Wbrew powszechnemu przekonaniu placebo to nie tylko „fałszywa” tabletka. Może nim być również zastrzyk ze specjalnie oczyszczonej wody, akupunktura z igłą chowającą się w obudowie, a nawet operacja, podczas której jedynie nacinana jest skóra i zakładane są szwy. Jakie cechy powinno mieć placebo wykorzystywane w badaniach naukowych? – Jeśli badamy substancję podawaną w tabletce, to placebo także będzie tabletką złożoną np. z samej masy tabletkowej i cukru. Musi jednak wyglądać tak samo, smakować tak samo oraz mieć taką samą wagę jak badana substancja. Forma powinna być nie do odróżnienia – tłumaczy Wojciech Masełbas ze Stowarzyszenia na Rzecz Dobrej Praktyki Badań Klinicznych w Polsce.
Efektem placebo nazywana jest pozytywna reakcja organizmu – ustąpienie lub złagodzenie występujących dolegliwości – po podaniu środka pozbawionego działania farmakologicznego. W sytuacji odwrotnej, gdy pojawiają się nieprzyjemne skutki uboczne, które teoretycznie nie miały prawa wystąpić, mówi się o efekcie nocebo.
Zastrzyk silniejszy od tabletki
Czy tabletka z samego cukru naprawdę może coś zdziałać? Tak, ponieważ informacja o rozpoczęciu jakiejkolwiek procedury medycznej sprawia, że mózg zaczyna wysyłać do ciała sygnały, które powodują wydzielanie się m.in. dopaminy i adrenaliny. Substancje te rozszerzają kanaliki płucne, przyspieszają puls oraz wpływają na ogólne samopoczucie. To właśnie dlatego najbardziej spektakularne efekty badań nad placebo obserwuje się przy testowaniu leków na łagodną astmę oskrzelową, łagodny świąd czy łagodną depresję, gdy dokuczliwe objawy związane są silnie z nastrojem pacjenta.
Termin „efekt placebo” po raz pierwszy w publikacji naukowej pojawił się w grudniu 1955 r., w „Journal of the American Medical Association”, w artykule Henry’ego K. Beechera zatytułowanym „The Powerful Placebo”.
W latach 60. reakcje organizmu na placebo postanowił sprawdzić dr Thomas Luparello z Uniwersytetu w Nowym Jorku. Grupie 40 chorych na astmę podał inhalator z solą fizjologiczną. U pacjentów, którzy sądzili, że otrzymują lek, następował rozkurcz dróg oddechowych. Ci, którzy zostali poinformowani, że otrzymają alergen, zaczęli odczuwać duszności.
W 1984 r. węgierski psychiatra Mihaly Arató przeanalizował wyniki badań nad leczeniem depresji. Okazało się, że u blisko połowy z 22 pacjentów chorujących na depresję krócej niż trzy miesiące, gdy nie zdążyło się jeszcze podwyższyć stężenie kortyzolu we krwi, podanie placebo powodowało wyraźną poprawę stanu zdrowia.
W trakcie kolejnych badań zauważono, że im bardziej skomplikowana forma placebo, tym bardziej spektakularne efekty leczenia. Zastrzyk okazał się skuteczniejszy od tabletki, a operacja od zastrzyku.
Profesor Ted J. Kaptchuk z Harvard Medical School grupę 270 osób cierpiących na różne bóle ramienia podzielił na dwie części. Jednym podano tabletkę z informacją, że jest silnym środkiem przeciwbólowym, drudzy zostali poddani „udawanej” akupunkturze: igła, zamiast przekłuwać skórę, chowała się w obudowie. Okazało się, że „udawana” akupunktura była bardziej skuteczną metodą leczenia bólu.
– Kiedyś lekarz otoczony był nimbem niesamowitości. Jeśli ktoś musiał wstać o świcie, pójść na łąkę, nazbierać ziół i przygotować sobie jakiś tajemniczy wywar, to już sam ten proces wpływał na to, jak ten lek był później postrzegany. W tej chwili medycyna jest trochę odhumanizowana. Lekarz więcej czasu spędza na zbieraniu informacji do bazy danych niż na rozmowie z pacjentem, przez co pacjent czuje się niedopieszczony. Im bardziej skomplikowana procedura, tym więcej czasu poświęconego pacjentowi, stąd bardziej zauważalne efekty – komentuje Wojciech Masełbas.
Podczas tego typu badań zastanawiano się także, czy podatność na placebo może mieć podłoże genetyczne. – To nie zostało udowodnione, natomiast wiemy, że istnieją w organizmie enzymy – monoaminooksydaza (MAO-A) i katecholo-O-metylotransferaza (COMT) – które rozkładają wydzielane przez mózg związki. Jeśli genetycznie ktoś ma tych enzymów więcej, to będzie odczuwał mniejsze skutki placebo, bo np. dopamina będzie u niego szybciej rozkładana – tłumaczy Masełbas.
Punkt odniesienia
Placebo stosowane jest głównie w badaniach klinicznych, które prowadzone są w sposób porównawczy. Jednej grupie pacjentów podaje się testowaną substancję – przyszły lek, a drugiej, tzw. grupie kontrolnej, placebo.
Najpierw sprawdza się, czy nowa substancja działa, czy też efekty spowodowane są faktem, że pacjent w ogóle coś dostał. – Na tym etapie placebo jest bardzo przydatne w celu wyeliminowania czynnika psychicznego, tak zwanego efektu udzielonego: coś się dzieje, bo powinno, w końcu dostaję jakiś specyfik, więc musi się coś dziać – mówi Wojciech Masełbas.
W kolejnych etapach badań placebo powinno zostać zastąpione odpowiednim lekiem. – W następnych fazach najlepiej by było porównywać naszą substancję z innym lekiem, pod warunkiem że istnieje tego typu lek, który ma udowodnioną skuteczność i bezpieczeństwo. Jeżeli nie ma z czym porównać, pozostaje placebo – wyjaśnia Masełbas.
Agencje regulacyjne, takie jak Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (FDA) czy Europejska Agencja ds. Leków (EMA), uważają, że badania z wykorzystaniem placebo wciąż są pewnego rodzaju standardem i powinny być kontynuowane. Na drugim biegunie opinii znajdują się przekonania bioetyków, że nie powinno się stosować placebo, jeśli tylko istnieje jakakolwiek inna metoda leczenia. Z punktu widzenia lekarzy to absurd, bo w praktyce oznacza: nie prowadźcie badań klinicznych, jeśli tylko w jakikolwiek inny sposób można pomóc pacjentowi. A w XXI wieku prawie zawsze można, bo praktycznie na każdą chorobę istnieje już jakaś forma terapii. Gdyby komisje bioetyczne przekonały agencje regulacyjne do wprowadzenia nowych zapisów, badania kliniczne mogłyby stanąć w miejscu.
Placebo na receptę?
Choć lekarze zapewniają, że nie podejmują leczenia placebo, pacjenci nie są przekonani, że nie serwuje się im „fałszywych tabletek”. Na forach internetowych, w kontekście placebo, padają nawet pytania o konkretne marki leków. Internauci czują pismo nosem, bo wprawdzie produkty placebo nie są dostępne na rynku, to istnieje pewien wyjątek, gdy „fałszywa tabletka” może stanowić terapię właściwą.
Jeśli kompletnie nie wiadomo, co pacjentowi dolega, skarży się na wiele dolegliwości, a zostały już wykorzystane wszystkie możliwości diagnostyczne, lekarz podejmuje desperacką próbę leczenia za pomocą placebo. Wypisuje wówczas receptę po łacinie na substancję przygotowywaną w aptece, a na recepcie umieszcza odpowiednią adnotację lub wysyła pacjenta do zaprzyjaźnionego farmaceuty.
I choć mówi się, że jest to naprawdę rzadka sytuacja, aż 84 proc. badanych z grupy 190 lekarzy pierwszego kontaktu przepytanych przez zespół dr. Przemysława Bąbla z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego zadeklarowało, że zdarzyło im się przepisać placebo, a 26 proc. przyznało, że stosuje je co najmniej raz w tygodniu. Co więcej, gdy słowo „placebo” zastąpiono terminem „niespecyficzne metody leczenia” z identyczną jak placebo definicją, wyniki wzrosły do… 95 i 61 procent.