Pokojówka jak ze snów. Erotyczne fantazje w dwudziestoleciu międzywojennym

Twarzyczka, piersi, a może nóżka? Co przyprawiało naszych pradziadków o szybsze bicie serca?

Prasa codzienna pomijała je milczeniem. W drukowanych pamiętnikach pisano o nich zdawkowo i z wyraźnym wstydem. Ale prawdę o pragnieniach naszych pradziadków widać w zakurzonych magazynach „tylko dla dorosłych”.

Pani X miała swoje zasady, a sytuacja gospodarcza tylko ją w nich utwierdzała. Był rok 1925 i trwał wielki kryzys mieszkaniowy. Ludzie bili się nie tylko o lokale i pokoje, ale nawet o miejsca do spania na podłodze. W takich warunkach wszystko zależało od wynajmującego. I akurat Pani X poprzeczkę zawiesiła bardzo wysoko: pokojów użyczała  wyłącznie oficerom. Twierdziła, że to dodaje jej mieszkaniu uroku.

Helenka – młoda dziewczyna o „ładnie zadartym nosku” i „figlarnych oczach” – nie miała żadnego lokalu. Miała za to zasady podobne jak Pani X. Jako służąca zgadzała się pracować tylko tam, gdzie… mieszkali wojskowi. Jej również chodziło o urok, choć w nieco innym znaczeniu: „Czuła słabość do oficerów i miała jedno tylko pragnienie. Być kochaną przez nich. Nie mogła liczyć na to, że jakiś porucznik lub kapitan zawrze z nią znajomość na ulicy (…). Ale w mieszkaniu mogła posiłkować się tysiącem i jednym fortelem”. I to właśnie czyniła. Przez kilka krótkich lat, które spędziła, pracując u Pani X, piękna Helenka „była już kochaną przez trzech oficerów”. Szczyciła się tym, że każdy mundurowy, którego sobie upatrzy, wpada wreszcie w zastawione przez nią sidła.

Zagmatwane perypetie miłosne służącej opisano w wydawanym w Łodzi pisemku „Nowy Dekameron”. Zmyślone czy nie, o sile przyciągania wojskowego munduru nikogo w II Rzeczypospolitej nie trzeba było przekonywać. Zwyczajny warszawski taksówkarz Marian Sękowski, wspominając lata spędzone w armii, stwierdził: „Miałem, jak każdy wojskowy, kilka dziewcząt do wyboru i było mi żal je porzucić. Czułem się między nimi jak basza”. Czytelnikom nie oszczędził żadnych szczegółów. Wspominał, że jako żołnierz miał okazję „pławić się w falistych wdziękach” pracownicy fabryki żarówek, która „imponowała mu swoją tuszą”. Poderwał też pewną pielęgniarkę, która „zamieszkiwała w służbowym pokoiku, więc przeżył z nią niejedną miłą chwilę”. Największe nadzieje łączył jednak z kucharką pracującą u profesora Uniwersytetu Warszawskiego. Ta nie tylko miała pokój, ale jeszcze – miała gary. Była też, jak podkreśla Sękowski, „miłą babką”. Więc ostatecznie to z nią się ożenił.

ŻOŁNIERSKI KORKOCIĄG

Temat niezwykłej łatwości, z jaką wojskowi dokonywali miłosnych podbojów, niejednokrotnie przewijał się na stronach dawnych pism erotycznych. Warszawski „Amorek” tłumaczył w 1924 r.: „Bo lotnicy swoją drogą, choć się dużo o nich gada, puszczać śmiało wciąż się mogą. I to zawsze im… wypada. Choćby co dzień się puszcza-li, choćby nawet co godzina (nie wiem czy by wytrzymali), nikt ich za to nie wyklina”. Słowa powyższego wierszyka znajdowały potwierdzenie w opublikowanym w innym numerze pisma opowiadaniu „Korkociąg”. Krótki utwór przedstawiał scenę podrywu w parku w wykonaniu żołnierza sił lotniczych. Seks na zacienionej ławeczce autor określił mianem „korkociągu”. Kiedy zaś po paru tygodniach okazało się, że dziewczyna, która uległa urokowi ubranego po wojskowemu nieznajomego, zaszła w ciążę, ten niezrażony zripostował: „Na to też znajdzie się korkociąg!”.

Erotycznymi podtekstami, jakie niósł ze sobą mundur, zajmowali się nawet pionierzy seksuologii. Krakowski „lekarz-płciownik” Stanisław Kurkiewicz jeszcze przed I wojną światową tłumaczył, że każda kobieta jest niezwykle wrażliwa na ubiór mężczyzny. „Największy wpływ wywiera na nią – wprost ją czaruje i upaja! – wszelki mundur urzędowy lub zawodowy. A już od najdawniejszych czasów i najpowszechniej działa na kobietę strój wojskowy. One wprost niezdolne są odżegnać się od tego czaru!” – czytamy na kartach „Szczegółowego odróżnienia czynności płciowych” wydanego w 1907 r. Doktor Kurkiewicz przekonywał, że niezwykle mało jest kobiet, które nie traciłyby „rozwagi i poczytalności”, znajdując się w niewielkiej odległości od dowolnego wojaka. „Lada niezdara Wojtek, [będąc] po wojskowemu, odurza, omamia, porywa za serce i… oczywista, płciowo napina!” – podkreślał.

 

Na mundurowe zagrożenie – zdaniem tego specjalisty – narażone były przede wszystkim proste niewykształcone kobiety. Jako przykład podawał „nasze Marysie, Kasie, Hanki i Wiktusie”, których nie sposób zatrzymać w kuchni, bo przy lada okazji „wylatują do swego dragana”. Chyba nieprzypadkowo wskazywał właśnie na służące. Dla ludzi międzywojnia zawód ten miał równie nieskromne konotacje, co wojskowa szarża.

SŁUŻĄCA DO WSZYSTKIEGO

W 1903 r. wśród warszawskich studentów przeprowadzono ankietę poświęconą inicjacji seksualnej. Największa grupa respondentów wyjawiła, że swój pierwszy raz przeżyli nie ze szkolną miłością, nie z przyjaciółką czy nawet prostytutką, lecz… z zatrudnioną w domu rodzinnym służącą lub kucharką. Jeden pisał o seksie „z namowy kolegów ze służącą”. Inny o stosunku „w warunkach pospolitych ze służącą moich rodziców”. Organizatorka badania Iza Moszczeńska dopowiadała: „Kilku wspomina o oporze ze strony służącej albo też o biernym i niechętnym poddawaniu się, inni znów, że »nie dała się długo prosić«. (…) Niektórzy wprost mówią, że tego rodzaju kobiety uważają za najprzystępniejsze i zarazem najpewniejsze pod względem higienicznym. Jeden z nich na przykład, na pytanie czy stale z jedną kobietą utrzymuje stosunki, czy coraz to z inną? – odpowiada: »To zależy od każdorazowej zmiany służącej«”.

Fakty referowane przez Moszczeńską stanowiły zaledwie wierzchołek góry lodowej. Służące powszechnie traktowano jako „kobiety służące do wszystkiego”. Również do dostarczania seksualnej satysfakcji. Inna emancypantka z początku stulecia Teodora Męczkowska pisała wprost: „Każdy z nas wie, że mnóstwo pań wyjeżdża na lato, pozostawiając w domu mężów, braci, dla których 16-letnia młoda dziewczyna będzie zawsze pożądaną zdobyczą”. Wspomniała też o bardzo rozpowszechnionym na ziemiach polskich obyczaju „wracania do domu późno i… przez kuchnię”.

Proceder ten był zupełnie bezkarny, bo też w służących nie widziano równorzędnych istot ludzkich, ale raczej chodzące i mówiące narzędzia, z którymi można zrobić cokolwiek. Choćby sprowadzić je do roli zabawek erotycznych. Oczywiście nie było tak wszędzie – ale jednak w tysiącach dobrze lub tylko nieźle sytuowanych rodzin. Jednocześnie od służących powszechnie oczekiwano, że na własną rękę nie będą prowadzić żadnego życia erotycznego. Oficjalna zasada głosiła, że dobra służąca to taka, która tłumi w sobie wszelkie potrzeby seksualne. Krakowski seksuolog Stanisław Kurkiewicz sugerował wręcz, że każda bona czy guwernantka powinna zostać przed przyjęciem do pracy zbadana pod względem seksualnym. Tak, by potencjalny pracodawca mógł się upewnić, „czy nie posiada przewrotnych upodobań płciowych i czy nie jest zawziętą samienką (onanistką)”.

Ciąża służącej w każdym właściwie przypadku oznaczała utratę posady. Postępowi przedwojenni publicyści w rodzaju Tadeusza Boya-Żeleńskiego czy Ireny Krzywickiej wielokrotnie opisywali przypadki bezradnych kobiet pozbawianych źródła utrzymania i wyrzucanych na bruk w połogu lub nawet – w trakcie porodu. Postępowano tak nawet (a może przede wszystkim) w przypadkach, gdy ojcem dziecka był pan domu. Służąca z dzieckiem i bez rekomendacji traciła szansę na przyjęcie do pracy w jakimkolwiek innym miejscu. Efekt był łatwy do przewidzenia: większość warszawskich prostytutek rekrutowała się właśnie spośród służących.

 

POKOJÓWKA ZE SNÓW

Służące jako obiekt erotycznych fantazji zajmowały szczególne miejsce. Z jednej strony stanowiły owoc zakazany i aseksualne, wykluczone z życia intymnego istoty. Z drugiej – były kusząco bliskie i łatwo dostępne. Mogły być ofiarami, obiektami bezkarnego podboju seksualnego, ale też groźnymi femmes fatales. Ich niejednoznaczną pozycję dobrze oddaje opowiadanie o Pani X i pięknej Helence. Główna bohaterka utworu została zaprezentowana jako kochanka nieczyniąca żadnych problemów. „Była taka słodka, oddana, nikomu nie zawadzała. Nie uczyniłaby nigdy sceny zazdrości, gdyby ujrzała, że inna kobieta wchodzi do pokoju tego, którego kochała” – wyjaśniał publicysta „Nowego Dekameronu”. Słowem, była kobietą idealną z perspektywy typowego przedwojennego mężczyzny. Zmieniła się nie do poznania dopiero, gdy czwarty z kolei upatrzony oficer zignorował jej zaloty. Wściekła na jego obojętność, postanowiła zgłosić w koszarach, że niechcący jej wojak… dokonał na niej próby gwałtu. Dopiero wtedy ślepy na jej zaloty oficer wreszcie dostrzegł piękną służącą i zaprosił ją do łóżka.

Inne opowiadania erotyczne nie były aż tak zagmatwane. W tekście „Subtelna służąca”, także opublikowanym przez „Nowy Dekameron”, cały dowcip sprowadzał się do cennika ustanowionego przez skrupulatną pokojówkę. Pani Proszkowska za pościelenie łóżka liczyła sobie 1 zł 50 gr, za obranie ziemniaków 25 gr, za „miłość z panem domu”  – 8 złotych. Syn pana domu mógł liczyć na rabat. Jego kasowała tylko na 4 złote.

Z kolei „Amorek” latem 1924 r. opublikował prosty dosadny wierszyk: „Żona pana wyjechała, na okrągłe dwa miesiące, Frania z panem pozostała, w te nieznośne dni gorące. W stroju negliż zaprowadza, mniej krępuje się już pana, i jak może mu dogadza, często nie śpi też do rana…”. Słowem – pokojówka niczym z przedwojennych snów.

Afrodyzjakiem w II RP mógł być zawód, ale równie dobrze – mogło nim być ciało. To właśnie epoka naszych pradziadków zaprowadziła, obowiązujący do dzisiaj, dyktat fizycznego piękna. Jak nigdy wcześniej zaczęto zwracać uwagę na detale budowy ciała. Również te najbardziej intymne.

NÓŻKI, CZYLI POLSKI FETYSZ

Mężczyźni w pierwszej kolejności marzyli o pięknych nogach swoich partnerek. Jeden z najbardziej znanych nad Wisłą specjalistów od seksu Paweł Klinger uważał, że każdy naród ma pewną charakterystyczną dla siebie fiksację na tle erotycznym. Wyjaśniał, że Francuzi specjalizują się w seksie oralnym, Niemcy mają fioła na punkcie włosów, a Rosjanie – toną w czarnych oczach swoich dziewcząt. Co z Polakami? Naszym „polskim fetyszem” była zdaniem Klingera właśnie „nóżka”. „Na kogo z Polaków nie działa mała, piękna nóżka kobieca? Czyż nie spoglądamy na nóżki częściej niż na buzię? Nasze pierwsze spojrzenie pada stanowczo na nóżkę, a potem dopiero na twarzyczkę. Toteż Polki słyną na świat cały ze swych nóżek, albowiem w końcu musiało nastąpić przystosowanie się do ogólnonarodowego fetyszu” – pisał w 1930 roku w książce „Vita sexualis. Prawda o życiu płciowym człowieka”.

Rewolucja obyczajowa z jednej strony wystawiła piękne nogi Polek na pokaz publiczny. Z drugiej – odsłoniła też wiele innych, dotąd niedostępnych partii ciała. „Nie reporterski to jest wic, lecz mody to ostatni krzyk. I z przodu nic, i z tyłu nic, a jednak całość ef-ef szyk” – żartował w 1924 r. „Amorek”. Mężczyźni zaczęli oczekiwać od kobiet szczupłego wysportowanego ciała. Codzienna gimnastyka stała się nie tylko nową modą, ale wręcz społecznym nakazem. I na niej wcale się nie kończyło. W dwudziestoleciu nie było już miejsca na żadne fizyczne defekty. Każda kobieta powinna mieć: „Trzy białe: skóra, zęby, dłonie; trzy czarne: oczy, brwi, rzęsy; trzy czerwone: wargi, policzki, paznokcie; trzy długie: tułów, włosy, ręce; trzy krótkie: zęby, uszy, stopy; trzy szerokie: klatka piersiowa, czoło, przestrzeń między brwiami; trzy wąskie: usta, kostki u nóg, talia (…); trzy cienkie: palce, włosy, wargi; trzy małe: piersi, nos, głowa”.

 

BIUST I WĄSIK

Listę w powyższym kształcie przytoczył William Martin – autor wydanego w 1936 r. poradnika „Racjonalne życie płciowe”. Nie wszystkie punkty były jednak przyjmowane zgodnie przez wszystkich polskich mężczyzn. Szczególnie wiele sporów budziła kwestia biustu. Aż do wybuchu II wojny światowej trwał konflikt pomiędzy zwolennikami piersi pełnych i dobrze wyeksponowanych oraz tych małych i subtelnie ukrytych. Przewagę zdobyli wreszcie chyba ci pierwsi, a przynajmniej na to wskazywałoby upowszechnienie się w II RP… sztucznych biustów wykonanych z gumy. „Amorek” poświęcił tej sprawie cały szereg tekstów. Udzielający w każdym numerze porad miłosnych „Don Juan” przestrzegał czytelników: „Wszystko wybaczę kobiecie, ale nigdy sztucznego biustu”. Pewien amant pytał napotkaną kobietę: „Mając takie cudne kształty, które wielbią ludzi tłumy… Wszak mi powiesz, gdzie kupujesz, te półkule różne… z gumy?”. Wreszcie była też historia fabrykanta piersi i jego klientki: „Ira w środkach nie przebiera, bo zna dobrze mężczyzn gust. Będąc szczupłą, u Drehera zamówiła sobie biust. Jest. Do domu szybko zmierza (…). I gumowy biust przymierza. (…) Tak przytyka, tak przytyka, lecz pasować ani chce. Odnosi więc do optyka, ten się na subiekta drze: »Panie Wacław! Do cholery, coś pan wtedy we łbie miał? Zamiast frontu numer cztery, sztuczną talię pan żeś dał«”.

Podobnym tematom całe lata badań poświęcił cytowany już kilkakrotnie Stanisław Kurkiewicz. Fascynował go związek pomiędzy cechami wyglądu a seksualną sprawnością – zarówno u mężczyzn, jak i u kobiet. Jeśli chodzi o płeć piękną, stanowczo odradzał wiązanie się z blondynkami. „Osoby czarnowłose (brunetne) bywają pod każdym względem (…) płciowo silniejszymi niż osoby jasnowłose” – podkreślał. W ostateczności można się było zdecydować jeszcze na partnerkę „ziemiastowłosą (szatynną)”. Ta powinna, według Kurkiewicza, lokować się gdzieś pośrodku skali seksualnej wydolności.

W przypadku mężczyzn lekarz-płciownik przestrzegał przed robieniem sobie nadziei w związku z atletycznie zbudowanymi panami. Siłacze nie odznaczali się jego zdaniem szczególnymi predyspozycjami seksualnymi. Pisał, że wprawdzie ma świadomość, iż kobiety oglądające atletów w cyrkach popełniają na skutek tego widoku „samieństwo marzenne”, podkreślał jednak, że gdyby góra muskułów zdjęła spodnie, mogłyby się poczuć srogo zawiedzione. Radził zwracać uwagę raczej na zarost. I to ten typowo polski. „Wąs ładny odgrywał rolę przed królem Sobieskim, słynnym wąsalem i po nim, aż do skończenia świata, odgrywać będzie. I prawdą jest, że »bożek miłości na wąsach siada«” – wyjaśniał pompatycznie. I chyba to jedno przedwojenne marzenie erotyczne jednak się przeterminowało.