„Dobra Energia” – odkryj klucz do długowieczności i witalności

Choć nieustannie możemy przeczytać o różnych odkryciach i postępach w zakresie medycyny, pokazujących stały postęp w tym zakresie, to jednocześnie eksperci donoszą o tym, że choroby cywilizacyjne dotykają coraz większą część społeczeństwa. Dlaczego tak jest? Dlaczego pomimo większej świadomości i dostępu do różnorodnych suplementów oraz technik dbania o zdrowie, czujemy się zmęczeni, wypaleni i pozbawieni energii? Dr Casey Means, w swojej przełomowej książce „Dobra Energia”, udziela nam odpowiedzi na te pytania.
„Dobra Energia” – odkryj klucz do długowieczności i witalności

Casey Means jest absolwentką Uniwersytetu Stanforda i dyrektorem medycznym oraz współzałożycielką Levels. W swojej książce rzuca nowe światło na przyczyny wielu problemów zdrowotnych, z którymi się zmagamy, udowadniając, że kluczem do zdrowia i długowieczności jest metabolizm – proces, który ma ogromny wpływ na nasze samopoczucie, a jest przez nas niedoceniany. „Dobra Energia” pozwala zrozumieć, że schodzenia, takie jak depresja, lęk, niepłodność, bezsenność, choroby serca, zaburzenia erekcji, cukrzyca typu 2, choroba Alzheimera, demencja, rak i wiele innych mają tę samą przyczynę.

Bez energii nie ma życia. Nasze mitochondria wiedzą, w jaki sposób wykorzystać i zoptymalizować energię chemiczną, ale co, jeśli zawierające je komórki są zatruwane? Pomyślcie o cyjanku i metalach ciężkich. A potem pomyślcie o alkoholu, cukrze, kwasach tłuszczowych „trans” i wszystkich toksynach środowiskowych, które blokują optymalne funkcjonowanie mitochondriów. Doktor Casey Means stawia problem energii komórkowej w centrum uwagi, wyjaśniając, co tak naprawdę jest przyczyną chorób przewlekłych, dlaczego leki nas nie uzdrowią, dlaczego ona sama zrezygnowała z obiecującej kariery chirurga, jak zmienić nasze zdrowie i zmodyfikować paradygmaty obowiązujące we współczesnym systemie zdrowotnym oraz kto powstrzymuje te konieczne zmiany. Niniejsza książka jest na poły pamiętnikiem i manifestem, i dowodzi, że nikt w naszych czasach nie przemawia bardziej przekonywająco, nagląco i wpływowo, niż jej autorka. Rękawica została rzucona — jesteście ostrzeżeni. – dr Robert H. Lustig, autor książki pt. „Metabolical”, profesor emerytowany pediatrii na Uniwersytecie Kalifornii w San Francisco.

To nie tylko zbiór naukowych faktów, to przede wszystkim przewodnik do zmiany życia. Dr Means łączy najnowsze badania z inspirującymi historiami, oferując nam kompleksowy plan dojścia do doskonałego zdrowia. Książka zdobyła uznanie zarówno wśród czytelników, jak i ekspertów, wśród których doceniana jest za przystępny język, praktyczne porady i holistyczne podejście do zdrowia.

Jeśli więc pragniesz odzyskać kontrolę nad swoim zdrowiem, cieszyć się dobrą energią i witalnością, zapobiec chorobom cywilizacyjnym, a przede wszystkim zdrowo i długo żyć, to „Dobra Energia” jest książką dla Ciebie.

A gdyby to jeszcze was nie zachęciło, poniżej możecie zapoznać się z fragmentem książki „Dobra Energia”. Miłej lektury!

JAK ZMIERZYĆ DOBRĄ ENERGIĘ

Jeśli jesteś podobny do tysięcy ludzi, z którymi już podzieliłam się ową informacją, prawdopodobnie ukończysz tę podróż w głębiny biologii komórkowej z jednym bardzo istotnym, natarczywym pytaniem: Skąd niby mam wiedzieć, czy te niewidoczne gołym okiem defekty pojawiły się również we mnie?

To doskonałe pytanie i na szczęście mamy na nie kilka dobrych odpowiedzi. Istnieje kilka prostych markerów, które mogą wskazać na niedomagania naszego wewnętrznego „silnika”. Najprostszym sposobem sprawdzenia, czy nasze zdrowie metaboliczne jest na przyzwoitym poziomie, jest zbadanie pięciu markerów, które niemal zawsze analizuje się podczas corocznych badań kontrolnych: poziomu cukru we krwi, trójglicerydów, cholesterolu HDL (czyli lipoprotein o wysokiej gęstości), ciśnienia krwi oraz obwodu talii. Jeśli wszystkie te wskaźniki znajdują się w optymalnym zakresie bez pomocy środków leczniczych (dokładny wykaz znajdziecie w rozdziale 4) – możesz spokojnie założyć, że twoje komórki produkują energię na dobrym poziomie. Będziesz również się czuć zdrowy, pełen energii i nie będzie ci dokuczał żaden ból. Te odczucia powinny ci podpowiedzieć, że twoje ciało jest pełne dobrej energii – podstawy ogólnego dobrego zdrowia.

Jeśli jednak kilka z owych markerów wykracza poza optymalny zakres, sytuacja zmienia się diametralnie. Wskaźniki te są drogowskazami do przeciwnego bieguna: zespołu metabolicznego. Oznacza to, że komórki mają problemy z wykonywaniem swojej pracy, ponieważ ich system produkcji energii w jakiś sposób ucierpiał. Zespół metaboliczny jest klinicznie definiowany jako stan wyznaczony przez trzy lub więcej z poniższych parametrów:

  • poziom glukozy na czczo równy 100 mg/dl lub wyższy,
  • obwód talii większy niż 89 centymetrów u kobiet i 102 centymetry u mężczyzn,
  • poziom cholesterolu HDL poniżej 40 mg/dl dla mężczyzn i poniżej 50 mg/dl dla kobiet,
  • poziom trójglicerydów równy 150mg/dl lub wyższy,
  • ciśnienie krwi 130/85 mmHg lub wyższe.

Dobrze jest znać te właśnie wskaźniki, ponieważ jeśli któryś z nich przesunął się poza optymalny zakres, jest to niezawodny sygnał, że komórki zaczęły produkować złą energię – a taki stan musi zostać skorygowany, żeby zapobiec niezliczonym problemom mogącym wyniknąć z pozbawienia maszynerii ciała odpowiedniej dawki mocy czy nawet te problemy odwrócić. Dowiesz się o tym więcej w drugiej części tej książki, gdzie zademonstruję, że – pomimo monumentalnych wyzwań, jakim muszą stawiać czoła co dzień nasze komórki – ustalenie (lub przywrócenie) właściwego poziomu ich funkcjonowania, poprawienie poziomu markerów, zbudowanie (lub odbudowanie) zdrowia i wyleczenie się z najczęstszych dolegliwości i chorób naszych czasów (lub zapobieżenie im) jest w zasięgu każdego człowieka.

Zostaliśmy nauczeni, że choroby są często przypadkowe (lub dziedziczone), tak więc moje stanowcze oświadczenie, że każdy z nas jest w stanie zapobiec niektórym chorobom uznawanym za jedne z „największych zabójców” naszej cywilizacji, prawdopodobnie brzmi dość zaskakująco. Jeśli jednak zagłębisz się w literaturę naukową, dostrzeżesz coś niesamowitego – ludzie z dobrą energią są znacznie mniej narażeni na choroby serca (główna przyczyna śmierci w USA), wiele powszechnych nowotworów (druga z kolei najczęstsza przyczyna zgonów), udary (piąta na liście najbardziej śmiertelnych chorób), chorobę Alzheimera (siódma na liście „największych zabójców”), cukrzycę typu 2 (ósma z kolei przyczyna śmierci) i choroby wątroby (dziesiąty „największy zabójca”). Ludzie z dobrą energią mają większe szanse wyleczyć się z zapalenia płuc (dziewiąta w kolejności główna przyczyna zgonów), COVID-19 (trzeci z „największych zabójców”) i chronicznego zapalenia dolnych dróg oddechowych (szósta z najczęstszych przyczyn śmierci). Badania wskazują, że siedemdziesiąt procent osób cierpiących na choroby serca i osiemdziesiąt procent chorych na alzheimera ma nieprawidłowe wyniki badań poziomu glukozy we krwi.

Słaby metabolizm energii, częściowo reprezentowany przez podwyższony poziom glukozy we krwi, niemal na pewno oznacza powolną i bolesną wędrówkę ku śmierci, krótsze życie, liczne objawy problemów z mózgiem i innymi narządami – a przy okazji znacznie większe koszty leczenia. Nawet jeśli w tej chwili obserwujesz u siebie tylko „drugorzędne” objawy, takie jak zmęczenie, bezpłodność czy mgłę umysłową, dowody są jasne: możesz zaradzić tym zaburzeniom dzięki zrozumieniu, w jaki sposób twoje ciało przetwarza energię. Dzięki temu zaczniesz traktować pokarm jako informację pomagającą zoptymalizować działanie maszynerii komórkowej, a niektóre bardzo proste zachowania i nawyki codziennego życia jako informację biochemiczną wyższego szczebla, potrzebną twoim komórkom do wzorowego funkcjonowania. Będziesz mógł się poczuć nieograniczony, pozytywnie nastawiony do życia, bystry, silny i wolny.

Jeśli jednak nie będziesz zważać na to, co owe „drugorzędne” zaburzenia próbują ci przekazać, twoja maszyneria produkująca dobrą energię z czasem będzie działała coraz gorzej, a ostatecznie doprowadzi do pojawienia się znacznie gorszych objawów. Dlatego właśnie prawdziwą tragedią jest wmawianie pacjentom, że patologie takie jak cukrzyca typu 2, choroby serca czy otyłość są całkowicie ze sobą niezwiązane. Tymczasem wszystkie one są sygnałami ostrzegającymi o pojawieniu się złej energii, a więc można ograniczyć te dolegliwości lub nawet całkowicie je cofnąć.

Odejście od separatystycznego, redukcjonistycznego sposobu myślenia współczesnej medycyny i przyjęcie unifikującej komórkowej koncepcji zdrowia i choroby było dla mnie gigantyczną zmianą. Prawdopodobnie jako pacjent czujesz się w tej chwili podobnie. Mam jednak wrażenie, że wpadł mi do ręki klucz z litego złota, który jest w stanie otworzyć zamek pozornie nie do odemknięcia: możliwość osiągnięcia lepszego samopoczucia i funkcjonowania, nawet jeśli czujesz, że utknąłeś w trudnych, często nawet skazujących na porażkę okolicznościach. Mój magiczny złoty klucz może pomóc nam wszystkim, bez względu na wiek, cofnąć chroniczne schorzenia i objawy fizyczne i psychiczne, które w dzisiejszych czasach stały się normalnością nawet u ludzi w szokująco młodym wieku. Nie jest normalne, że siedemdziesiąt cztery procent mieszkańców USA ma nadwagę lub jest otyłych, że pięćdziesiąt milionów ludzi zmaga się z chorobami auto­immunologicznymi albo że dwadzieścia pięć procent młodych dorosłych cierpi na stłuszczeniową chorobę wątroby. Nie jest normalne, że niesprecyzowane poczucie „ciągłego zmęczenia” jest główną przyczyną wizyt u lekarza.

Masz teraz przewagę: zrozumiesz, że niemal wszystkie powszechne objawy chorobowe w krajach rozwiniętych są ze sobą powiązane. Rozumiesz również, że jednym z największych przesądów we współczesnej medycynie jest założenie, że ludzie w wieku od dwudziestu do czterdziestu paru lat są „zdrowi”, oparte wyłącznie na tym, że zazwyczaj nie chorują zbyt często ani nie są przesadnie otyli. Tak naprawdę ostatnie dane naukowe sugerują, że większość Amerykanów w tej grupie wiekowej, niezależnie od wagi, wcale nie jest zdrowa. Ta nowo nabyta supermoc jest bezcenna w świecie, w którym wszystko sprzysięga się przeciwko nam i wszystkim innym formom życia wokół nas (roślinom, zwierzętom, a nawet mikroorganizmom) i w którym nasza ożywcza siła życiowa jest systematycznie i dramatycznie osłabiana.

Aby zrozumieć, dlaczego dokładnie tak się dzieje, musimy na chwilę wynurzyć się z wnętrza naszych komórek i przyjrzeć się kwestii znacznie szerszej: meta­bolicznemu spektrum chorób.

POTWORNA CENA NIEDOSTRZEGANIA OZNAK ZAGROŻENIA

Dość wcześnie w życiu akceptujemy przypadłości takie jak otyłość, trądzik, wyczerpanie, depresja, bezpłodność, wysoki cholesterol czy stan przedcukrzycowy – uznajemy je za coś w rodzaju rytuału inicjacyjnego dla ogólnie „zdrowych” dorosłych, którzy stopniowo się starzeją.

Jest to największe martwe pole w medycynie: owe „drobne” dolegliwości są dla nas zaproszeniem do zainteresowania się dysfunkcją metaboliczną rozwijającą się w naszych ciałach. Zła energia niemal zawsze doprowadzi do rozwoju znacznie poważniejszych chorób w późniejszym czasie, jeśli nie zainteresujemy się swoimi problemami w odpowiednim momencie.

W mojej przychodni medycyny funkcjonalnej mam pacjentów ze skomplikowanymi problemami i poważnymi chorobami (jak np. choroby serca czy nowo­twory) mającymi źródło w złej energii, którzy doświadczyli jednej lub więcej dolegliwości ze spektrum metabolicznego wiele lat wcześniej.

W medycynie dwa lub więcej schorzeń, które wydają się często pojawiać razem, nazywamy chorobami współistniejącymi. Oznacza to, że „widujemy je zazwyczaj występujące obok siebie”. Podczas praktyk lekarskich odkrywamy, że ludzie z cukrzycą często cierpią również na nadciśnienie, a osoby otyłe zazwyczaj jedno-
cześnie mają depresję. W szkole medycznej wnioski z tego typu korelacji generalnie prowadziły do wzruszenia ramionami i niedbałego komentarza w stylu „Hmmm, interesujące”. W szpitalu określenie „choroby współistniejące” oznaczało po prostu: „jeśli spotkasz się z tą chorobą, poszukaj również tej drugiej”. Potem leczyliśmy każdą dolegliwość z osobna, tak jak nas nauczono, albo odsyłaliśmy pacjenta do odpowiedniego specjalisty, jeśli jego przypadłość nie leżała w zakresie naszej licencji lekarskiej. Chociaż artretyzm i choroby serca są schorzeniami współistniejącymi, niewielu ortopedów i kardiologów zastanawia się poważnie i głęboko nad przyczynami dysfunkcji mitochondrialnej, stresu oksydacyjnego i chronicznych stanów zapalnych w komórkach siedzących w ich gabinetach pacjentów i próbuje znaleźć sposób, by przywrócić równowagę zaburzonych funkcji i w ten sposób wyleczyć obie dolegliwości. Zamiast tego specjaliści traktują lekami objawy i odsyłają pacjentów do domu, chociaż ich fizjologia nadal pogrążona jest w chaosie.

Wszechobecność określenia „choroby współistniejące” normalizuje to, co nie powinno w żadnym wypadku wydawać się nam zwyczajne: zespoły poważnych dolegliwości będących gałęziami tego samego drzewa, z jednym i tym samym systemem korzeniowym. Owa normalizacja w pewnym sensie ugruntowała naszą ślepotę na wiele istotnych problemów, prowadząc do niezliczonych zmarnowanych szans, aby pomóc milionom ludzi zmienić życie na lepsze, zanim ich zdrowie znacznie się pogorszy i będzie ich zdecydowanie trudniej wyleczyć. Dokładnie to stało się właśnie z moją mamą.

Moja mama nie wiedziała (jej lekarze również), że dodatkowa warstwa tłuszczu odkładająca się w jej ciele była sygnałem od komórek, że są one przeciążone i nieodpowiednio wspomagane. Jej metabolizm rzadko przełączał się do stanu, w którym zaczynał spalać tłuszcze. Dzieje się tak tylko wtedy, kiedy nie napychamy naszych ciał glukozą i węglowodanami. Mama nie wiedziała, że jej choroby współistniejące – podniesiony poziom glukozy we krwi, zaburzony poziom cholesterolu i nadciśnienie – były definicją dysfunkcji metabolicznej. Opowiadały konkretną historię i biły na alarm, który został zignorowany. Z czasem meta­bolizm mojej mamy coraz bardziej się przeciążał, tracąc na wydajności.

Mama naprawdę bardzo się starała odzyskać zdrowie. Przestała palić, zatrudniła trenera personalnego, zapisała się na siłownię, czytała wszystkie książki o żywieniu, do jakich tylko zdołała się dorwać, uczestniczyła w kilku programach, między innymi w sesjach medycznego odchudzania w Stanfordzie, a także spotkaniach w klubie Weight Watchers. Próbowała jeść tylko zdrową żywność. Próbowała diety wegetariańskiej, a potem ketogenicznej w programie Virta Health*. Próbowała i próbowała, i próbowała. Czuła rozczarowanie faktem, że istnieje tak wiele różnorakich ideologii, które bez wyjątku twierdzą, że mają cudowną receptę na odzyskanie zdrowia. Niestety, mama nie miała odpowiednich podstaw, żeby móc przyjrzeć się swojemu ciału przez pryzmat produkcji energii komórkowej, nie miała wiedzy, która pozwoliłaby jej zrozumieć, co oznaczają jej markery metaboliczne, i dlatego mimo starań nie czyniła zbyt wielkich postępów. Każde z jej kolejnych przedsięwzięć przynosiło pewne pozytywne zmiany, ale ponieważ żaden ze stosowanych przez nią planów nie koncentrował się bezpośrednio na właściwym problemie (dysfunkcji metabolicznej), mama nie zdrowiała.

Została zawiedziona przez podzielony na odrębne specjalizacje system medyczny, który postrzegał każdy jej problem zdrowotny jako odosobnione zjawisko. Nie otrzymała wsparcia ze strony lekarzy, którzy mogliby jej wytłumaczyć krok po kroku, że urodzenie dużego dziecka, niezdolność do zrzucenia nadprogramowych kilogramów, wysokie ciśnienie i poziom cholesterolu, stan przedcukrzycowy, a ostatecznie nowotwór trzustki to odgałęzienia tego samego drzewa. Zamiast powiązać wszystkie wątki w jedną hipotezę, jej specjaliści aktywnie utrzymywali te problemy oddzielone od siebie.

Warunki, które na mnie wpłynęły, moi przyjaciele z okresu dorosłości, nasze dzieci i starzejący się rodzice wskazują, że wszyscy zaczynamy powoli, lecz zdecydowanie przesuwać się w kierunku spektrum złej energii. Separatystyczne podejś­cie do ludzkich dolegliwości jest niebezpiecznym błędem. Nie istnieje pięćdziesiąt całkiem odosobnionych schorzeń, które trzeba leczyć. Musimy konsekwentnie wspierać i uzdrawiać znane szlaki metaboliczne w naszych ciałach: musimy zadbać o należyty stan i funkcjonowanie mitochondriów, zająć się chronicznym stanem zapalnym i poziomem stresu oksydacyjnego, zatroszczyć się o zdrowie naszego mikrobiomu – i przy tym wszystkim pamiętać, w jaki sposób owe bio­mechanizmy się ze sobą wiążą.

Zgubiliśmy się, ale na szczęście dość szybko możemy znów odnaleźć właściwą drogę. Nasze komórki mają niezwykłą zdolność do adaptacji i regeneracji. Robią to wszakże codziennie, od pierwszego do ostatniego dnia naszego życia. Zaburzenia w funkcjonowaniu komórek można szybko naprawić. Dotyczy to osób w każdym wieku. Widziałam już, jak osiemdziesięciolatkowie na równi z osiemnasto­latkami i ośmiolatkami odzyskują zdrowie, pewność siebie, poczucie własnej wartości i radość z życia – wszystko to dzięki odpowiedniemu podejściu, skoncentrowanym na ochronie zdolności ich komórek do wytwarzania dobrej energii. Wzięcie spraw w swoje ręce jest możliwe, ale uwolnienie się od zasad panujących we współczesnym systemie opieki zdrowotnej wymaga właściwego zrozumienia jego motywacji i wad.

NAJWIĘKSZE KŁAMSTWO W SYSTEMIE OPIEKI ZDROWOTNEJ

Najbardziej ewidentnym i śmiertelnie niebezpiecznym przykładem następstw działania w systemie medycznym opartym na nagradzaniu interwencji jest to, że liderzy medycyny konsekwentnie milczą na temat tego, co tak naprawdę wywołuje w nas choroby: jedzenia i stylu życia.

Gdyby naczelny lekarz Stanów Zjednoczonych, dziekan szkoły medycznej w Stanfordzie i przewodniczący NIH wspólnie odbyli jutro konferencję prasową na schodach Kongresu i stwierdzili, że powinniśmy jako naród natychmiast wzmóc wysiłki, aby zredukować spożycie cukru przez dzieci, to rzeczona konsumpcja cukru z całą pewnością szybko by spadła. Ludzie w USA generalnie słuchają liderów medycznych. Kiedy naczelny lekarz Stanów Zjednoczonych zaprezentował raport w sprawie palenia, spora część narodu rzuciła papierosy, a po opublikowaniu piramidy żywienia w latach dziewięćdziesiątych XX wieku ludzie przerzucili się gremialnie na spożywanie większej ilości węglowodanów i cukru (z fatalnymi skutkami oczywiście).

Tymczasem nasi liderzy medyczni milczą w sprawie rzeczywistych przyczyn naszej niemal powszechnej epidemii metabolicznej.

Nie biją na alarm w związku z tym, że amerykańskie nastolatki prowadzą tak siedzący tryb życia i jedzą tak dużo, iż siedemdziesiąt siedem procent dwudziesto­jednolatków nie jest wystarczająco sprawnych fizycznie, żeby pójść do wojska.

Nie żądają wyjaśnień od firm medialnych takich jak Viacom (Nickelodeon), które wydają miliony dolarów na lobbing w federalnej komisji handlu (FTC, z ang. Federal Trade Commission), aby ta nie cenzurowała reklam żywności skierowanych do dziecięcej publiczności. W 2019 roku tylko firmy produkujące fast food wydały pięć miliardów dolarów na tego typu reklamy, z których dziewięćdziesiąt dziewięć procent zachęcało naszą młodzież do niezdrowych wyborów, sprzecznych z wytycznymi departamentu rolnictwa Stanów Zjednoczonych (USDA, z ang. United States Department of Agriculture).

Nie żądają wprowadzenia późniejszych godzin rozpoczęcia nauki szkolnej, chociaż osiągnęliśmy już dawno naukowy konsensus co do tego, że wzorce snu u nastolatków znacząco różnią się od wzorców pozostałych grup wiekowych i że obecne godziny rozpoczynania zajęć szkolnych zaburzają normalny rozwój mózgu.

Nie deklarują również, że czterdzieści procent funduszy przeznaczonej dla Akademii Żywienia i Dietetyki pochodzi z przemysłu spożywczego. Konflikty finansowe doprowadziły do tego, że największa i najbardziej wpływowa grupa dietetyków zatwierdziła minipuszki coca-coli jako zdrowe, publicznie zaatakowała stwierdzenie, że cukier powoduje otyłość, i lobbowała przeciwko podatkowi cukrowemu.

Nie wyrażają głośno swojego oburzenia w związku z tym, że dziesięć procent funduszy programu uzupełniającej pomocy żywieniowej (SNAP, z ang. Supplemental Nutrition Assistance Program) – inicjatywy, na której polega piętnaście procent Amerykanów – jest wydawane na wysokosłodzone napoje; to miliardy dolarów ciężko zarobionych przez podatników przechodzące bezpośrednio do rąk firm takich jak Coca-Cola czy PepsiCo (odnoszących jednocześnie korzyści z opłacanej przez podatki ustawy rolnej, subwencjonującej bogaty we fruktozę syrop kukurydziany, który dodają do swoich chorobotwórczych napojów).

Nie wzywają organizacji medycznych do odrzucania darowizn od firm produkujących wysoce przetworzone produkty spożywcze; tych samych firm, które przekazały miliony dolarów grupom medycznym takim jak Amerykańska Akademia Pediatryczna (przyjmująca granty pieniężne od koncernów takich jak Abbott i Mead Johnson, produkujących preparaty do początkowego żywienia niemowląt) i Amerykańskie Towarzystwo Diabetologiczne (które otrzymało fundusze od korporacji w rodzaju Coca-Coli i Cadbury).

Nie żądają ściślejszej regulacji użycia ponad osiemdziesięciu tysięcy syntetycznych związków chemicznych wypełniających nasze jedzenie, wodę, powietrze, glebę, domy i produkty higieny osobistej – chemikaliów, których niecały jeden procent został odpowiednio przetestowany pod kątem bezpiecznego użycia w produktach przeznaczonych dla ludzi, a o których wiemy, że wiele z nich jest znanymi substancjami zaburzającymi równowagę hormonalną i funkcjonowanie mitochondriów, co wiąże się z cukrzycą, otyłością, bezpłodnością i nowotworami.

Nie chcą przerwania miliardowych subwencji rolniczych finansujących produkcję komponentów przetwarzanego jedzenia: osiemdziesiąt procent dotacji z ramienia amerykańskiej ustawy rolnej jest przeznaczane na kukurydzę, ziarna i olej sojowy. Co bardziej zdumiewające, przemysł tytoniowy otrzymuje czterokrotnie więcej rządowych subwencji (dwa procent) niż cały przemysł owocowo-warzywny (niecałe pół procent).

Bariatrzy i pediatrzy nie żądają obniżenia zalecanej dawki cukru dla dzieci do zera: twierdzą, że otyłość jest „chorobą mózgu” i że rząd powinien wesprzeć finansowo operacje bariatryczne oraz leczenie farmaceutyczne w postaci zastrzyków, mające na celu walkę z zagrażającą życiu nadwagą.

Kardiolodzy nie nawołują do pilnego narodowego wysiłku, aby zredukować ilość przetworzonych pokarmów w diecie ludzi, by wyhamować głównego zabójcę w Ameryce, czyli choroby serca.

Amerykańskie Towarzystwo Diabetologiczne (ADA, z ang. American Diabetes Accociation) nie wypowiada wojny cukrowi. Tak naprawdę otrzymało ono miliony dolarów od koncernów wyrabiających przetworzone pokarmy, takich jak Coca-Cola, i pozwala umieszczać logo swojej organizacji na produktach marek w rodzaju Cadbury, Kool-Aid, Crystal Light, Jell-O, SnackWell, Cool Whip czy Raisin Bran.

Nasi liderzy medyczni nie protestują przeciwko decyzji USDA, aby świadomie zignorować stosunkowo niedawne zalecenia jej własnej komisji doradczej dotyczące produktów spożywczych w kwestii obniżenia ilości dodawanego do jedzenia cukru z dziesięciu do sześciu procent całkowitych kalorii. Nie żądają odwrócenia decyzji USDA w sprawie umowy z firmą Kraft, oferującą wysoce przetworzone przekąski Lunchables w szkołach, ani w sprawie rozluźnienia przepisów regulujących podawanie zdrowej żywności w restauracjach i kawiarniach przy jednoczesnym pozwoleniu na wprowadzenie większej ilości przetworzonych produktów spożywczych.

Po instytucjach takich jak NIH, szkoły medyczne czy Amerykańskie Towarzystwo Medyczne (grupach reprezentujących lekarzy) można by się spodziewać, że będą biły na alarm, nagłaśniając przyczynę tak dużej zapadalności na choroby w dzisiejszych czasach: dietę i inne zwyczaje metaboliczne. Oczekiwalibyśmy, że organizacje te razem i z osobna będą agresywnie i głośno żądały zmian w naszym przemyśle spożywczym i wzmożenia ogólnokrajowych wysiłków, aby zredukować rozpowszechniony obecnie siedzący tryb życia. Niestety, owe krytyczne instytucje medyczne milczą i wzbogacają się na coraz większej liczbie chorujących pacjentów.

W czasie mojego szkolenia medycznego często słyszałam, że pacjenci są „leniwi” i że koniec końców pokuszą się na szkodzące im jedzenie i zaczną podejmować złe decyzje. Ten pesymistyczny pogląd jest endemiczny dla medycyny. Szczerze mówiąc, nie mam wrażenia, żeby obywatele USA systematycznie próbowali na siłę przybrać na wadze i zepsuć sobie metabolizm albo specjalnie starali się prowadzić udręczone życie, w którym wciąż omijają ich istotne etapy rozwoju ich dzieci i wnuków. Nie. Pacjenci są ofiarami diabelskiego targu i tkwią między wartym sześć bilionów dolarów młotem przemysłu spożywczego (który chce, żeby jedzenie było tanie i uzależniające) a wycenionym na cztery biliony dolarów kowadłem systemu opieki zdrowotnej (który zarabia na interwencjach u chorych pacjentów i milczy w sprawie przyczyn ich niedomagań).

Nie jest to teoria spiskowa, lecz przedstawienie okrutnej rzeczywistości ekonomicznej, którą powinien zrozumieć każdy pacjent. Twoi lekarze – i cały system, w którym pracują – bezpośrednio i w oczywisty sposób odnoszą korzyści z twojego ciągłego cierpienia, nieprzyjemnych objawów i chorób. Najprawdopodobniej nie zdają sobie przy tym sprawy z roli, jaką odgrywają w tym układzie rozliczeniowym, ani z tego, że ich edukacja, publicznie dostępna wiedza o żywieniu oraz ich zdolność do podejmowania decyzji są kontrolowane przez ekonomicznych i poli­tycznych władców marionetek.

Motywacje współczesnego przemysłu zdrowotnego i spożywczego zmuszają pacjentów do niezadawania pytań. Te same motywacje stają się zalążkiem największego oszustwa w systemie opieki zdrowotnej: kłamstwa, że powody, dla których jesteśmy coraz bardziej chorzy, otyli, bezpłodni i pogrążeni w coraz większej depresji, są skomplikowane.

Przyczyny naszych problemów nie są skomplikowane – wszystkie wiążą się z nawykami służącymi dobrej energii.

Osobiście mam ogromny szacunek dla lekarzy, ale jedną sprawę muszę postawić jasno: w każdym szpitalu w USA wielu z nich postępuje bardzo źle, wpychając pacjentom tabletki i namawiając ich do operacji w przypadkach, gdy ultraagresywna zmiana diety i stylu życia mogłaby uczynić znacznie więcej dobrego. Samobójstwa i wypalenie w zawodach związanych z opieką zdrowotną sięgają astronomicznych liczb: co roku odbiera sobie życie około stu lekarzy; jest to odpowiednik około czterech grup dyplomowych szkoły medycznej ginących z własnej ręki. Odsetek samobójstw wśród lekarzy jest dwukrotnie wyższy niż w ogólnej populacji. Na podstawie moich własnych doświadczeń z depresją, której doświadczyłam, kiedy byłam młodą chirurg, myślę, że przyczynia się do tego zjawiska pozornie nieszkodliwy kryzys duchowy dotyczący wydajności naszej pracy i poczucia uwięzienia w systemie niedziałającym prawidłowo, ale zbyt wielkim, żeby go zmienić lub od niego uciec.