Przez współczesnych nazywani Fuggerami północy. Byli jednymi z najbogatszych w Europie. Szczeciński ród Loitzów upadł, bo chciał pomóc Polsce zawładnąć Bałtykiem
Oprócz tytułowego jest jeszcze jedno powiedzenie, które jak ulał pasuje do naszych bohaterów. Mówi się oto, że aby kogoś dobrze poznać, trzeba z nim zjeść beczkę soli. Otóż wielce prawdopodobne jest, że owa beczka soli miała w XV wieku napisane na klepkach „Loitz, Stettin”. Co więcej, gdyby jeszcze ktoś chciał sól zagryzać śledziami, to i na beczce śledzi napis głosiłby, że towar pochodzi od szczecińskich Loitzów. Od soli i śledzi zaczęła się bowiem historia jednej z największych fortun Pomorza i bankierskiego rodu Loitz.
Śledź w śmietanie
Loitzowie nie byli rodowitymi szczecinianami. Pochodzili z oddalonego o ponad 100 kilometrów Greifswaldu. Pierwszy, który przybył nad Odrę około roku 1433, nosił imię Hans i doskonale wiedział, czego chce w życiu. Potrafił to zresztą skutecznie realizować. Już 14 lat później zasiadał wśród radnych Szczecina, a na śledziowym rynku był bardzo aktywnym kupcem. To jednak nie dawało jeszcze wielkiego majątku. O to zatroszczyć się miał już syn. Nie tak jednak od razu. Spłodzony pięć lat po tym, jak Hans został szczecinianinem, dostał na imię Michael. Kiedy ojciec zmarł w 1448 roku, Michael miał dopiero 10 lat. Kilka lat później ożenił się z bogatą wdową. I tutaj zaczyna się prawdziwa historia i zaczynają się prawdziwe pieniądze. Loitz robi doskonałe interesy po drugiej stronie Bałtyku. Na południowym wybrzeżu obecnej Szwecji, wówczas należącym do Danii, rokrocznie w okolicach Falsterbo odbywał się śledziowy targ dla kupców z miast należących do Hanzy i skupionych w Wendyjskim Związku Miast [Hanza podzielona była na regiony – dop.red.]. Oprócz szczecinian handlować tam mogli kupcy z Lubeki, Stralsundu i Rostocku.
Dyktat i biznes
Burmistrz Loitz negocjuje z Bogusławem, a tymczasem jego syn Hans II rozkręca firmę. Już nie tylko śledzie i sól. Również zboże. Upadająca Hanza przestaje być atrakcyjna, więc Hans wyprowadza Loitzów na szerokie wody. Szwecja, Francja i kraje Europy Środkowej – teraz one handlują ze szczecińskimi kupcami. Okazuje się wkrótce, że pieniędzy jest tak dużo, że można utworzyć bank. Loitzowie czynią to niezwłocznie. Michael umiera w 1489 roku. Jednak jego syn działa skutecznie w kierunku przedłużenia rodu. Kiedy sam w 1525 roku zostaje burmistrzem Szczecina, ma już synów gotowych do przejęcia schedy. Ba, najstarsi z nich – Stephan i Michael II – wyjeżdżają do Gdańska i tam biorą za żony dwie siostry z rodziny Feldstedów, bogatych kupców. Mają więc już swój przyczółek w Gdańsku. Wspaniałym miejscu, by zacząć handlować z Polską, o co zabiegali już wcześniej. Z kolei Stephan i Hans III zaczynają powiększać majątek szczecińskiej centrali. Stephan w tym celu wyjeżdża nawet do Lüneburga. Żeni się z dziedziczką salin lüneburskich i zakłada w tym mieście kolejny oddział banku. Kolejne punkty handlowe rodziny Loitz powstają w Lipsku, Frankfurcie nad Odrą, Wrocławiu i Pradze. Interes idzie jak po maśle.
Bankierzy królów
Gdyby w ówczesnych czasach ktoś wpadł na pomysł ustalania rankingów najbogatszych, Loitzowie byliby w ścisłej europejskiej czołówce. Wprawdzie Hans II umiera w 1539 roku, ale wdowa po nim Anna i jej synowie zdobywają kolejne rynki. Wśród handlowych klientów Loitzów są Polacy, Brandenburczycy, Duńczycy, Anglicy. Nawet w południowej Francji, Portugalii i na Islandii nazwisko Loitz jest znane. Bo i asortyment w ciągu stu blisko lat się rozrósł: zboże i produkty leśne, ałun, bursztyn, bydło. Ale przede wszystkim to wszystko, co pozwala wszcząć zamieszanie, na którym zarobić można najwięcej, a więc wojnę. Działa z Lubeki? Są. Polska i Dania potrzebują dostawy prochu strzelniczego? Już jedzie. Trudno powiedzieć, czy było coś, na czym można było w handlu zarobić, a czego Loitzowie nie włączyliby do swojej oferty. Nieobce są im również inwestycje: w górnictwo i posiadłości ziemskie. Na Pomorzu Zachodnim, w Meklemburgii, w końcu w Polsce, z którą są coraz bardziej związani. Lista tych, którzy przez pożyczki siedzieli w kieszeni szczecińskich bankierów, też robi wrażenie. Elektorzy brandenburscy, książęta meklemburscy, biskup ryski, znany z hołdu pruskiego Albrecht Hohenzollern czy w końcu królowie duński i polski Zygmunt II August.
XVI wiek nie był wiekiem spokojnym w Europie. W 1517 roku augustianin Marcin Luter ogłasza 95 swoich tez. Reformatorski ruch szybko dociera także do Szczecina. Zamieszanie w mieście panuje ogromne, a bunty mieszkańców nie wpływają na stabilizację firmy Loitzów. W 1524 roku udaje się jeszcze nad nimi zapanować. Radzie miejskiej pomagają kupcy i żeglarze, nic dziwnego skoro Loitzowie mają wśród rajców swojego przedstawiciela Hansa II, będącego przeciwnikiem reformacji. Staje się jednak jasne, że nad poszerzającym się wpływem nauk Lutra nie da się łatwo zapanować. Stephan tymczasem wchodzi w ścisły kontakt z dworem polskiego króla Zygmunta Augusta. Ten ruch korzystny jest dla obu stron. Wszak Loitzowie od dawna z tęsknotą patrzyli w kierunku Królestwa Polskiego, a Zygmunt August postanowił wykorzystać doświadczenie i finanse szczecińskich kupców do budowy swojej floty, którą pragnął zawalczyć o coś, co sam nazywał „Dominium Maris Baltici” [władztwo Morza Bałtyckiego – dop.red.]. Król i kupiec dogadali się szybko. Bankierzy Stephan i Hans III uzyskali polskie szlachectwo, zaś dla Stephana król przygotował dodatkowo tytuł królewskiego sekretarza.
Teraz Polska, czyli klapa
Trudno było przypuszczać, że szczęście potrwa jedynie dwa lata. W 1568 roku, gdy jeszcze trwała wojna północna, Zygmunt August powołał do życia Komisję Morską (można by ten twór nazwać od biedy ministerstwem żeglugi). Trudno bowiem było być morskim mocarstwem – a wszak o to szła wojna – nie mając własnej floty. Trzeba więc było ją zbudować i temu właśnie (a potem nadzorowi nad statkami) służyć miała Komisja Morska. Powiedzieć zbudować łatwo, ale zrealizować o niebo trudniej, zwłaszcza że koszty realizacji tego przedsięwzięcia były niebagatelne. Po to właśnie potrzebni byli Zygmuntowi Augustowi Loitzowie. Wszak to oni mieli środki, które choć w części pozwoliłyby sfinansować program ekspansji morskiej Rzeczypospolitej. Szczecińscy bankierzy za pośrednictwem kierowanej przez braci filii w Gdańsku rozpoczęli negocjacje. A nie były one łatwe. Szlachta burzyła się przeciwko przywilejom nadawanym prywatnym kupcom; żeby bunty w miarę wyciszyć, stworzono więc Komisję Morską. Państwową bądź co bądź instytucję, ale z udziałem prywatnej własności.
Kiedy w marcu 1568 roku Zygmunt August podpisywał dokumenty tworzące komisję, okazało się, że w jej składzie aż roi się od ludzi związanych interesami z Loitzami. To spowodowało, że zapiski królewskie pełne są gospodarczych nadań. Komisja miała np. prawo poszukiwania minerałów, czerpała zyski z lasów królewskich, a nawet komór solnych w Bydgoszczy i Toruniu. Loitzowie chcieli mieć monopol na sól i górnictwo w Polsce i dostali go. Nie za darmo jednak. Jak zauważa profesor Zygmunt Boras w swoim wykładzie „Loitzowie i ich rola w budowie floty Zygmunta Augusta”, dopiero po podpisaniu przez króla dokumentów Komisji Morskiej można znaleźć w księgach informację o wydatkach na flotę: „Są tam wypłaty dla kapitanów poszczególnych statków, profosów, kaprów, a nawet dla ich żon. Loitzowie także wypłacali pewne kwoty za werbunek polskich i pomorskich kaprów. (…) Na Loitzach ciążył też obowiązek wypłacania kupcom zaopatrującym statki królewskie w żywność, sprzęt, żagle, a nawet ubrania dla załogi”. Ile inwestują w ten biznes bankierzy? Około 100 tysięcy talarów. I trzeba zwrócić uwagę, że jest to rodzaj pożyczki, pod przyzwoite zabezpieczenie – to prawda, ale jednak pożyczki. Nie byli bowiem w stanie w ciągu dwóch lat skorzystać z przywilejów zapisanych w dokumentach komisji. Dlaczego tylko dwóch lat? W 1572 roku umiera Zygmunt August. Kiedy na tron wstępuje wybrany w drodze wolnej elekcji Henryk Walezy, a po nim Stefan Batory, okazuje się, że nikt nie jest zainteresowany kontynuacją działalności Komisji Morskiej. Loitzowie na próżno domagają się zwrotu swoich pieniędzy. Nikt nie ma ochoty płacić. Złośliwi twierdzą, że król przepuścił pieniądze nie na statki, ale na kochanki i szarlatanów.
Podobnie wielka suma przepada u elektora brandenburskiego Joachima II. Klienci zaczynają wyciągać ulokowane w banku Loitzów pieniądze. Wiele pomorskich rodów popada w ruinę. Loitzowie rozdają majątek, tak by nie dopadli ich wierzyciele i potajemnie opuszczają Szczecin. Uciekają do Polski.
Ulica bankrutów
Niewiele pozostało po Loitzach tam, gdzie rozpoczęli budowanie fortuny, czyli w Szczecinie. Właściwie jest to tylko kamienica (wybudowana w 1574 roku), w której dziś mieści się siedziba Liceum Sztuk Plastycznych. Przed wojną nie nazywała się zresztą tak jak teraz „kamienicą Loitzów”, ale Schweitzerhof. Jedyną formą upamiętnienia bankierskiej rodziny była więc nazwa ulicy, przy której stał ich niegdysiejszy dom: Loytzerhof [Loytz – to stara wersja pisowni nazwiska rodziny – dop. red.]. Tylko kto by chciał mieszkać przy ulicy bankrutów?