Zacznijmy od krótkiego przypomnienia, o co w ogóle chodziło. Philip Zimbardo i jego współpracownicy chcieli ocenić wpływ symulowanego życia więziennego na psychikę uczestników takiego przedsięwzięcia. W tym celu do udziału zaproszono ochotników, którzy mieli wcielić się w role strażników oraz osadzonych. Piwnica wydziału psychologii Uniwersytetu Stanforda posłużyła za domniemane więzienie, natomiast w eksperymencie wzięło udział osiemnaście osób.
Czytaj też: Przesądy mają sens. Nowe badania to potwierdzają
Wśród wymogów postawionych przed uczestnikami był między innymi brak wcześniejszego pobytu w więzieniu oraz uzależnienia od narkotyków. Poza tym naukowcy poszukiwali ochotników cechujących się odpowiednim zdrowiem psychicznym. Trzy cele mieściły po trzech więźniów każda. Warty pełniło natomiast dziewięciu strażników pracujących trójkami po osiem godzin.
Jak się okazało, bardzo szybko pojawiły się problemy. Osadzeni doświadczali problemów natury psychologicznej, podczas gdy strażnicy zaskakująco szybko zaczęli wykazywać skłonności do nadużywania swojej pozycji. Rodziny i bliscy więźniów, którym zezwolono na krótkie odwiedziny, zwrócili uwagę na dziwne zachowanie odwiedzanych. Mimo to nie doszło do przerwania eksperymentu.
Stanfordzki eksperyment więzienny został przeprowadzony w 1971 roku z udziałem osiemnastu ochotników podzielonych na grupy więźniów i strażników
Z każdym dniem napięcia wzrastały, prowadząc między innymi do buntu oraz coraz silniejszych prześladowań osadzonych. Stanfordzki eksperyment więzienny musiał zostać przerwany szóstego dnia. Za główne powody podjęcia takiej decyzji uznaje się narastające represje ze strony strażników względem więźniów oraz apele partnerki Zimbardo, która podkreślała, jak zgubny wpływ całe przedsięwzięcie może mieć na psychikę uczestników.
I choć cały eksperyment uznaje się za jeden z najważniejszych – a na pewno najpopularniejszych w tej kategorii – to Thibault Le Texier jest w odniesieniu do niego wyjątkowo sceptyczny. Jak twierdzi naukowiec, studenci odgrywający role strażników byli poinstruowani tak, aby odczłowieczać osadzonych. To z kolei podważa sens całego projektu, ponieważ można założyć, że prześladowania więźniów nie występowałyby na taką skalę – a już na pewno nie na tak wczesnym etapie.
Czytaj też: Coś tobą steruje, a psychologowie nadal zachodzą w głowę
A przecież cały eksperyment miał pierwotnie potrwać dwa tygodnie, choć ostatecznie został zakończony przed upływem pierwszego. Sam Zimbardo uznawał swoje badanie za kluczowy dowód pokazujący, że w pewnych okolicznościach pozornie normalni ludzie mogą zostać błyskawicznie zdeprawowani. Le Texier podważa ten aspekt, opierając się na wynikach analiz nagrań, transkrypcji oraz rozmów z uczestnikami eksperymentu. Fakt, że przed jego rozpoczęciem strażnicy zostali poinstruowani, aby stosowali agresję względem osadzonych, przynajmniej częściowo dyskredytuje ustalenia Zimbardo.
Poza tym francuski badacz odkrył, że trzech, a nie pięciu więźniów zostało zwolnionych z powodu stresu i że w przypadku co najmniej jednego z nich w grę wchodziło udawanie takiej przypadłości. Co więcej, przyczyna zakończenia eksperymentu mogła być nieco inna: strażnicy stawali się coraz bardziej bezsilni wobec oporu pozostałych więźniów. Mimo to Zimbardo zyskał sławę, a jego eksperyment został przyjęty nieco bezkrytycznie przez naukowe środowisko. Czy po latach stanfordzki eksperyment więzienny zostanie oficjalnie zrzucony z piedestału?