Nie chcę osiągnąć nieśmiertelności za pomocą moich dzieł. Chce ją osiągnąć za pomocą nieumierania –Woody Allen
Mam złe wieści dla Woody’ego Allena. Dusza – nośnik nieśmiertelności, który mógłby pozwolić mu nie umrzeć, nie istnieje. Nawet jeśli wierzą w nią miliardy ludzi. Skąd o tym wiem? Z wielu źródeł. Ostatnim, na jakie się natknąłem, są badania poświęcone pasożytowi Toxoplasma gondii, którego połykamy wraz z niedogotowanym mięsem i brudnymi warzywami. Badacze nie chcieli wcale dowodzić metafizycznych prawd, tylko zobaczyć, jak organizm, który nosi w sobie 60 mln Amerykanów, wpływa na ich życie. I co odkryli?
Że nosiciele Toxoplasma gondii są bardziej ekstrawertyczni i mniej sumienni niż reszta populacji. Pasożyt wpływa na chemię mózgu, zwiększając wydzielanie dopaminy. Ma to praktyczne znaczenie, takie choćby, że jego nosiciele częściej niż inni miewają stłuczki samochodowe. Toxoplasmie gondii zależy, by organizm, w którym mieszka, a który my, ludzie, uzurpatorsko nazywamy „naszym ciałem”, był jak najbardziej rozkojarzony. Liczy na jego śmierć.
Ludzi nie tak łatwo jednak pierwotniakom zabić. Łatwiej idzie z myszami i szczurami. Pasożyt powoduje, że te gryzonie przestają się bać kotów i stają się ich śniadaniami, obiadami albo kolacjami. Dzięki tym posiłkom Toxoplasma gondii przedostaje się do organizmu kota, gdzie może się rozmnażać.
A ja pytam: kto jest bossem tego, co nazywamy naszym ciałem? Kto stawia temu ciału cele? My, którzy chcemy, żeby się wyedukowało i zarabiało dużo pieniędzy? Czy Toxoplasma gondii, który chce, żeby zginęło w katastrofie drogowej?
Odpowiedź jest prosta. Udzieliły jej takie filozofie jak buddyzm czy taoizm. Brzmi: ciało nie ma bossa. Ktoś taki nie istnieje. Dusza jest tylko złudzeniem: poczuciem tożsamości Woody’ego Allena, który chce żyć wiecznie, ale i poczuciem tożsamości Toxoplasma gondii, który też chce żyć wiecznie. Z punktu widzenia tego drugiego to Allen jest pasożytem, szczotkującym codziennie zęby, kręcącym filmy po całej Europie i dbającym o to, by zbyt młodo nie zginąć. Jeśli weźmiemy w nawias różnice w tym, jak skomplikowane są te dwie osobowości, i jak wielką neurozą się odznaczają, to nie ma powodu, żeby uznać, że to reżyser, a nie pasożyt jest ważniejszy w ich wspólnym ciele.
Co po tym obrazku z życia słynnych twórców i mniej znanych zarazków filozofowi? Badania pokazały, że pasożyt wpływa na charakter człowieka, a charakter jest składową tego, co nazywamy osobowością, jądrem tożsamości. Kiedy mówimy o duszy, to chodzi nam przecież o nośnik, który przechowa tę tożsamość. Koncepcja nieba ma sens dla Allena tylko wtedy, kiedy w tym niebie zachowa pamięć z czasów życia na ziemi, imię i nazwisko, nagrody z festiwali filmowych, a także neurozę. Tak nigdy nie będzie. Chyba że do nieba razem z nim udadzą się biliony mikroorganizmów, w tym Toxoplasma gondii.
Ale wtedy musiałyby tam iść także myszy i koty. Ich pokarm, ich wrogowie, ich geny i organy rozwinięte przez miliony lat ewolucji. Mówiąc krótko: żeby człowiek mógł zachować tożsamość osobową po śmierci, żeby przeżyła dusza – siedlisko świadomości, nośnik osobowości i pamięci moralnej, do nieba musiałaby iść cała ziemia. Nasz charakter jest produktem środowiska i nie da się go zakląć w worku w kształcie duszka, jak wyobrażali sobie duszę niektórzy średniowieczni teolodzy i malarze.
Życie po śmierci, jeśli w ogóle istnieje, nie jest osobowe – tak głoszą wielkie filozofie Wschodu, z wyjątkiem tych ich odłamów, które ze strachu przed przemijalnością tożsamości osobowej nabrały cech teistycznych. Albo znikniemy, albo roztopimy się w procesie życia. Tym bardziej nie marnujmy przysługującej nam przez chwilę świadomości bycia jednostką na czcze kłótnie i oglądanie telewizji.