Elektromagnetyczna dżungla

Przenika nasze ciała w pracy i w domu, w centrach miast i w spokojnych parkach. Część ludzi jest przekonana, że promieniowanie wytwarzane przez urządzenia elektryczne i elektroniczne im szkodzi. Ale może jest dokładnie na odwrót?

Gdy jakiś czas temu przyszedł do mnie sąsiad, prosząc o poparcie protestu przeciw budowie nadajnika telefonii komórkowej w naszej okolicy, podpisałem apel trochę dla świętego spokoju. Oficjalne stanowisko nauki głosiło – i do dziś tak jest – że promieniowanie mikrofalowe, dzięki któremu działają bezprzewodowe telefony, nie jest rakotwórcze. A poza tym nadajnik miał być tak daleko od mojego domu, że choćby z racji praw fizyki nie mógłby być szkodliwy dla mnie i moich bliskich. Jednak w czasie przygotowań do pisania tego artykułu i kolejnej wyprawy naukowej „Focusa” zacząłem mieć wątpliwości. W naszym otoczeniu jest znacznie więcej silnych źródeł fal elektromagnetycznych, niż moglibyśmy przypuszczać. Mamy z nimi kontakt od niedawna i nie umiemy jeszcze w pełni ocenić skutków tego zjawiska dla naszego zdrowia. A dowodów, że promieniowanie to może być szkodliwe, zaczyna przybywać.

W morzu niewidzialnych fal

Jeszcze sto lat temu zdecydowana większość ludzi nie miała do czynienia z polami elektromagnetycznymi innymi niż te występujące w naturze. Ziemia wytwarza własne pole magnetyczne od miliardów lat i wszystkie organizmy żywe są do tego przyzwyczajone. Ba, pojawiają się nawet przypuszczenia, że brak tego pola – np. w przypadku astronautów – może być niezdrowy, a nagłe zakłócenia w jego natężeniu wpływają na pracę mózgu. Lokalne zaburzenia elektromagnetyczne mogą też być wywołane przez burzę z piorunami, ale są one na tyle rzadkie i krótkie, że raczej nikomu nie szkodzą (w odróżnieniu od samych piorunów). Zmiany przyszły pod koniec XIX w. Wtedy rozpoczął się proces elektryfikacji, który w ciągu kilku dziesięcioleci objął praktycznie wszystkie większe osady ludzkie w krajach rozwiniętych. Drugi skok zaczął się 15 lat temu, kiedy na rynek weszły sieci komórkowe GSM. Od tamtej pory w lawinowym tempie przybywa nadajników wokół nas i przy nas – te ostatnie to głównie telefony. Z badań antropologicznych wynika, że komórka jest bliska ciału niemal tak jak bielizna. „Dziś kąpiemy się w morzu promieniowania elektromagnetycznego. Nie wiemy, niestety, czy ta kąpiel jest dla nas zdrowa” – mówi prof. Dariusz Leszczyński, polski uczony pracujący w fińskiej Säteilyturvakeskus (Agencji Bezpieczeństwa Radiacyjnego i Nuklearnego, w skrócie STUK).

Promieniowanie elektromagnetyczne obejmuje szerokie spektrum zjawisk – od fal radiowych przez światło widzialne po mikrofale oraz promieniowanie jonizujące (rentgenowskie i gamma). Większości jego odmian nie sposób dostrzec gołym okiem. Postanowiliśmy więc sprawdzić za pomocą aparatury pomiarowej, jak to rzeczywiście wygląda. Skoncentrowaliśmy się na dwóch zakresach – falach bardzo niskiej częstotliwości (związanych z urządzeniami elektrycznymi) i mikrofalach (stosowanych w komunikacji bezprzewodowej), zapraszając do współpracy specjalistów z firmy EMFbusters.pl.

Kuchenka masowego rażenia

Paweł Wypychowski i Gustaw Fit pojawili się w redakcji „Focusa” z małymi czarnymi walizkami. Ukryty w nich sprzęt nie prezentuje się szczególnie efektownie – płaskie szare pudełka z wyświetlaczami. Dopiero po podłączeniu anten wygląda bardziej niepokojąco – jedna z nich to szklany walec ze świecącymi w środku diodami, druga przypomina plastikowy model choinki świątecznej. No i dochodzą efekty dźwiękowe – pracujące mierniki zaczynają trzeszczeć i buczeć. Pierwszy punkt pomiarowy – ul. Marynarska 15 w Warszawie, czyli nasza redakcja. Z okna widać nadajniki komórkowe na dachach sąsiednich budynków. Jednak poziom promieniowania wysokiej częstotliwości jest całkiem znośny. „50–60 mikrowatów na metr kwadratowy. Nie jest idealnie, ale też nic odbiegającego od średnich wartości dla przestrzeni miejskiej” – mówi Paweł Wypychowski. Gustaw Fit sprawdza pola niskiej częstotliwości – są bez zarzutu, a to oznacza, że instalacja elektryczna w naszej redakcji została wykonana bardzo porządnie.

Wchodzimy do kuchni. Akurat pracuje w niej redakcyjna kuchenka mikrofalowa. Miernik wysokiej częstotliwości przekracza skalę. Dopiero po założeniu tłumika udaje się odczytać wyniki. Tuż przed kuchenką sięgają one 500 miliwatów na metr kwadratowy – to 10 tysięcy razy więcej niż przy naszych biurkach. „Przed kuchenką poziom promieniowania przekracza nawet bardzo liberalną polską normę. To jedna z najgorszych kuchenek, jakie dotąd sprawdzaliśmy” – komentuje Gustaw Fit. Możliwe, że winę za to ponoszą jej drzwiczki. Były tak często otwierane i zamykane, że mogły pojawić się nieszczelności, przez które mikrofale „wyciekają” na zewnątrz.

Uczuleni na komórki

 

No dobrze, ale czy naprawdę mamy się czego bać? Czy kuchenka mikrofalowa sprawi, że ktoś z nas zachoruje na raka? „Promieniowanie elektromagnetyczne nie jest samo w sobie rakotwórcze, ale jest dla organizmu czynnikiem stresującym, podobnie jak np. hałas czy zanieczyszczenia środowiska. Może więc sprawić, że czujemy się źle w jakimś miejscu albo stajemy się bardziej podatni na zachorowanie. Poczuliśmy to na własnej skórze, bo okazało się, że nasze problemy zdrowotne miały związek właśnie z tym promieniowaniem” – opowiada Paweł Wypychowski. Nasi eksperci nie są jedynymi osobami, które tak uważają. Na całym świecie lekarze odnotowują rosnącą liczbę pacjentów, którzy twierdzą, że źle się czują w obecności pracujących komputerów, telefonów komórkowych czy przewodów zasilających. Spektrum objawów jest szerokie: od zaburzeń pracy serca i trudności z oddychaniem przez bóle stawów, mięśni i głowy po reakcje podobne do alergicznych i nagłe zasłabnięcia. Na nowe schorzenie, ochrzczone mianem zespołu nadwrażliwości elektromagnetycznej (EHS – electromagnetic hypersensitivity syndrome), cierpi ponoć aż 3 proc. populacji Szwecji, czyli ok. 250 tys. osób.

Niektóre z nich reagują tak gwałtownie jak Per Segerbäck, bohater reportażu opublikowanego przez „Popular Science”. Kiedyś pracował jako inżynier telekomunikacyjny, ale dziś dzwoniący w pobliżu telefon komórkowy może pozbawić go przytomności. Segerbäck wyprowadził się na pustkowie, żyje w drewnianej chacie, a wszelki sprzęt elektryczny i elektroniczny – łącznie z komputerową myszką – obłożył ekranami zatrzymującymi promieniowanie. Udało mu się uzyskać odszkodowa- nie od swego pracodawcy, a jego przypadek sprawił, że Szwecja – jako jedyny kraj na świecie – zaczęła uznawać EHS za prawdziwą chorobę. „W wielu przypadkach widzieliśmy poprawę stanu zdrowia u osób, które zmniejszyły poziom promieniowania elektromagnetycznego w swoim otoczeniu, np. przez użycie farb czy folii ekranujących albo przeprojektowanie instalacji elektrycznej” – mówi Paweł Wypychowski. Naukowcy są jednak sceptyczni. W niezależnych, „ślepych” testach osoby cierpiące na EHS nie były w stanie stwierdzić, czy na ich organizm działa promieniowanie (np. z włączonej komórki), czy nie. Możliwe więc, że za ustąpienie objawów odpowiada dobrze znany lekarzom efekt placebo: skoro usunęliśmy z otoczenia czynnik, który uważamy za szkodliwy, to czujemy się lepiej. Ale mechanizm ten działa i w drugą stronę. Jeśli boimy się nadajników telefonii komórkowej, to nic dziwnego, że w ich pobliżu czujemy się źle. Zjawisko to – zwane efektem nocebo – jest na tyle silne, że może doprowadzić do choroby.

Pod wysokim napięciem

Ruszamy dalej. Zatrzymujemy się przed budynkiem TVP na ul. Woronicza. Sprawdzamy sytuację pod liniami wysokiego napięcia, które tu przebiegają. „Trochę tu tego jest ” – mówi Paweł Wypychowski. Przyrządy pokazują natężenie pola elektromagnetycznego rzędu 1,1 miliwata na metr kwadratowy, ale też do budynków biurowych jest dość daleko. Mamy jednak na trasie bardziej interesujące miejsce – ulicę Idzikowskiego. Tu słupy linii wysokiego napięcia stoją przed blokami mieszkalnymi. Niektóre okna dzieli od grubych przewodów zaledwie kilka metrów. Tu natężenie pola magnetycznego jest alarmujące – przy budynku przekracza 700 nanotesli, dwa razy więcej niż poziom uznawany za groźny dla zdrowia. W tym wypadku obawy są uzasadnione. Pola elektromagnetyczne o niskiej częstotliwości uważa się za potencjalny czynnik rakotwórczy, zwiększający ryzyko zachorowania np. na białaczkę. Odpowiada za to zjawisko indukcji – przez ciało człowieka znajdującego się w takim polu zaczyna płynąć prąd, który może zakłócać pracę narządów, w tym układu odpornościowego. Na całym świecie obowiązują przepisy ustalające np. minimalną odległość budynków mieszkalnych od linii wysokiego napięcia, ale w praktyce wygląda to różnie. Czy można z tym coś zrobić? Teoretycznie przewody wysokiego napięcia można by przenieść znad naszych głów pod ziemię, gdzie ich promieniowanie jest znacznie mniej szkodliwe. Niestety, operatorzy sieci energetycznych zawsze mają na podorędziu argument o zbyt wysokich kosztach.

Wiemy, że za mało wiemy

Kolejny przystanek naszej wyprawy – róg ul. Maszyńskiego i Górnośląskiej, skwer tuż obok budynków parlamentu RP. Plotka głosi, że w tej okolicy swą siedzibę mają jakieś tajne służby, których nadajniki zagłuszają komórki. Jednak nasze badania nic takiego nie wykazują. Zasięg telefonii komórkowej jest bez zarzutu, a do tego aparatura łapie liczne nadajniki bezprzewodowego internetu 3G. Poziom promieniowania przekracza czasami miliwat na metr kwadratowy. W tej zielonej okolicy środowisko elektromagnetyczne jest gorsze niż w naszej redakcji. Podobnie wygląda sytuacja na innym warszawskim skwerze, znanym jako Dolinka Szwajcarska. Na dachach okolicznych budynków (głównie ambasad) widać kilka anten nadawczych. Poziom promieniowania – znów ponad miliwat na metr kwadratowy. To już ostatni pomiar. Wracamy do redakcji, a ja łapię się na tym, że zaczynam wypatrywać nadaj- ników na okolicznych budynkach. „Masz w domu stacjonarny telefon bezprzewodowy typu DECT?” – pyta Gustaw Fit. „Mam, w salonie” – mówię. „No to masz tam silniejsze źródło promieniowania niż stacja bazowa telefonii komórkowej stojąca o sto metrów od twojego domu” – wyjaśnia. Standardowe stacje bazowe DECT są tak skonstruowane, że – w odróżnieniu od telefonów komórkowych – pracują z pełną mocą przez cały czas, dzień i noc. Czy to w pracy, czy w domu – wokół nas prawie cały czas kłębi się niewidzialna elektromagnetyczna dżungla.

Gdy jednak spytamy naukowców, czy jest ona dla nas groźna, trudno o jednoznaczną odpowiedź. „Z części badań wynika, że promieniowanie telefonów komórkowych może zakłócać przebieg procesów fizjologicznych w komórkach, tkankach i narządach. To może wpływać na nasze zdrowie, ale też nie musi” – wyjaśnia prof. Dariusz Leszczyński. Nadal jednak nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje, ani jak silny jest ten wpływ. Badań w tej dziedzinie prowadzono bardzo mało, a ani rządy, ani szeroko rozumiana branża elektryczna i elektroniczna nie są specjalnie zainteresowane ich finansowaniem. Nawet próby ustalenia wpływu telefonów komórkowych na zdrowie nie dały rozstrzygającej odpowiedzi. Z pomiarów wynika, że pracująca komórka może podgrzać swym promieniowaniem mózg użytkownika, ale w tak niewielkim stopniu, że nie wpływa to nijak na zdrowie. Badania epidemiologiczne również nie wskazują na zwiększone ryzyko zachorowania np. na raka, ale też zostały przygotowane tak, że wnioski z nich płynące są niemiarodajne (np. za osoby często korzystające z komórek uznano zarówno te, które gadają przez pół dnia, jak i te wykonujące jedną rozmowę dziennie). „Za mało wiemy o tym, jak promieniowanie telefonów komórkowych działa na człowieka, więc wskazana jest ostrożność” – mówi prof. Leszczyński.

A może to nam pomoże?

 

Większość badaczy zgadza się co do jednego – nawet jeżeli promieniowanie komórek i innych nadajników radiowych jest dla nas szkodliwe, to w niewielkim stopniu (większa „toksyczność” dałaby bardziej jednoznaczne wyniki badań np. nad zachorowaniami na raka). A to z kolei oznacza, że niewielka jego dawka może być wręcz korzystna! W grę wchodzi tu bowiem zjawisko tzw. hormezy: co cię nie zabija, to cię wzmacnia. Naukowcy od wielu lat gromadzą dowody na to, że szkodliwe czynniki, takie jak trucizny, w niewielkich dawkach stymulują działanie układu odpornościowego. „Bardzo możliwe, że warzywa i owoce są zdrowe nie tylko z powodu wysokiej zawartości witamin i przeciwutleniaczy, ale także z racji występujących w nich naturalnych toksyn” – twierdzi dr Nick Lane z University College London.

Zjawisko hormezy dotyczy też prawdopodobnie promieniowania jonizującego, a więc tego, które występuje np. w okolicy elektrowni atomowych. „Bardzo duża grupa danych wskazuje na dobroczynne skutki niskich dawek, które, stymulując układ odpornościowy, mogą zmniejszać ryzyko zachorowania na raka” – twierdzi Krzysztof Fornalski z Instytutu Problemów Jądrowych w Świerku. A skoro tak oddziałuje na nas teoretycznie rakotwórcze promieniowanie rentgenowskie czy gamma, podobnie może być z falami radiowymi i mikrofalami. Niestety, w tym punkcie wracamy do podstawowej kwestii – zbyt małej ilości rzetelnych danych naukowych. Aby ustalić bezpieczny poziom promieniowania, potrzebne będą lata badań i niemałe pieniądze na ich sfinansowanie, których jak dotąd nikt nie chce wyłożyć. Na razie więc lepiej nie spacerujmy pod liniami wysokiego napięcia i ograniczajmy rozmowy przez komórkę do niezbędnego minimum. Jeśli o mnie chodzi, rezygnuję z domowego aparatu DECT, zaś w redakcji będę się domagał wymiany kuchenki mikrofalowej na nową. Zdrowy rozsądek w tej kwestii na pewno nie zaszkodzi.

Więcej:nauka