Lucy O’Grady, młoda mama trójki dzieci z Londynu, zaczęła od „poprawiania” selfie w aplikacji Beauty Plus. Potem sięgnęła po inne filtry. Rezultaty były tak oszałamiające, że Lucy wrzucając kolejne foty do mediów społecznościowych, zauważyła, że z obrzydzeniem spogląda w lustro. „Nie przypominałam osoby, którą znałam ze zdjęć” – mówiła. By rozwiązać ten problem, najpierw skorygowała kształt ust i podbródka za pomocą wypełnień, wygładziła skórę botoksem,
wreszcie zoperowała nos. Po wydaniu 3 tys. funtów (niemal 20 tys. zł) wciąż czuła, że daleko jej do ideału z selfie. Była gotowa na kolejne operacje. Nie ona jedna.
Chirurdzy plastyczni alarmują o niepokojącym zjawisku polegającym na obsesyjnym dążeniu pacjentów do uzyskania wyglądu, jaki zapewniają im aplikacje filtrujące zdjęcia. Już w 2017 roku British Association of Aesthetic Plastic Surgeons informowało o ponad 16-procentowym wzroście zabiegów takich jak lifting twarzy i szyi u kobiet, a szef tej organizacji Rajiv Grover za ten wzrost obwinia właśnie aplikacje poprawiające urodę na zdjęciach. Z ankiety American Academy of Facial Plastic and Reconstructive Surgery wynika, że 55 proc. chirurgów plastycznych miało w minionym roku pacjentów, którzy chcieli poddać się operacji,
by „lepiej wyglądać na selfie”. To wzrost o 13 proc. w porównaniu z rokiem 2013. Dominującą grupą proszącą o takie zmiany są młodzi ludzie przed trzydziestką.
SNAPCZACIKU, POWIEDZ PRZECIE…
Zjawisko opisał w piśmie „JAMA Facial Plastic Surgery” zespół dr Neelam A. Vashi, dermatolog z Boston University School of Medicine. Lekarka nazywa je „snapchatową dysmorfią”, bo Snapchat to najpopularniejsze medium, którego filtry pozwalają między innymi powiększyć oczy, podnieść kości policzkowe, wygładzić skórę czy uwydatnić usta. Podobne zmiany oferują aplikacje Facetune czy Beauty Plus. „Tworzą one nową rzeczywistość piękna. Umożliwiają natychmiastową zmianę wyglądu, ale staje się on nierealistyczny i często nieosiągalny” – piszą badacze.
Nie są to pierwsze badania pokazujące, że nowe media mają zgubny wpływ na samoocenę ich użytkowników: raport opublikowany w „American Journal of Preventive Medicine” donosił, że użytkownicy regularnie korzystający z mediów społecznościowych są dwa razy bardziej narażeni na poczucie wyobcowania i samotność. Inne badania pokazały, że u młodych ludzi (od 15 do 24 lat) korzystających często z Instagrama znacząco wzrasta niepokój i poczucie niedopasowania. Obsesja bycia „jeszcze piękniejszym” towarzyszy ludziom od wieków, jednak nowe media to zjawisko mocno podkręciły – zauważa Jakub Kuś, psycholog nowych technologii z wrocławskiego wydziału Uniwersytetu SWPS. – Kiedyś, aby poprawić swój wygląd na zdjęciach, trzeba było się udać do fotografa. Również idealne wizerunki modelek czy gwiazd na okładkach pism były efektem żmudnej pracy fotografów i grafików. Dziś, dzięki dostępnym na jedno kliknięcie aplikacjom, całkowitej zmiany wizerunku może dokonać każdy z nas – tłumaczy psycholog.
Ta łatwość idzie w parze z powszechnością: portale społecznościowe zalewają zdjęcia naszych znajomych upiększonych filtrami. A my chcemy jak oni dowartościować się za pomocą setek lajków i serduszek. – Niestety łatwo się od tego wirtualnego poklasku uzależnić, a wykreowane w sieci „ja idealne” zaczyna być trzonem naszej tożsamości i dominować nad tym, co rzeczywiste. Patrząc w lustro osoba taka przeżywa dysonans. Jest jak rzeźbiarz, który zakochał się w swojej rzeźbie i chce się nią stać – opisuje Jakub Kuś. Andrew T. Stephen, profesor zarządzania na uniwersytecie w Pittsburghu, i Keith Wilcox, profesor marketingu z Columbia Business School, przebadali w 2013 r. ponad tysiąc użytkowników Facebooka. Wykazali, że osoby, które dzięki gromadzeniu lajków
doświadczają wzrostu samooceny, tracą zdolność do samokontroli: badani częściej zadłużali się, mieli problemy ze zrzuceniem wagi. Dla kolejnych lajków byli gotowi na więcej i więcej. Nawet – jak widać – dać się pokroić przez chirurga.
WIEDŹMA ZE ZWIERCIADŁA
Zjawisko „snapchatowej dysmorfii” nie tylko wpływa na wzrost obaw dotyczących własnego wyglądu wśród młodych ludzi. „Może prowadzić do rozwinięcia się poważnych zaburzeń psychicznych, takich jak Body Dysmorphic Disorder” – alarmują badacze z Boston University School of Medicine. Cielesne zaburzenia dysmorficzne (lub dysmorfofobia) to zespół zaburzeń polegających na ciągłym obsesyjnym doszukiwaniu się u siebie mankamentów urody. Zjawisko może dotyczyć całego ciała lub jego części: od odstających uszu do uporczywego trądziku – przy czym mankamenty te są zazwyczaj niezauważalne dla innych.
Cierpiąca na to zaburzenie 24-letnia Brytyjka Roxy Drummond spędzała wiele godzin dziennie na zabiegach kosmetycznych m.in. peelingach, które miały pomóc jej pozbyć się niemal niewidocznego trądziku. Makijaż nosiła cały czas, także idąc spać.
Badani przez naukowców z City University London cierpiący na to zaburzenie mają też spore problemy z lustrami. „Są w domach, sklepach, restauracjach, autach, nie możesz od nich uciec” – notowała podczas badania jedna z uczestniczek. Trochę jak zła królowa z bajki o Śnieżce cierpiący na BDD mają obsesyjną
potrzebę spoglądania w lustro, ale zamiast szukać tam oznak piękna, szukają potwierdzenia swojej brzydoty. Większość postrzega te przedmioty codziennego użytku jako „kontrolujące, paraliżujące”. – Kiedy patrzyłam w lustro, widziałam odrażającą twarz. Mój nos wydawał mi się długi i zakrzywiony jak u wiedźmy – mówi Roxy Drummond, u której nasilające się zaburzenie sprawiło, że przestała opuszczać dom. Choć chorzy sami nie mogą na siebie patrzeć, równocześnie odczuwają przymus robienia sobie selfie, poprawiania ich i umieszczania na portalach społecznościowych, aby podnieść sobie samoocenę – i często w efekcie tego procesu lądują u chirurga. Badanie naukowców z Johns Hopkins University School of Medicine wykazało, że nawet 13 proc. pacjentów szukających pomocy u lekarzy medycyny estetycznej zmaga się z BDD. 84 proc. amerykańskich chirurgów plastycznych przyznało, że przynajmniej raz zetknęło się z pacjentem, który wykazywał symptomy dysmorfofobii.
Wielu lekarzy odmawia w takim wypadku zabiegu, badania pokazują bowiem, że tylko mniej niż 10 proc. osób z BDD poddanych operacji jest zadowolonych z jej efektu. Wręcz odwrotnie, obsesja chorego potrafi przenieść się na inną części ciała i prowadzić do kolejnych operacji. Tak to było w przypadku modelki Alicii Douvall, która przeszła łącznie ponad 300 zabiegów estetycznych: w tym ponad 15 operacji biustu, 12 korekt okolicy oczu, wszczepienie implantów policzkowych, pośladkowych, implantu podbródkowego, rekonstrukcję szczęki, liposukcję twarzy oraz 6 korekt nosa. Na zabiegi wydała ponad półtora miliona funtów. Zmagającym się z „snapchatową dysmorfią” chirurdzy często mówią „nie”, ponieważ żądania pacjentów bywają niemożliwe do zrealizowania, a podjęcie interwencji chirurgicznej mogłoby doprowadzić do poważnych komplikacji zdrowotnych, a nawet nieodwracalnego oszpecenia pacjenta.
PRZEKŁUĆ WIZERUNKOWĄ BAŃKĘ
Nieleczone zaburzenie może prowadzić do depresji, a w niektórych przypadkach nawet do samobójstwa – badanie opublikowane w 2007 r. w „Pimary Psychiatry” wykazało, że 80 proc. cierpiących na BDD doświadcza myśli samobójczych, a jedna czwarta próbowała odebrać sobie życie.
Chorzy, którym odmówiono operacji plastycznej, dokonują także samookaleczeń – samodzielnie tną nos, odcinają odstające uszy. Jeden z pacjentów w USA zmasakrował sobie całą twarz młotkiem. Walczących z zaburzeniem od trzech lat wspiera pierwsza brytyjska fundacja Body Dysmorphic Disorder Foundation. W klipie „You Are Not Alone” pokazuje chorym, że problem nie jest jednostkowy, może dotyczyć nawet 2 proc. ludzi – z niezdiagnozowanym BDD walczyli prawdopodobnie m.in. Andy Warhol, Sylvia Plath czy Michael Jackson. O problemach z tym zaburzeniem publicznie powiedział niedawno idol nastolatków, gwiazdor cyklu „Zmierzch” Robert Pattinson.
Podłoże dysmorfofobii jest wciąż słabo zbadane. Wpływ na jego rozwój mogą mieć przebyte w dzieciństwie traumy związane z wyglądem (np. wyśmiewanie przez kolegów w szkole). Dr Katharine A. Phillips, profesor psychiatrii z Brown Medical School, autorka książki poświęconej BDD „The Broken Mirror”,
wskazuje, że chorzy mogą mieć problemy z przetwarzaniem wzrokowym – ich mózg niewłaściwie interpretuje bodźce wzrokowe, w wyniku czego widzą niektóre części swojego ciała jako zniekształcone, a skrajnych przypadkach dostrzegają nawet zmiany (wypryski, guzy), które w rzeczywistości nie istnieją. Objawy choroby łagodzi między innymi terapia kognitywna oraz leczenie za pomocą antydepresantów.
ROZMOWA DR ROBERT CHMIELEWSKI, SPECJALISTA MEDYCYNY ESTETYCZNEJ – DOBRY CHIRURG POTRAFI POWIEDZIEĆ „NIE”
Niekiedy problem tkwi w głowie w pacjenta, a nie w ciele – mówi dr Robert Chmielewski wyjaśniając,dlaczego czasem odmawia interwencji chirurgicznej
Focus: Spotkał się pan doktor ze zjawiskiem „snapchatowej dysmorfii”?
Robert Chmielewski: Chodzi o ludzi, którzy chcieliby upodobnić się do swoich wyretuszowanych selfie? Spotkałem. Kiedyś ludzie przychodzili do mojego gabinetu ze zdjęciami modelek z okładek kolorowych pism „poprawionych” za pomocą Photoshopa. Chcieli upodobnić się do celebrytek, np. powiększyć sobie usta czy piersi. Czasem to nawet nie były wyretuszowane zdjęcia, samo oświetlenie na sesji czy makijaż znacząco poprawiały urodę. Ale obecnie robią to za nas aplikacje. Wystarczy parę kliknięć.
Ludzie zakochują się w tych swoich własnych poprawionych selfie i chcą się do nich upodobnić. Co pan na to?
– To zależy, jakich zmian pacjent oczekuje. Delikatne wygładzenie skóry w przypadku, gdy ktoś ma zmiany czy blizny potrądzikowe czy wybielenie zębów, korekcja wady zgryzu – tu medycyna estetyczna powinna pomóc.
A jeśli ktoś chce sobie wydłużyć twarz, powiększyć oczy?
– Tłumaczę pacjentowi, że zdjęcie selfie zniekształca rysy twarzy – już samo zrobienie ust „w dzióbek” nienaturalnie ją wydłuża. Takie zdjęcie – jeszcze poprawione przez filtry – to często karykatura twarzy, a próba upodobnienia się do niej nie upiększy, ale oszpeci. Mówię otwarcie o tym, z czym wiąże się taki zabieg. Ciało nie jest plasteliną, którą możemy dowolnie formować, np. zmiana symetrii twarzy to ingerencja w układ kostny, nerwowy, krwionośny, to poważna operacja, która ciągnie za sobą ryzyko groźnych powikłań.
A jeśli to nie przekonuje pacjenta?
– Dobry chirurg powinien czasem powiedzieć „nie” – gdy widzi, że życzenia pacjenta są niemożliwe do zrealizowania lub zbyt radykalne, a interwencja chirurgiczna może prowadzić do poważnych komplikacji lub oszpecenia pacjenta. Etyka lekarska mówi wyraźnie: „po pierwsze nie szkodzić”.
„Snapchatowa dysmorfia” to odmiana groźnego zaburzenia psychicznego, tzw. dysmorfofobii. Czy osoby borykające się z tym zaburzeniem zgłaszają się w Polsce do chirurgów?
– Tak, ale wystąpienie takiego zaburzenia powinno być przeciwwskazaniem do interwencji chirurgicznej. Zwłaszcza że – co potwierdzają badania – operacja nie przyniesie takiemu pacjentowi satysfakcji, a wręcz odwrotnie, może tylko pogorszyć jego stan. Zdarzyło mi się kilka razy nie rozpoznać u pacjenta tego zaburzenia, gdy byłem młodym lekarzem. Jedna z pacjentek po operacji, która przyniosła znakomity efekt, wręcz powiedziała, że ją oszpeciłem. W przypadku takich zaburzeń problem nie tkwi w ciele, ale w głowie pacjenta, a on sam wymaga pomocy psychologicznej, a nie skalpela.
Alicia Douvall, u której zdiagnozowano BDD i poddano terapii, ma pretensje do lekarzy, że pozwolili jej na kolejne operacje. Próby upodobnienia się do swojego idealnego selfie żałuje też Lucy O’Grady. Jakub Kuś z Uniwersytetu SWPS przekonuje, że oprócz wsparcia, które dają na przykład fundacje, równie ważne jest edukowanie młodych ludzi, aby pomóc im wyjść z internetowej bańki wizerunkowej. – Nie chcę mówić „wyrzuć smartfona i zacznij żyć”, bo to nierealne, ale raczej pamiętaj, że smartfon i twoje selfie to nie jest całe twoje życie – przekonuje psycholog.
Czy zjawisko będzie narastać? Złudzeń nie ma dr Neelam A. Vashi, badaczka, która opisała zjawisko „snapchatowej dysmorfii”. – Ja jestem tylko pojedynczym człowiekiem, całego świata nie zmienię, ale może dzięki mnie ludzie będą bardziej świadomi, że te aplikacje nie są prawdziwym światem. To fantazja – mówi. Fantazja, która, jak to często bywa w przypadku bajek, nie kończy się dobrze – w tym przypadku dla tych, którzy obsesyjnie korzystają z lusterka. Kto nie wierzy, niech zajrzy do bajki o Śnieżce.
Agnieszka Fiedorowicz – dziennikarka naukowa, laureatka Pióra Nadziei 2010 Amnesty International Polska dla dziennikarzy piszących o prawach człowieka
Dla głodnych wiedzy
+ Katharine A. Phillips, The Broken Mirror: Understanding and Treating Body Dysmorphic Disorder, Oxford University Press, 2005
+ Strona fundacji pomagającej osobom zmagającym się z dysmorfofobią https://bddfoundation.org