Mount Everest nie jest już “najbardziej niedostępnym miejscem na Ziemi”, jak jeszcze postrzegano go kilkanaście lat temu, a kolejną atrakcja turystyczną. Skoro co roku szczyt zdobywa ok. 500 osób, a do liczby tej należy dodać co najmniej jednego tragarza na osobę, to robi się tam naprawdę tłoczno. Nie doświadczymy tam absurdów rodem z Giewontu, ale “korki” na ośmiotysięczniku to już norma.
Czytaj też: Plaga fałszywych wejść na Mount Everest. Władze Nepalu zapowiadają zmiany
Według najnowszych badań przeprowadzonych przez uczonych z CU Boulder, wspinacze idący na szczyt pozostawiają tam swoje zamrożone dziedzictwo pod postacią mikroorganizmów, które są w stanie wytrzymać trudne warunki panujące na ekstremalnych wysokościach i pozostać uśpione przez dekady, a nawet wieki. Stanowią ukryte zagrożenie dla przyszłych zdobywców szczytu, z którego nawet nie zdajemy sobie sprawy. Szczegóły opisano w czasopiśmie Arctic, Antarctic, and Alpine Research.
Kolejki na Everest to już norma
W ostatnich latach w sezonie wiosennym Everest przeżywa istne oblężenie. Zdjęcia kolejek na najwyższej górze świata porównywalnych do tych z Giewontu regularnie obiegają media społecznościowe. Teoretycznie ruch na “dachu świata” powinien być regulowany, ale nawet Nepalska Fundacja Wysokogórska sobie z tym nie radzi.
Czytaj też: Mount Everest jest domem dla tajemniczego stworzenia. Mamy na to dowody
W ostatnich latach naukowcy nie potrafili zidentyfikować mikroorganizmów związanych z człowiekiem w próbkach zebranych powyżej 7900 m n.p.m. – teraz udało się to po raz pierwszy. Nie było zaskoczenia – bakterie i wirusy są dosłownie wszędzie, nawet w mroźnym powietrzu, więc łatwo mogą przenosić się w różne miejsca. Jeżeli ktoś odkaszlnie lub wysmarka nos na takiej wysokości (odradzamy), to może zostawić nieprzyjemną niespodziankę dla przyszłych zdobywców.
Zaskakujące jest to, że mikroorganizmy, które ewoluowały, aby rozwijać się w ciepłych i wilgotnych środowiskach (jak nasze nosy i usta), doskonale radzą sobie w tak trudnych warunkach. To potwierdza, że w tzw. kriosferze też istnieje życie – być może nawet dużo groźniejsze, niż mogłoby nam się wydawać.
Zespół kierowany przez prof. Steve’a Schmidta z CU Boulder pobrał próbki gleby ze wszystkich mroźnych regionów Ziemi – od Antarktydy i Andów, po Himalaje i Arktykę. Zaskakujące jest to, że zazwyczaj nie znajduje się tak mikroorganizmów związanych z człowiekiem, a już na pewno nie w takich ilościach, jak na Everest. Wykorzystując technologię sekwencjonowania genów nowej generacji oraz bardziej tradycyjne techniki hodowli, uczeni byli w stanie zidentyfikować DNA prawie wszystkich żywych i martwych mikrobów w glebie. Większość z nich była podobna do ekstremofilnych organizmów występujących na Antarktydzie i w Andach. Najwięcej było grzyba z rodzaju Naganisha, który może wytrzymać ekstremalne poziomy zimna i promieniowania UV. Znaleziono także DNA należące do gronkowców (Staphylococcus), jednej z najczęstszych bakterii skóry i nosa, oraz paciorkowców (Streptococcus), dominującego rodzaju w jamie ustnej.
Warto wspomnieć, że na dużych wysokościach mikroorganizmy są w większości zabijane przez światło UV, niskie temperatury i niewielką wilgotność. Przeżywają tylko najlepiej przystosowane i zazwyczaj przechodzą w stan uśpienia, w oczekiwaniu na bardziej sprzyjające warunki. Te mogą nadejść wraz z globalnym ociepleniem lub nowymi wspinaczami, którzy mogą posłużyć za żywe “inkubatory”.
Czytaj też: Mount Everest „urósł” o kilkadziesiąt centymetrów. Nepal i Chiny podały nowe wyliczenia
Przeprowadzone badania podkreślają niewidoczny wpływ turystyki na najwyższy szczyt na Ziemi, ale mogą także przyczynić się do lepszego zrozumienia granic środowiskowych życia na naszej planecie. A to z kolei przyda się zarówno astrobiologom, jak i osobom zaangażowanym w planowanie załogowych misji kosmicznych. To, co zostawiamy na Evereście teoretycznie może zostać choćby na Marsie.