W listopadzie 2015 roku, w Nieledwii na Żywiecczyźnie, dwunastoletni Hubert zastrzelił kolegę, swojego rówieśnika Mateusza. Ta tragedia była szeroko komentowana w mediach – ostatecznie do takich zdarzeń nie dochodzi w naszym kraju zbyt często. Śledztwo nie było skomplikowane. Nie trzeba było szukać motywu ani narzędzia zbrodni. Policyjni psycholodzy nie musieli też analizować, co kryło się w zakamarkach psychiki nastoletniego zabójcy. Hubert strzelił do Mateusza wyłącznie dlatego, że w jego rękach znalazła się tego dnia broń, która na skutek nieumiejętnego obchodzenia się z nią po prostu wystrzeliła. Karabin był legalnie kupiony i zarejestrowany – ojciec chłopaka jako myśliwy posiadał wszelkie niezbędne pozwolenia na jego posiadanie. Nie wiadomo, czy broń była tego dnia na wierzchu, czy – co bardziej prawdopodobne – chłopak, jak większość dzieci, doskonale wiedział, gdzie jest przechowywana. Nie ma to jednak większego znaczenia. Mateusz zginął, bo w pobliżu znalazł się karabin. Dla przeciwników szerszego dostępu do broni sprawa ta urosła do rangi argumentu w sporze z jego entuzjastami – gdyby w domu chłopca nie było broni, dramat nie miałby miejsca. Fakt… Sprawa jednak nie jest tak prosta, jak wydaje się kontestatorom broni. Statystyki w tym względzie są bardzo zaskakujące i tak naprawdę każdy może je naginać do swoich potrzeb. Przeanalizujmy je.
IM WIĘCEJ POTENCJALNYCH NARZĘDZI ZBRODNI, TYM WIĘCEJ SAMYCH ZBRODNI. IM WIĘCEJ BRONI, TYM WIĘKSZE PRAWDOPODOBIEŃSTWO, ŻE KTÓRAŚ Z NICH WYSTRZELI
W tym przypadku matematyka zdaje się jednak zawodzić. W 2014 roku przy użyciu broni palnej dokonano w Polsce 32 zabójstw, przy czym prawie żadne z nich nie zostało dokonane którymś z 400 tysięcy legalnie zarejestrowanych egzemplarzy. Co więcej, liczby sugerują, że ilość broni na rynku powoduje wręcz spadek liczby zabójstw. W 2008 roku w rękach obywateli było jej 100 tysięcy sztuk mniej, zabójstw tymczasem dokonano 50. I jest to trend stały. W latach 2002–2008 liczba zabójstw przy użyciu broni palnej spadła o 60 proc., podczas gdy jednocześnie o 7 proc. wzrosła liczba wydanych pozwoleń na broń i o 20 proc. liczba
jednostek broni. O tym, że liczba obecnych na rynku pistoletów i karabinów nie ma wpływu na liczbę zabójstw, mówią też dane międzynarodowe. W dziesięciomilionowych Czechach, przy 600 tysiącach jednostek broni, dokonywane jest statystycznie 1,21 zabójstw na 100 tysięcy mieszkań ców, a w osiemdziesięciomilionowych Niemczech, przy 10 milionach jednostek broni, jest to 0,95 zabójstwa. Co ciekawe, na ich tle czterdziestomilionowa Polska wypada nawet nieco gorzej. Przy aktualnym kilka lat temu poziomie 300 tysięcy jednostek broni, współczynnik ten wynosił 1,47. A to tylko najbliższe nam kraje. USA, jedyne państwo, w którym dostęp do broni gwarantuje obywatelom konstytucja, a na 100 obywateli przypada 88 jednostek broni, lokuje się na 28 miejscu pod względem liczby zabójstw popełnianych tą metodą. Szwajcaria, w której broń posiada niemal co drugi obywatel, jest w tym rankingu na miejscu 45., a jego zwycięzca, Honduras, zapewnia uzbrojenie zaledwie 6 obywatelom na 100.
– O ile z ostrożnością podchodzimy do rewelacji, mówiących że większa liczba broni to mniej przestępstw, o tyle z pełnym przekonaniem, na przykładzie
Polski, możemy powiedzieć, że z całą pewnością nie będzie ich więcej – mówi Rafał Kawalec z Ruchu Obywatelskiego Miłośników Broni. – Jeszcze nigdy nie zaobserwowano korelacji pomiędzy złagodzeniem przepisów a wzrostem przestępczości. W Polsce, w 2004 roku, zezwolono na posiadanie replik broni z epoki podboju Dzikiego Zachodu i starszej. Nie stwierdzono wzrostu przestępczości z użyciem broni, za to odrodziło się tzw. strzelectwo historyczne, czy strzelectwo westernowe. W roku 2011 nastąpiła znaczna racjonalizacja przepisów dotyczących pozwoleń i obecnie każdy, kto spełnia jasno określone w ustawie warunki, dostaje pozwolenie na broń. Policja zwyczajnie nie może odmówić wydania pozwolenia takiemu komuś. Od tego czasu lawinowo rośnie liczba pozwoleń, nijak to jednak nie wpłynęło na wzrost przestępczości.
ILOŚĆ BRONI W RĘKACH OBYWATELI OCZYWIŚCIE WPŁYWA NA WZROST PRZESTĘPCZOŚCI. TYLE ŻE NIE SĄ TO PRZESTĘPSTWA NAJCIĘŻSZEGO KALIBRU, CZYSTO KRYMINALNE
Tak uważa Krzysztof Liedel z Centrum Badań nad Terroryzmem. – Ilość broni w rękach obywateli oczywiście wpływa na wzrost przestępczości – mówi. – Ale przecież zawodowi przestępcy organizują sobie broń swoimi kanałami i niemal nigdy nie jest ona odnotowywana w statystykach, choćby dlatego z zasady nie jest zarejestrowana. W przypadku zwykłych obywateli dostęp do broni powoduje, że wzrastają takie kategorie przestępstw jak rozboje chuligańskie, nieumyślne spowodowania śmierci, częściej też sięgają po broń osoby starsze, mające mocniejsze poczucie zagrożenia niż osoby w sile wieku. I rzeczywiście. Jeśli bowiem w roku 2014 popełniono w Polsce 32 zabójstwa z użyciem broni palnej, to ogółem przestępstw z jej użyciem było aż dziesięciokrotnie więcej, z czego aż 99 sklasyfikowano jako „przestępstwa rozbójnicze”, dziesięciokrotnie broń pojawiała się też w trakcie zwykłych bójek. Z badań amerykańskiego Center for Disease Control (agencja ta zajmuje się monitorowaniem chorób) wynika również, że akty agresji przy użyciu broni palnej wobec osób bliskich dwanaście razy częściej skutkują śmiercią niż w przypadku wykorzystania innych narzędzi.
Kiedy broni używa kobieta, pięć razy częściej ofiarą pada mąż, kochanek albo przyjaciel niż intruz. Na grunt Polski przekłada się to całkiem dosłownie – dwie trzecie wszystkich zabójstw jest popełnianych przez osoby bliskie – małżonków lub konkubentów.
W DOMACH, W KTÓRYCH ZNAJDUJE SIĘ BROŃ PALNA, PIĘCIOKROTNIE CZĘŚCIEJ DOCHODZI DO TARGNIĘCIA SIĘ POSIADACZA LUB KTÓREGOŚ ZE WSPÓŁLOKATRÓW NA SWOJE ŻYCIE
Według statystyk z Seattle, na 398 zgonów spowodowanych użyciem broni palnej tylko jedenaście było wynikiem użycia broni wobec napastników. Nieszczęśliwych wypadków było dwanaście, a zabójstw – czterdzieści jeden. Co z pozostałymi 334? I tu pojawia się kolejny wątek, dający mocny argument przeciwnikom swobodnego dostępu do broni – samobójstwa. Otóż okazuje się, że w domach, w których taka broń się znajduje, pięciokrotnie częściej dochodzi do targnięcia się posiadacza lub któregoś ze współlokatorów na swoje życie. Dotyczy to głównie mężczyzn – o ile bowiem kobiety dwukrotnie częściej dokonują prób samobójczych, o tyle skuteczność mężczyzn jest w tej materii trzykrotnie większa. W swojej „Psychologii kryminalistycznej” Brunon Hołyst tłumaczył to zjawisko następująco: „Nasuwa się pytanie, dlaczego kobiety stosują mniej śmiercionośne metody samobójstw niż mężczyźni? Wyjaśnieniem może być m.in. fakt, że są mniej obeznane z bronią palną”.
WSZYSTKIE STATYSTYKI PUBLIKOWANE PRZEZ ZWOLENNIKÓW DOSTĘPU DO BRONI ODNOSZĄ SIĘ DO SPOŁECZEŃSTW CZASU POKOJU– STABILNYCH, W MIARĘ DOSTATNICH DEMOKRACJI, FUNKCJONUJĄCYCH BEZ POWAŻNIEJSZYCH NAPIĘĆ SPOŁECZNYCH I UTRZYMUJĄCYCH POZIOM PATOLOGII W SOCJOLOGICZNEJ NORMIE
Tymczasem czasy stają się już nie tak bezpieczne i stabilne. Terroryzm, fala islamskich imigrantów, czy agresywna postawa Rosji wyraźnie przesunęły społeczne nastroje w stronę radykalizmu. Głównie nacjonalistycznego, ale nie tylko – również osoby niezaangażowane ideologicznie mają zwiększone poczucie zagrożenia, a więc i potrzebę skutecznej obrony.
Trudno może oskarżać rozpleniające się ostatnio nacjonalistyczne patrole w okolicach ośrodków dla uchodźców o podobnie mordercze skłonności, podobnie jak liczne organizacje paramilitarne, wyraźnie żerujące na społecznych lękach. Historia i socjologia uczą jednak, że sytuacje, w których w społeczeństwie pojawia się zbyt wielu zorganizowanych ludzi oswojonych z bronią – której też jest w danym momencie zbyt wiele – a ludzie w dodatku poddani są silnej indoktrynacji ideologicznej, nigdy nie kończy się dobrze. To, że ludzie umieją posługiwać się bronią, mają ją często w ręku, paradoksalnie wcale nie zwiększa bezpieczeństwa – przyznaje Krzysztof Liedel. – Takim ludziom łatwiej będzie sięgnąć po nią i strzelić. Zemsta, afekt, strach, agresja czy po prostu głupota były zawsze takie same i zawsze stawały się znacznie bardziej niebezpieczne, gdy pojawiały się w pakiecie z bronią. Podobne uwagi miał też dr Jacek Raubo z Uniwersytetu Adama Mickiewicza, który w wywiadzie dla radia Merkury nie ukrywał obaw: „Jestem orędownikiem przemyślenia tych zmian. Oczywiście nie chaotycznie, nie jakiegoś nagłego ogłoszenia. Nie jesteśmy w stanie przekopiować z miejsca np. amerykańskiej kultury posiadania broni. Gdyby każdy mógł kupić sobie jakiś karabin, broń gładkolufową czy sztucer, to obawiałbym się zalewu postrzeleń, kradzieży tej broni. Właśnie dlatego, że nie ma w Polsce tej kultury”.
Zwolennicy liberalizacji dostępu do broni podkreślają, że dałaby ona obywatelom spore poczucie bezpieczeństwa, i chętnie powołują się przy tym na przykład USA. Tymczasem w 1995 roku 85 proc. Amerykanów zadeklarowało, że czuje się mniej bezpiecznie, gdy więcej osób w społeczeństwie posiada broń, a tylko 8 proc. czuje się bezpieczniej. 71 proc. czuje się mniej bezpiecznie, gdy sąsiad kupuje broń, zaś tylko 19 proc. bardziej.
Zresztą nie o statystyki tu chodzi. Jest regułą, że głosy domagające się broni odzywają się zawsze po głośnych masakrach czy atakach terrorystycznych. Trudno sobie wyobrazić, żeby cywil z pistoletem mógł powstrzymać, dajmy na to, zamach bombowy dokonywany w centrum miasta przez terrorystę-samobójcę. Przy społecznej psychozie strachu znacznie łatwiej zrozumieć, że broń zostanie wycelowana w każdego, kto na potencjalnego terrorystę będzie wyglądał. „Naród wyciągnie gnata, co was pozamiata” – rapował łódzki nacjonalista B.A.D. On i jego koledzy zatrzymani przez policję nie mieliby już co prawda łatwiejszego dostępu do legalnej broni. Ale ich słuchacze już owszem. Jeśli rzeczywiście dostęp do broni stanie się u nas łatwiejszy, musimy pamiętać, że od celnego oka ważniejszy jest… rozsądek.