I choć seks ma dla nas tak fundamentalne znaczenie – ostatecznie bez niego nie byłoby nas tutaj – jego fizjologia i biologia molekularna są bodaj najsłabiej poznanymi dziedzinami funkcjonowania Homo sapiens.
Wynika to oczywiście w dużym stopniu z barier obyczajowych i powszechnego uznawania seksualności za temat tabu. Ale nie bez znaczenia jest też fakt, że takie badania można przeprowadzić wyłącznie na ludziach. W przypadku wielu innych aspektów fizjologii można było posłużyć się zwierzętami laboratoryjnymi czy wręcz hodowlami tkanek. Seks jednak jest tak silnie związany z naszą unikatową sferą psychiczną i uczuciową, że żadne inne stworzenie nie może nam pomóc w zrozumieniu tego, co dzieje się w naszych sercach, mózgach i innych narządach.
W uścisku czujników
Zaczęło się właśnie od serca. Ernst Boas i Ernst Goldschmidt wynaleźli w 1927 r. urządzenie do stosunkowo mało inwazyjnego mierzenia tętna. Stosunkowo, bo czujniki kardiotachometru przymocowywało się do klatki piersiowej gumowymi pasami, a dane przesyłane były do urządzeń rejestrujących kilkumetrowym kablem. Uczeni sprawdzali, jak zmienia się czynność serca w czasie wykonywania różnych czynności, ze stosunkiem płciowym włącznie. Nie dość, że przekonali się wówczas, jak bardzo skacze tętno w takiej sytuacji, to zaobserwowali jeszcze coś – cztery orgazmy, jeden po drugim, u badanej kobiety! Takiego wyniku nie udało się potem uzyskać innym uczonym prowadzącym badania tego typu. Alex Boese w książce „Potomkowie Frankensteina” sugeruje, że być może uczestniczkę eksperymentu tak bardzo podnieciły nietypowe okoliczności zbliżenia…
Jednak dla większości badanych są one raczej przeszkodą. Trudno wyobrazić sobie przeżywanie orgazmu z licznymi czujnikami przyczepionymi w najprzeróżniejszych miejscach ciała (z pochwą i cewką moczową włącznie). Perspektywa umieszczenia w okolicach narządów płciowych igieł służących do pomiaru napięcia mięśniowego nie brzmi zbyt podniecająco, choć znaleźli się ochotnicy gotowi na takie poświęcenie (dzięki nim egipscy naukowcy zbadali wpływ mechanicznej stymulacji cewki moczowej na intensywność erekcji). Większość badaczy ma jednak duży problem z naborem chętnych – umieszczają ogłoszenia w prasie, kuszą sowitym wynagrodzeniem… To sprawia, że do eksperymentów zgłaszają się głównie studenci, a więc grupa niezbyt reprezentatywna dla całego społeczeństwa.
Na szczęście naukowcy się nie poddają. Pierwsze systematyczne, zakrojone na szeroką skalę badania naukowe nad fizjologią podniecenia i seksu przeprowadziła w latach 50. i 60. ubiegłego stulecia para Amerykanów – William Masters i Virginia Johnson. Przez kilkanaście lat współpracy z kilkusetosobową grupą ochotników zarejestrowali na taśmie filmowej tysiące orgazmów, skrupulatnie mierząc towarzyszące im objawy – zmiany w ciśnieniu krwi, tętnie, rozmiarze i ukrwieniu narządów płciowych. Po raz pierwszy w historii rzetelnie opisali także towarzyszące podnieceniu zmiany w wyglądzie zewnętrznym kobiet: rozszerzenie źrenic, obrzmienie sutków, zaczerwienienie skóry twarzy i dekoltu oraz zwiększone nawilżenie pochwy. Te pionierskie badania dały początek nowoczesnej seksuologii.
Wykrywacz orientacji seksualnej?
Dzisiaj do badań nad seksem i seksualnością zaprzęga się najnowocześniejsze techniki badawcze. Nieoceniona w badaniu reakcji na bodźce seksualne jest pozytronowa tomografia emisyjna (PET). Pozwala na wykrycie ośrodków mózgowych, uaktywniających się pod wpływem bodźców erotycznych. Holenderscy naukowcy stwierdzili np., że u kobiet za podniecenie odpowiedzialny jest ośrodek związany z uczuciem łaknienia.
Technikę PET można też wykorzystywać do badania preferencji seksualnych, choć tutaj nadal stosuje się z powodzeniem dwa inne urządzenia. Pierwsze to fallometr, który mierzy zmiany przepływu krwi i jej ciśnienia w naczyniach u nasady penisa.
Drugie – fotopletyzmograf pochwowy służy do pomiarów ukrwienia i nawilżenia pochwy oraz zmian odczynu produkowanej w niej wydzieliny. Zasada badań jest podobna. Skoro podniecenie jest reakcją odruchową, wystarczy badanemu czy badanej pokazać podniecające obrazy i rejestrować reakcje organizmu (w przypadku PET – zmiany aktywności podwzgórza). Osoby reagujące pobudzeniem na widok dzieci, scen przemocy czy też zwierząt można podejrzewać odpowiednio o skłonności pedofilskie, sadystyczne czy zoofilię.
Warto pamiętać, że pierwszy fallometr – dzieło czeskiego badacza Kurta Freunda – powstał na potrzeby armii. Tuż po II wojnie światowej testowano w ten sposób preferencje seksualne rekrutów, by wykryć, czy któryś z nich nie próbuje wykręcić się od służby ojczyźnie, udając geja (w tamtych czasach homoseksualizm był powszechnie uważany za zboczenie). Dzisiaj fallometry, podobnie jak fotopletyzmografy pochwowe, stosuje się także w kryminalistyce.
Zbliżenie w maszynie
Problem inwazyjności technik pomiarowych postanowili w 1999 r. ominąć holenderscy badacze ze szpitala uniwersyteckiego w Groningen. Wykorzystali jądrowy rezonans magnetyczny (MRI). W skanerze umieścili po kolei osiem par, które – skuszone wysokim honorarium – zgodziły się uprawiać seks w takich warunkach. A były one dość ekstremalne, bo komora urządzenia jest tak ciasna, że nawet pojedynczo badani ludzie nierzadko cierpią w niej na ataki klaustrofobii. Być może dlatego aż siedem badanych par musiało korzystać ze środków podtrzymujących erekcję.
Wyniki badań okazały się przełomowe. Po raz pierwszy w historii medycyny zwizualizowano anatomię stosunku płciowego. Na skanach niezwykle dokładnie widać ułożenie narządów płciowych i jego zmiany w poszczególnych fazach stosunku – coś, czego badacze mogli się wcześniej jedynie domyślać. Okazało się, że w pozycji „misjonarskiej” (inne ze względów technicznych nie były możliwe) penis wygina się w łuk niczym bumerang, a także rozciąga się przednia ściana pochwy – jedno i drugie ułatwia zapłodnienie.
Środowisko naukowe uznało jednak dokonania Holendrów za absurd. Rok po opublikowaniu wyników w czasopiśmie „British Medical Journal” autorzy pracy otrzymali Nagrodę IgNobla, przyznawaną głównie za dokonania dziwaczne i (przynajmniej pozornie) nikomu niepotrzebne. Badacze nie zrazili się jednak i kilka lat później w podobny sposób dowiedli, że u kobiet udających orgazm aktywne są inne ośrodki mózgu niż u tych, które przeżywają go naprawdę.
Rezonans magnetyczny to nie jedyna mało inwazyjna metoda badawcza, z której korzystają naukowcy studiujący reakcje seksualne. Zdecydowanie bardziej komfortowe dla kochającej się pary jest zastosowanie kamer termowizyjnych. Dają jej większą swobodę ruchów, ale też pozwalają jedynie na śledzenie zmian w temperaturze ciała, pośrednio wynikających ze zmian w ukrwieniu poszczególnych narządów (i to raczej tych położonych tuż pod powierzchnią skóry).
Fizyka i chemia miłości
Czasem jednak można w badaniach wykorzystać nie żywego człowieka, ale jedynie wierny model jego narządów. Tak postąpił Gordon Gallup z uniwersytetu stanowego Alabamy, który „sprzęt” do swych badań kupił w sex-shopie Exotic Novelties.
Z pomocą lateksowego penisa i sztucznej pochwy dowiódł, że charakterystyczny kształt tego pierwszego organu ma uzasadnienie ewolucyjne. Jego zdaniem żołądź prącia działa trochę jak łyżeczka, której zadaniem jest wygarnianie z dróg rodnych partnerki nasienia zdeponowanego tam wcześniej przez sprytniejszego konkurenta. Jak wiadomo choćby z badań psychologów, Homo sapiens jest gatunkiem prawie monogamicznym, a to „prawie” robi tu na tyle dużą różnicę, że ewolucja wyposażyła mężczyznę w różne mechanizmy upewniania się, że to on jest ojcem dzieci swej partnerki… Jednym z nich może być inny fenomen odkryty przez Gallupa – to, że sperma zawiera składniki działające na organizm kobiety antydepresyjnie.
W dobie biotechnologii do zgłębiania tajników seksu można też oczywiście wykorzystać niektóre techniki laboratoryjne. Dzięki biochemii wiemy już, jak „działa” męska erekcja i jak można ją wspomóc przy pomocy leków takich jak sildenafil (viagra, maxigra itd.). Analizy molekularne umożliwiają śledzenie zmian w poziomie hormonów, zachodzących pod wpływem podniecenia seksualnego oraz na przestrzeni cyklu menstruacyjnego. Z najnowszych badań przeprowadzonych przez naukowców z Teksasu wynika, że estradiol wpływa na popęd seksualny kobiet i ich wierność partnerowi.
Kto pyta, czasem błądzi
Seksuologia korzysta z jeszcze jednego potężnego narzędzia, jakim są ankiety. Ten trend zapoczątkowały badania Alfreda Kinseya z przełomu lat 40. i 50. XX wieku – tyleż głośne, co kontrowersyjne (uczonemu zarzucono m.in. bardzo stronniczy dobór respondentów, zafałszowujący wyniki). Sondaże to źródło wiedzy o preferencjach seksualnych, obyczajowości i kondycji seksualnej społeczeństwa. Są stosunkowo tanie, nieinwazyjne, reprezentatywne i – pod warunkiem zachowania anonimowości respondentów – dosyć wiarygodne. A że można z nich dowiedzieć się także niemało o potrzebach i problemach seksualnych statystycznego obywatela czy obywatelki, to nic dziwnego, że często sponsorują je koncerny farmaceutyczne. Takie informacje są dla nich bezcenne przy opracowywaniu strategii marketingowych i projektowaniu nowych produktów.
Firmy inwestują więc ciężkie pieniądze zarówno w sondaże, jak i w badania laboratoryjne nad nowymi lekami i parafarmaceutykami. Rynek szeroko rozumianego seksu wart jest grube miliardy, a zapotrzebowanie na środki mające poprawić kondycję erotyczną, wydłużyć trwanie stosunku czy też powiększyć stosowne narządy towarzyszy nam od stuleci. Zakrawa to trochę na paradoks, ponieważ z całkiem poważnych badań naukowych wynika, że wbrew powszechnemu mniemaniu „wielkość” bynajmniej nie ma znaczenia dla jakości seksu, a za najprzyjemniejsze uznawane są stosunki trwające nie dłużej niż 13 minut…