Czy ludzi na Ziemi będzie za dużo, czy za mało? Naukowcy mówią – tak!

Europa znika i wygląda na to, że sytuacja będzie postępować. Nie mówimy o kontynencie, ale o jego bardzo ważnej części – ludziach. Problemy demograficzne to ogromne wyzwanie, przed którym stoi coraz więcej krajów.
Ludzie na ulicy – zdjęcie poglądowe /Fot. Unsplash

Ludzie na ulicy – zdjęcie poglądowe /Fot. Unsplash

Tekst pochodzi z książki Łukasza Sakowskiego – “Jałowe łono Europy. Czeka nas wyludnienie czy jesteśmy skazani na migrację?

GLOBALNE OCIEPLENIE I DEMOGRAFICZNE OZIĘBIENIE

Gdy szukałem informacji na temat przeludnienia w XXI wieku, zastanawiało mnie, jak właściwie miałoby być ono definiowane. Czy istnieją jakieś wskaźniki powstałe na bazie obiektywnych danych i pomiarów? Czy nadmiar ludzi na Ziemi to kwestia konkretnego zagęszczenia na jednostce powierzchni? A może dostępu do surowców (jak w koncepcjach maltuzjańskich)? Jeżeli tak, to jakich? Chodzi o wodę, zboża, szczepionki, komputery? A może o przeludnieniu miałaby świadczyć dzietność powyżej progu zastępowalności pokoleń, albo jakaś określona ilość CO2 emitowana w przeliczeniu na rodzinę (gospodarstwo domowe) lub osobę? Wreszcie – czy wszystko to powinno być oceniane w skali miasta, regionu albo państwa? Dla całego świata takie uogólnienie nie ma większego sensu, bo w jednym miejscu przestrzeni do życia może być mnóstwo, w innym już niekoniecznie. W Europie czy Ameryce dostęp do podstawowych dóbr dla niektórych klas społeczno-ekonomicznych jest więcej niż łatwy, ale w tym samym czasie biedniejsze warstwy – niejednokrotnie również o wyższej dzietności – borykają się z niedostatkiem. Poza tym należy też odróżnić brak dóbr wynikający ze złego zarządzania i ten, którego powodem jest po prostu niedobór surowców w naturze czy niedająca się już zwiększyć wydajność plonów albo technik produkcji. Z kolei emisja dwutlenku węgla w przeliczeniu na osobę też jest zupełnie inna, zależnie od tego, jaki kraj czy klasę społeczną weźmiemy pod lupę. „Z opublikowanego (…) raportu międzynarodowej organizacji humanitarnej Oxfam wynika, że 125 najbogatszych miliarderów świata rocznie produkuje średnio trzy miliony ton dwutlenku węgla na osobę. Stanowi to ilość ponad milion razy większą od średniej emisji CO2 pozostałych członków społeczeństwa, która wynosi 2,75 tony na osobę” – informują media. O raporcie członek Oxfam mówi tak: „Łącznie inwestycje tych miliarderów generują ślad węglowy porównywalny ze śladem węglowym takich krajów jak Francja, Egipt czy Argentyna. Większościowy, i wciąż rosnący, udział bogatych osób w ogólnej emisji gazów cieplarnianych jest rzadko brany pod uwagę w trakcie tworzenia polityki klimatycznej. To musi się zmienić”.

Te wątpliwości odnośnie do tez o globalnym nadmiarze liczby ludności skupiają uwagę na podstawowym problemie: przeludnienie nie jest zjawiskiem dającym się ściśle, empirycznie określić. To zasadniczy kłopot z definicją „przeludnienia”: będzie ona zależna od tego, do jakiego kontekstu ją odnosimy (mieszkalnego, interakcji społecznych, emisji dwutlenku węgla, systemu ubezpieczeń, ilości żywności, dostępności do lekarzy, zapotrzebowania na rynku pracy czy do poboru wojskowego itd.) oraz co mamy na celu. Zależnie od tego, kto i z jakim zamiarem mówi o liczbie ludności, może dojść do zupełnie innych twierdzeń na ten temat, które będą nie tylko niezbieżne, ale nawet sprzeczne z tym, co uznane zostanie za optimum zaludnienia. I właśnie tu jest sedno sprawy: zarówno ci, którzy mówią, że ludzi (w domyśle: konsumujących tyle, co Europejczycy czy tym bardziej Amerykanie, ale w coraz ważniejszym stopniu również Chińczycy) jest za dużo, jak i ci, którzy twierdzą, że ludzi (szczególnie w Europie) jest za mało, będą mieli rację, lecz w odmiennych kontekstach. Dlatego tak bardzo dezinformujące i irytujące są wezwania autorytetów do zmniejszenia liczby ludności przez wzgląd na przeludnienie, bo jak mało kto wiedzą, że wcale nie mówią o ścisłym, empirycznie istniejącym (lub zachodzącym) zjawisku, lecz o czymś namacalnie relatywnym.

Czytaj też: Google znów dostosowuje się do unijnych wymogów. Pokaże nam nowe wyniki wyszukiwania

A co z dzisiejszymi, wykorzystującymi nowoczesne metody badawcze, szacunkami na nadchodzące dekady? „W roku 1800 p.n.e. ludność na świecie liczyła sobie około 5 milionów osób Homo sapiens, czyli tyle, ile mniej więcej liczy dzisiaj Słowacja. Populacja rosła powoli przez 10 tysięcy lat, aż w końcu osiągnęła 1 miliard w 1800 roku n.e. Jednak w ciągu następnych 130 lat pojawiły się dodatkowe 2 miliardy ludzi, a przez kolejne 100 lat – 4 miliardy. Na tej podstawie instynktownie moglibyśmy wyciągnąć wniosek, że populacja zwiększa się liniowo lub wykładniczo i będzie nas wciąż więcej. Nic bardziej mylnego!” – przekonuje w rozmowie ze mną Marcel Kiełtyka ze stowarzyszenia Demagog.org.pl, zajmującego się obalaniem fałszywych informacji. I kontynuuje: „Stwierdzenie, że światowa populacja wciąż rośnie, nie jest do końca zgodne z rzeczywistością. Prawdą jest, że liczba ludności wzrasta w szybkim tempie. W ciągu 10 lat na świecie przybędzie około 750 milionów ludzi15. Powinniśmy jednak zadać sobie w tym miejscu pytanie, czy wzrost ten będzie stały? Obecnie na świecie żyją około 2 miliardy dzieci w wieku 0-15 lat. Według danych Organizacji Narodów Zjednoczonych w 2100 będzie ich również 2 miliardy, czyli tyle, co dzisiaj – proces zatrzymywania wzrostu dzietności i idącej za nim liczby dzieci już trwa.

Oznacza to, że liczba ludzi na świecie najprawdopodobniej nie będzie stale przyrastać. Fakty są więc takie, że wzrost naszej populacji zaczął wyhamowywać. Eksperci twierdzą, że przez następne dziesięciolecia będzie nadal zwalniał. ONZ w 2019 roku przewidywała, że do roku 2100 populacja na świecie zwiększy się o kolejne 4 miliardy ludzi, ponieważ wzrośnie liczba osób dorosłych w wieku 15-74 lat. Innymi słowy, osiągniemy liczbę od 10 do 12 miliardów ludzi do końca 2100 roku”. Tymczasem jeszcze nowsze badania – w tym te cytowane wcześniej, opublikowane w „The Lancet” w 2020 roku – prognozują, że w 2100 roku ludzi na świecie może być nawet poniżej 9 miliardów, w czym większy niż dziś procentowy udział będą mieli coraz dłużej żyjący dorośli, a nie rodzące się coraz rzadziej dzieci (wykres 2).

Choć nikt nie jest w stanie zobaczyć przyszłości, to opierając się na najlepszych danych, można zauważyć, że katastroficzne przeludnienie przewidywane na XXI wiek jest kolejną przestrzeloną, mało prawdopodobną wizją, mającą niewiele wspólnego z rzeczywistością, nie tylko w odniesieniu do samej ludności, ale również obfitości zasobów, która rośnie szybciej niż liczba ludzi na Ziemi i których wykorzystanie jest coraz bardziej wydajne. Jeśli do tego jeszcze odejdziemy od obrazka globalnego i znowu przypatrzymy się uważnie europejskiemu, z drastycznie niską dzietnością, zaburzeniami w strukturze wieku populacji, spadającą liczbą ludności i wiążącymi się z tym komplikacjami, możemy dojść do zupełnie odwrotnego wniosku: w państwach Unii Europejskiej mamy do czynienia z wyludnieniem i niedoborem liczby ludzi.

Czytaj też: Najdziwniejsza wojna w historii Bałkanów. Wszystko przez jednego psa

W liście Unii Zaniepokojonych Naukowców oraz w podobnych wezwaniach o alarmistycznym tonie – które, co warto zaznaczyć, nie stanowią źródła konsensusu naukowego, lecz są działaniem aktywistyczno-politycznym – wyraźne jest nie tylko bazowanie na merytorycznie niespójnych lub niepełnych koncepcjach dotyczących przeludnienia (co wymaga podkreślenia, bo treść listu odnosi się także do innych, tym razem realnych niebezpieczeństw, takich jak globalne ocieplenie czy utrata bioróżnorodności bądź zmiany w jej strukturze). Odzwierciedlają się w nim także konflikty interesów. Niektóre rzucają się na pierwszy plan – organizacja ta ma w końcu powiązania polityczne i gospodarcze – ale są też inne, znacznie bardziej fundamentalnej natury. Czytając o kolejnych faktach i rozbierając warstwa po warstwie fantazmat przeludnienia, zacząłem sobie uświadamiać, że akademicka elita perorująca o przeludnieniu, a należąca do bogatszej i bardziej konsumpcyjnie nastawionej warstwy społecznej, zrzuca winę za degradację środowiska na rodziny i regiony biedniejsze, o wyższej dzietności, ale w przeliczeniu na osobę żyjące znacznie bardziej ekologicznie i ascetycznie, a co więcej często nie mające do wyboru tak wielu opcji życia, jakie stoją otworem przed moralizującymi osobistościami ze świata mediów, biznesu, nauki, polityki i aktywizmu.

Inny powód tego, że tak wielu prominentnych ekologów i pokrewnych naukowców oraz intelektualistów głosi niezgodne z prawdą lub nieadekwatne tezy na temat demografii, wynika ze sporego akademickiego nieporozumienia. Ekologowie często przykładają do społeczeństw ludzkich metody pomiaru i techniki analizy klasycznej, tradycyjnej ekologii, którymi bada się ekosystemy, ich struktury i interakcje w odniesieniu do innych niż człowiek zwierząt oraz do roślin, grzybów, protistów i bakterii. Pojęcia zagęszczenia i liczebności populacji, ilości i dostępności zasobów, strategii rozmnażania czy kontaktów międzygatunkowych są w ten sposób w odniesieniu do człowieka stosowane po prostu błędnie, ponieważ żaden inny gatunek nie buduje państw, miast i wsi, nie ma systemów ochrony zdrowia, opieki socjalnej czy obsługi emerytur, nie tworzy sieci transportu i energetyki, nie ma ustrojów politycznych i administracyjnych, nie uprawia rolnictwa czy dyplomacji międzynarodowej, ani nie rozwija nauki i techniki, które zwiększają wydajność produkcji oraz wykorzystania różnych surowców. Próby zastępowania demografii ekologią są po prostu niedopasowaniem metodologii i gałęzi nauki do rzeczywistości, którą mają opisywać. Dlatego tak wielu nawet wybitnych profesorów ekologii czy zoologii, gdy zaczyna mówić o demografii, błądzi, popełniając zasadnicze błędy w swoich wnioskowaniach.

Czytaj też: Babilon wciąż zaskakuje. Odkryto setki starożytnych artefaktów

Przekazywane w mediach treści świadczące o tym – zgodnie z prawdą, ale wyłącznie w indywidualistycznym ujęciu – że posiadanie dziecka jest najbardziej szkodliwe dla klimatu, oddalają od spojrzenia na problem z szerszej, interdyscyplinarnej perspektywy. „Dominująca ideologia ekologiczna traktuje nas jako a priori winnych, zadłużonych u matki natury (…). Łatwo dostrzec ideologiczną stawkę tej indywidualizacji: jestem tak zaaferowany sprawdzaniem samego siebie, że nie zadaję sobie o wiele ważniejszych pytań globalnych, które dotyczą całej naszej cywilizacji przemysłowej” – zauważa filozof Slavoj Žižek, odnosząc się do indywidualizowania odpowiedzialności za środowisko. Zawstydzanie ludzi tym, że chcą mieć i mają dzieci to indywidualistyczny szantaż. Wygodny i nie mający nic wspólnego z postawą proekologiczną. Istnieją dziennikarze próbujący wydobywać na wierzch taki punkt widzenia. Publicysta George Monbiot krytykując w „The Guardian” Jamesa Lovelocka (neomaltuzjańskiego biologa, od lat grzmiącego o przeludnieniu), podkreślał, że „wzrost populacji to nie problem – występuje wśród tych, którzy konsumują najmniej”20.

Istota tego sporu odnosi się do kilku różnych kontekstów. Po pierwsze, znacznie bardziej ważkie od liczby osób jest to, w jaki sposób one żyją, co konsumują i czy prowadzą indywidualistyczny i konsumpcjonistyczny styl życia. „Najważniejszą sprawą jest [to], jak gospodarujemy. I kwestia wzorców konsumpcji” – mówiła w Raporcie o Stanie Świata prof. Irena Kotowska, demografka z Instytutu Statystyki i Demografii Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Doskonale wiadomo, że zamożni ludzie odpowiadają za wytwarzanie znacznie większej ilości zanieczyszczeń i wyższą emisję dwutlenku węgla od zwykłych przedstawicieli klasy średniej, nie wspominając o tych niższych. Systemowe działania kierowane do mas, takie jak choćby inwestowanie w zrównoważone środki transportu publicznego, jeszcze silniej i dosadniej unieważniają indywidualistyczną perspektywę, z której patrzą zwolennicy zawstydzania rodzicielstwem, rzekomo szkodliwym dla przyrody. Po drugie, jako ludzie mamy zasadniczą potrzebę i zdolność rozmnażania, podobnie jak potrzebę bliskości, tworzenia rodziny i więzów społecznych. Rezygnowanie z tego dla klimatu to sprowadzanie poważnych rzeczy do absurdu, któremu blisko do sarkastycznie upiornych pytań z rodzaju: „Skoro tak bardzo zależy ci na zmniejszeniu liczby ludności w imię przyrody, to dlaczego się po prostu nie zabijesz?”. Przekroczenie progu sensu i wejście na obszar absurdu to droga wprost do działań bezsensownych. Ale jest jeszcze inny aspekt sprawy – nowi ludzie to nowa siła, chęci, aspiracje, motywacje i talenty. To oni będą w przyszłości chronić tę planetę dla siebie i przyszłych pokoleń.

Focus.pl poleca!

Po dokładnym zapoznaniu się z książką postanowiliśmy przyłączyć się do jej promocji. To dobrze opisany, kawał analitycznej roboty oparty na wielu źródłach i poparty dowodami. Książkę Łukasza Sakowskiego, autora bloga To Tylko Teoria możecie kupić pod tym adresem.