Spotkania autorskie są jak sesja z wariografem. Podczas ich trwania trudno ukryć prawdę o sobie. Po spotkaniu z Jackiem Hugo-Baderem, Pauliną Mikułą i autorami książki „Krall”, Mariuszem Szczygłem i Wojciechem Tochmanem, wiem, że jestem cwaniakiem z zadatkami na chama.
Z Jackiem Hugo-Baderem było tak: jego książkę („Skucha”, Czarne/Agora) zapowiadano jako portret pokolenia. W klubokawiarni Pauza in Garden odkryłem, że jest to pokolenie liczne, doświadczone w zajmowaniu miejsc i niezwykle uważne („Pan dopiero przyszedł, proszę stanąć na końcu, co za bezczelność!”). Uratowała mnie logistyka, bo w Pauzie toalety znajdują się za sceną. Przepychałem się przez tłum, mówiąc, że przepraszam i że tylko do łazienki. Dla zachowania pozorów spędziłem w toalecie pięć minut, bo wiedziałem, że jeśli ktoś odkryje moje oszustwo, będę skończony. Droga powrotna była krótka, zatrzymałem się między sceną a pierwszym rzędem. Hugo-Badera miałem na wyciągnięcie ręki.
Paulina Mikuła uczy, jak pisać i mówić po polsku. Robi to błyskotliwie i bez nadęcia. Jest równie piękna, jak mądra. Do tego napisała książkę („Mówiąc inaczej”, wyd. Znak). O miejscu, gdzie miało odbyć się spotkanie, tak pisze internet: „Do Matras Caffe wpada się na randki i flirty – nie tylko z literaturą”. Opis wyłączył wszystkie mechanizmy obronne i wiedziałem, że nic mnie nie powstrzyma, nawet 150 osób, które stanęło między nami. Tym razem z pomocą przyszły krakowskie kwiaciarki, bo pomyślałem, że Paulinie będzie miło, a każdy tłum przepuści wariata z goździkiem. Udało się, miałem pierwszy rząd i dostęp do miejsca za sceną.
Ze Szczygłem, Tochmanem i Krall było najtrudniej. Podczas Festiwalu Conrada krakowski pałac Pod Baranami przeżył oblężenie, które w czasie spotkania z reporterami przybrało na sile. Brakowało przestrzeni i tlenu, a w konsekwencji dobrych obyczajów. Cicho liczyłem, że mój identyfikator (z napisem „Media”) będzie pomocny, ale musiałem go schować, bo sprawiał, że w ludzi wstępował szatan. Modliłem się, żeby nie wstąpił we mnie. Bez efektu. Wstąpił i w ciągu pięciu minut skłamałem dwa razy. Raz, tłumacząc, że jestem z obsługi i zostawiłem właściwy identyfikator w recepcji, drugi raz, że się zgubiłem. Najważniejsze: przez zaplecze dotarłem do miejsca, z którego mogłem słyszeć nawet to, co Hanna Krall mówiła szeptem.
Braki w portfelu nadrabiam humorem i pozorami błyskotliwości. Opowiadam te historie w czasie spotkań towarzyskich, nadałem im roboczy tytuł: „Trzy dowody na to, że jestem kryptochamem”. Historie działają, bo – umówmy się – nie każda głowa wpadnie na pomysł, żeby markować sikanie.
Ale teraz „Trzy dowody” bardziej mnie martwią, niż bawią. Pomyślałem: co będzie z naszym światem, jeśli w pierwszych rzędach zawsze zasiadać będą cwaniacy? W końcu Jacka Hugo-Badera chcieli zobaczyć ludzie, o których pisał – przyjaciele z konspiracji. Do Pauliny ustawiła się długa kolejka, w kolejce grupa 15-latków. Mądry nauczyciel jest im potrzebny jak tlen. Do Hanny Krall przyszli i ci, którzy mogą już nie zdążyć na żadne inne spotkanie.