Dziura ozonowa tworzy się nad Antarktydą co roku. W ostatnim tygodniu zrobiła się jednak olbrzymia. Jest już większa od całego kontynentu i piętnasta co do wielkości od czterdziestu lat. Zajmuje obszar aż 20 milionów km kwadratowych, podczas gdy powierzchnia Antarktydy to 14 mln km kwadratowych.
Sam jej wzrost nie jest niczym niezwykłym. Dziura ozonowa powiększa się zwykle między sierpniem a październikiem, czyli podczas wiosny, gdy na południowej półkuli mocniej świeci słońce. Największa jest we wrześniu, kurczyć zaczyna się od połowy października.
W tym roku dziura jest jednak większa niż 75 proc. największych, które odnotowano we wrześniu od początku pomiarów – czyli od 1979 roku. Dlaczego?
Nie ma powodów do paniki. Dziura ozonowa jest duża, ale od dekad maleje
Warstwę ozonową obserwuje Copernicus Atmosphere Monitoring Service (CAMS) prowadzone przez Europejskie Centrum Prognoz Średnioterminowych (European Centre for Medium-Range Weather Forecasts, ECMWF). Ośrodek dokonuje pomiarów na podstawie danych satelitarnych.
– Obserwujemy, że dziura nie powiększa się już bardzo szybko, ale oczekujemy, że do początku października jeszcze urośnie – mówi Vincent-Henri Peuch z CAMS. Dodaje, że nie oznacza to, iż proces zanikania dziury ozonowej jest zagrożony. Wahania jej rozmiarów się zdarzają, a tendencję można określić dopiero na podstawie danych z kilku, a nawet kilkunastu lat.
Choć jest jeszcze za wcześnie, by stwierdzić, co dokładnie się stało, pojawiają się już pierwsze hipotezy wyjaśniające nagły wzrost dziury ozonowej. Za jej rekordowo duży zasięg może odpowiadać pogoda. Niskie temperatury sprzyjają rozkładowi ozonu, a silniejszy niż zazwyczaj atmosferyczny niż uniemożliwia wymianę mas powietrza między Antarktydą a resztą globu. Nie jest wykluczone, że pogodowe anomalie, jak wszędzie na Ziemi, są skutkiem globalnego ocieplenia.
Po co w ogóle ozon w atmosferze?
Ozon to odmiana tlenu składająca się z trójatomowych cząsteczek. Najwięcej jest go w stratosferze na wysokościach między 20 a 40 kilometrów nad powierzchnią Ziemi. Ma tam do spełnienia bardzo ważną rolę – chroni planetę przed szkodliwymi rodzajami promieniowania ultrafioletowego.
Warstwa ozonowa pochłania całkowicie promieniowanie UVC (o długości fal od 100 do 280 nm). Zatrzymuje też znaczną część promieniowania UVB (od 280 do 315 nanometrów) – nad nią jest setki milionów razy silniejsze niż na Ziemi. Dzięki warstwie ozonu do powierzchni naszej planety dociera głównie nieszkodliwe promieniowanie UVA (od 314 do 400 nanometrów).
To bardzo szczęśliwy zbieg okoliczności, bo nawet stosunkowo słabe promieniowanie UVB jest szkodliwe dla organizmów żywych. Choć jest nam potrzebne do syntezy witaminy D, nadmiar skutkuje poparzeniem słonecznym. Promieniowanie UVC jest jeszcze niebezpieczniejsze: niszczy materiał genetyczny wirusów oraz bakterii i całkowicie je unieszkodliwia (u zwierząt barierę stanowi skóra, którą promieniowanie może uszkodzić).
Czym jest dziura ozonowa?
Dziura ozonowa to wynik działania chlorowęglowodorów i chlorofluorowęglowodorów (CFC). W poprzednim wieku gazy te były powszechnie stosowane w chłodnictwie, sprężarkach lodówek i jako nośniki aerozoli pod ciśnieniem. CFC rozkładają się pod wpływem słonecznego światła, a uwalniane atomy chloru rozbijają cząsteczki trójatomowego tlenu – czyli ozonu. Robią to bardzo skutecznie, bo jedna cząsteczka chloru niszczy aż sto tysięcy cząsteczek ozonu. Problem zauważono w początkach lat osiemdziesiątych właśnie nad Antarktydą.
Na szczęście ostatnio ozonu w atmosferze przybywa. Dzieje się tak, odkąd zabroniono używania CFC na mocy Protokołu Montrealskiego (wszedł w życie 1 stycznia 1989 roku). To prawdopodobnie jedna z najściślej przestrzeganych umów międzynarodowych – dzięki niej produkcja związków szkodliwych dla ozonu spadła niemal do zera. Odbudowa warstwy ozonowej to jednak bardzo powolny proces. Szacuje się, że poziom ozonu powróci do stanu z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku nie wcześniej niż przed połową tego stulecia (niektóre szacunki wskazują na 2070 rok).
Prócz niszczącego wpływu na ozon CFC są niezwykle silnymi gazami cieplarnianymi. Analiza z 2019 roku wykazała, że wprowadzenie ich zakazu znacząco zmniejszyło globalne ocieplenie. Gdyby nie Protokół Montrealski, Ziemia nie byłaby dziś o 1,08 stopnia, lecz o 2,18 stopnia cieplejsza niż sto lat temu.
Źródło: New Scientist