodobnienie utworzonej przez niego tablicy genealogicznej Toporczyków. W opisywanym przez Prokosza-Dyamentowskiego królestwie Lechii najważniejsze urzędy na dworach kolejnych monarchów sprawowali bowiem Toporczykowie. Hetmanem pradziadka Mieszka I, księcia Siemowita, miał być „Nawoj Starża z Panigrodu Toporczyk, syn Tarła, na Pilcy, Tyńcu i Książu pan, mąż wielce sławny i waleczny rycerz”, a matka Mieszka I Krasnoroda miała być siostrą starosty gnieźnieńskiego Zbyluda Starży z Panigrodu Toporczyka.
W przeciwieństwie do autora rodowodu Sobieskich Wojciecha Chruścińskiego Dyamentowski nie zajmował się tworzeniem rodowodów na marginesie innych aktywności, lecz poświęcił tworzeniu fikcyjnych genealogii i kronik całe swoje życie. Jego niechlubna działalność została nawet upamiętniona w XIX-wiecznym związku frazeologicznym „skrzynia Dyamentowskiego”, oznaczającym „stek grubych fałszów i bezmyślnego kłamstwa”. Wśród fikcyjnych rodowodów ze „skrzyni Dyamentowskiego” znalazł się też m.in. rodowód Doliwitów, sięgający żyjącego w 3530 r. od stworzenia świata rycerza Doliwoja i genealogia Grzymalitów od Kojhawa, potomka Szczyta, czyli przodka Sarmatów.
Sam „genealog” szczycił się zresztą pochodzeniem sięgającym XIII wieku – jeden z jego przodków Adam Mutyna miał być rzekomo marszałkiem dworu hrabiego Kornwalii Ryszarda, syna króla Anglii Jana bez Ziemi. Informacje dotyczące niezwykłego rodowodu Dyamentowskich pojawiły się dopiero w „Herbarzu Duńczewskiego” z 1757 r. i można przypuszczać, że to właśnie Dyamentowski przekazał Stanisławowi Duńczewskiemu sfałszowane dokumenty o swoim rodzie.
Wyobraźnia Dyamentowskiego w szukaniu niezwykłych powiązań nie miała granic, a chęć posiadania przez szlachtę wybitnych starodawnych przodków sprawiała, że nie narzekał na brak pracy.
W 1768 r. Józef Andrzej Załuski w „Bibliotece historyków, prawników, polityków i innych autorów polskich lub o Polsce piszących” tak komentował jego działalność: „Dyamentowski, Drya, Przybysław, mąż biegły równie w dziejach jak polskich genealogiach, zbiera, gdy ja to piszę, genealogię panów Bielińskich: A że ci też Junoszowie, toć mogę pożytkować czasem z jego pracy”. Samuel Orgelbrand w swojej „Encyklopedii” wyliczył jeszcze kilka jego dzieł: „Wywody fałszywe Brühla z Ocieszyna, Sapiehów od Punigajła i Sumigajła, tablice stemmograficzne Mniszchów, Ożarowskich i Jabłonowskich, taki mają przez Dyamentowskiego początek”.
Komentował przy tym, że Dyamentowski „wprawny w nierzetelną fabrykę pisał dzieła ludzi na tysiąc lat rychlej żyjących, a nie egzystujących nigdy”. Do dziś zachowały się tysiące stron własnoręcznych notatek Przybysława Dyamentowskiego, które pokazują ogrom jego wieloletniej benedyktyńskiej pracy nad fałszowaniem rodowodów.
Nie Ciołek, a Torelli
Genealogią własnego rodu interesował się intensywnie także ród Poniatowskich i to poczynając od ojca króla Stanisława Augusta, kasztelana krakowskiego Stanisława Poniatowskiego. Poniatowscy utrzymywali bowiem, że są potomkami słynnego włoskiego rodu Torellich z Ferrary, który na przestrzeni wieków posiadał między innymi hrabstwa Guastalla i Montechiarugolo. Protoplastą tego rodu był żyjący na przełomie XI i XII wieku Salinguerra, pan Ferrary i wasal arcybiskupa Rawenny.
Poniatowscy utrzymywali nawet bliskie kontakty ze swoimi włoskimi kuzynami. 13 lipca 1747 r. król August III Sas nadał tytuł markiza hrabiemu Antoniemu Torellemu, podobno za wstawiennictwem właśnie kasztelana Stanisława Poniatowskiego. Z kolei król Stanisław August Poniatowski utrzymywał korespondencję z Cristoforem Torellim z Reggio di Modena, chociaż w listach nie wspominał o łączącym ich rzekomo pokrewieństwie.
Informację o włoskim pochodzeniu króla Stanisława Augusta spopularyzował pod koniec XVIII stulecia literat i heraldyk Wojciech Wielądko w dziele „Heraldyka, czyli opisanie herbów”, dodając, że herb Poniatowskich „Ciołek” wywodzi się z włoskiego wyrazu „Torelli”. Zwracał on uwagę na fakt, że „familia Torellich była od dawnych wieków sławna, pochodząca z krwi królów i książąt saskich”. Ród ten miał się bowiem wywodzić od księcia bawarskiego Henryka I, młodszego brata cesarza Ottona I Wielkiego.
W 1906 r. włoski genealog Ferrucio Pasini Frassoni dorzucił kolejne wiadomości do królewskiego rodowodu. Na sobie tylko znanej podstawie zdołał wywieść ród Torellich, a co za tym idzie i Poniatowskich, od rzymskiego trybuna Torello Torellego, który żył w czasach cesarza Wespazjana. W IX wieku potomkowie Torella znaleźli się w Saksonii, a jeden z kolejnych przedstawicieli rodu Ludolf II zwany był z racji swojej niezwykłej siły „il Toro”. Posiadał on dobra w pobliżu Rawenny i Ferrary, a jego syna Federico nazywano „il Torello”, czyli po polsku „Ciołek”.
We współczesnym świecie również nie brakuje ludzi, którzy bezpodstawnie przypisują sobie królewskie lub książęce pochodzenie, lecz bardzo rzadko sięgają oni aż do czasów starożytnych. Zjawisko „genealogicznego snobizmu” pozostaje jednak żywe. Nic bowiem tak nie wzmacnia poczucia wartości jak królewski lub starożytny rodowód.