Na powierzchni Słońca doszło bowiem nie do jednego, a do dwóch silnych rozbłysków. Jakby tego było mało, źródłem obu rozbłysków, które pojawiły się niemal dokładnie w tym samym czasie, były plamy słoneczne znajdujące się po przeciwnych stronach gwiazdy.
Jak donosi serwis Spaceweather, który monitoruje tzw. pogodę kosmiczną oraz wszystkie przejawy aktywności na powierzchni Słońca, w poniedziałek 22 stycznia około godziny 22:30 na powierzchni Słońca doszło do rozbłysków z plam słonecznych AR3559 i AR3561. Co ciekawe, obie plamy oddalone są od siebie o ponad 500 000 kilometrów. Tutaj warto zaznaczyć, że Słońce ma średnicę 1,4 mln km, a odległość między Ziemią a Księżycem to ok. 360 000 km. Odległość między dwoma jednocześnie eksplodującymi plamami słonecznymi była zatem większa od odległości między Ziemią a Srebrnym Globem.
Czytaj także: Potężne rozbłyski tysiące razy silniejsze od słonecznych. Astronomowie dostrzegli coś niebywałego
Warto tutaj zauważyć, że same rozbłyski nie należały do najsilniejszej klasy X, a mieściły się jedynie w połowie siły drugiej pod względem intensywności klasy M. Łącznie rozbłysk sklasyfikowano jako klasy M5,1. Nie zmienia to jednak faktu, że owe bliźniacze rozbłyski słoneczne wyemitowały w kierunku Ziemi strumień wysokoenergetycznych cząstek, które spowodowały trwające pół godziny problemy w odbiorze sygnałów radiowych nad Indonezją i częścią Australii.
Co do zasady, rozbłyski słoneczne zazwyczaj prowokują wyrzucenie z powierzchni Słońca obłoku namagnesowanej plazmy, czyli tzw. koronalne wyrzuty masy. Gdy po kilku dniach taki obłok dociera w okolice naszej planety, wywołuje zazwyczaj burze magnetyczne odpowiedzialne za zorze polarne, a w ekstremalnych przypadkach mogące spowodować uszkodzenia satelitów czy awarie sieci energetycznej na powierzchni Ziemi. Wszystko jednak wskazuje, że żaden z poniedziałkowych rozbłysków nie pociągnął za sobą koronalnego wyrzutu masy.
O ile same rozbłyski słoneczne nie są niczym dziwnym, to rzadko kiedy występują jednocześnie. Czasami zdarza się na przykład tak, że z tej samej plamy słonecznej emitowane są dwa rozbłyski pod rząd, jeżeli promieniowanie z drugiego z kolei rozbłysku dogania promieniowanie z pierwszego, łączą się one ze sobą, przez co mogą wywołać one większą burzę słoneczną niż każdy z nich z osobna.
Czytaj także: Naukowcy odtworzyli rozbłysk słoneczny w laboratorium. Pętla plazmy miała 20 cm średnicy
To, z czym mieliśmy do czynienia w poniedziałek, to jednak zupełnie innego rodzaju zjawisko. Przez długi czas naukowcy uważali, że takie zdarzenia to jedynie czysty przypadek i oba rozbłyski, do których dochodzi jednocześnie, nie są w żaden sposób ze sobą powiązane. Sytuacja zmieniła się jednak w 2002 roku, kiedy to międzynarodowy zespół badaczy ujawnił, że pary oddalonych od siebie rozbłysków są ze sobą związane. W sytuacjach takich oddalone od siebie plamy połączone są ze sobą gigantycznymi, masywnymi i przy tym niewidzialnymi pętlami pola magnetycznego otaczającymi Słońce. Oznacza to, że mamy dwa rozbłyski, które są jednocześnie dwiema emanacjami jednej i tej samej eksplozji. Co więcej, ze względu na odległość między plamami, odstęp między powiązanymi ze sobą eksplozjami może wynosić nawet 30 minut. W poniedziałek, do obu rozbłysków doszło w odstępie od kilku sekund do kilku minut.
Warto tutaj zwrócić uwagę na fakt, że do takich połączonych ze sobą rozbłysków dochodzi niezwykle rzadko, najczęściej w okolicach maksimum słonecznego, kiedy to linie pola magnetycznego Słońca plątają się ze sobą i dochodzi do ich zrywania. Wszystko wskazuje, że obecny cykl słoneczny swoje maksimum osiągnie już za kilka miesięcy. Część naukowców podejrzewa nawet, że maksimum aktywności słonecznej już się rozpoczęło.