Urodziłem się w Grodźcu, w 1916 r. Mój dom rodzinny w Zagłębiu był czerwony. Ojciec był pepeesowcem – piłsudczykiem. Na kaflach pieca był wybity wielkimi literami napis „PPS”. Ale moja matka należała do KPP. Można więc powiedzieć, że komunizm wyssałem z jej mlekiem. Inni krewni też komunizowali.
Pamiętam taką scenę: przyjaciel rodziny spytał mnie, czy ja wiem, co to jest państwo? Odpowiedziałem coś, czego uczono mnie w szkole. A on mówi: „Guzik prawda! Państwo to przemoc!” i dał mi do czytania „Państwo i rewolucję” Lenina. Ta książka zrobiła na mnie duże wrażenie. Gdyby nie to, że w Polsce anarchiści byli słabi, pewnie bym do nich trafił. A tak moim pierwszym światopoglądem stał się światopogląd komunistyczny. Chociaż sama nazwa „partia komunistyczna” pojawiła się później.
ZAUROCZENIE WSCHODEM
Zdaję maturę matematyczno-przyrodniczą. Idee komunistyczne są dla mnie iluminacją. Jestem urzeczony ideą ogólnoświatowego braterstwa. Chcę ogólnoświatowej rewolucji – wcale nie jest dla mnie oczywiste, że centrum jej zarządzania ma być Moskwa. Religia jest dla mnie „opium dla ludu”. Państwo, jako takie, należy zlikwidować.
W 1934 r., mając 18 lat, należę do Komunistycznego Związku Młodzieży i jestem sekretarzem Komitetu Dzielnicowego w twierdzy endecji, czyli Poznaniu, w którym znaleźliśmy się z mamą po rozwodzie rodziców. Nazywaliśmy siebie komunistami z konieczności – żeby oddzielić się od socjaldemokracji, która, naszym zdaniem zdradziła ideały w czasie I wojny światowej, kiedy w mundurach różnych armii strzelała do siebie.
W mojej komórce była nas piątka ludzi: dwóch robotników, jeden gimnazjalista, jedna ekspedientka i student ekonomii, czyli moja skromna osoba. Nasza działalność polegała na spotkaniach i rozmowach. Chodziliśmy na zebrania Organizacji Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego (OMTUR). Organizowaliśmy różne akcje, np. wieszania czerwonych sztandarów na drutach i słupach. Dbaliśmy o zachowanie konspiracji. To była poważna praca polityczna. Próbowaliśmy też działać legalnie, więc kiedy były wybory, to zgłaszało się jakąś listę pod nazwą np.: „Lista jedności robotniczej”, bo przecież nie mogła nazywać się komunistyczną. Uważam, że należało nam się prawo legalnego działania. A tak było tylko w Czechosłowacji. Mieliśmy też swoich przedstawicieli w radzie miasta, chociaż komuniści nie byli dużą siłą w Poznaniu. Na taką listę głosowało raptem kilka tysięcy wyborców. Komunistów działaczy było około stu.
Było takie święto komunistyczne 21 stycznia – tzw. 3L. Była to rocznica zamordowania Róży Luksemburg, i na jej cześć, jak i Liebknechta, i Lenina, urządzano demonstracje. Tego dnia policja zabrała mnie z domu. Śledztwo, rozprawa, wyrok, apelacja, która zatwierdziła pierwszy wyrok trzech lat odsiadki. Mam 18 lat i trafiam do więzienia w Rawiczu, które staje się moim uniwersytetem politycznym. Panowała tam internacjonalna atmosfera. Wśród więźniów politycznych, oprócz komunistów, licznie reprezentowana była grupa tzw. nacjonalistów ukraińskich. Oni przyjęli mnie jak swego – proponowali naukę ukraińskiego. W więzieniu miałem bardzo dużo czasu. Uczę się języków i stenografii. W Polsce była tradycja więźniów politycznych i przez jakiś czas ich prawa jeszcze honorowano, ale z czasem wszystkim je odebrano. Wyszedłem na mocy amnestii po odsiedzeniu połowy wyroku.
Otrzymałem wilczy bilet, nie wolno mi było studiować w kraju, więc wyemigrowałem do Czechosłowacji. Studiuję chemię na Politechnice w Brnie. Wiosną 1939 roku zjawiam się w Polsce i zgłaszam się do wojskowej komisji poborowej. Uważałem to za swój obowiązek, spodziewałem się, że będzie wojna. Miałem 23 lata i chciałem walczyć. Oni zajrzeli do swoich dokumentów i wyrzucili mnie jako niebezpiecznego przestępcę. Dali mi zakaz służenia w wojsku polskim na 10 lat. Bardzo to przeżyłem.
Władysław Matwin
(ur. 1916 w Zagłębiu) 1934: członek Komunistycznego Związku Młodzieży; aresztowany w 1935 i skazany na trzy lata (odsiedział 1,5 roku); studiuje w Czechosłowacji, czas wojny spędza w ZSRR;1945: charge d’affaires w ambasadzie polskiej w Moskwie; 1948: I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego we Wrocławiu; 1949: szef Związku Młodzieży Polskiej; 1952: pierwszy sekretarz KW PZPR w Warszawie; 1953: redaktor naczelny „Trybuny Ludu”; 1954: kierownik Wydziału Organizacyjnego w KC PZPR; 1955: wraz z Jerzym Morawskim i Jerzym Albrechtem zostaje sekretarzem KC PZPR – nazywać ich będą „młodymi sekretarzami”, co ma znaczyć, że w opozycji do starych działaczy dążą do reform wewnątrzpartyjnych; 1956: ponownie naczelny „Trybuny Ludu”; 1957: przeniesiony do Wrocławia – I sekretarz KW PZPR; 1963: na własną prośbę zwolniony z pracy, zostaje studentem matematyki; 1966: dyplom z teorii automatów; 1967: dyrektor szkoły dla dyrektorów (CODKK); 1968: zwolniony za niegodzenie się z antysemityzmem w partii, podejmuje pracę we Włochach jako starszy technolog; 1970: przyjęty do Instytutu Maszyn Matematycznych w Warszawie; 1973: dyrektor Zjednoczenia Usług Komputerowych ZETO; 1976–1991: pół etatu w Instytucie Badań Systemowych
SŁUCHACZ JARUZELSKI
17 września wkracza Armia Czerwona, co przyjmuję z mieszanymi uczuciami, chociaż nie widzę w niej wroga, mam przecież ideały ponadnarodowe. Z drugiej jednak strony nie byłem w końcu pozbawiony uczuć narodowych – nie życzyłem sobie przegranej polskiego wojska.
Z grupą towarzyszy przechodzę granicę i znajduję się w Związku Radzieckim. Wylądowałem we Lwowie, a potem w Donbasie, gdzie pracowałem jako górnik. Nie chcieli mnie zameldować w żadnym wojewódzkim mieście. Jak się okazało, jako Polak miałem w radzieckim dowodzie tożsamości, mimo że przyjąłem ich obywatelstwo, specjalną literkę. Taki policyjny zabieg. W kopalni uległem wypadkowi i musiałem zostawić tę pracę.
Pojechałem do Dnieprodzierżyńska. Zatrudniają mnie w hucie stali, która produkowała jej tyle, co cała Polska przed wojną. Tę robotę uważałem za piękną, ale było ciężko, często zasypiałem na zajęciach w Instytucie Metalurgicznym, gdzie uczyłem się wieczorami. Gdyby nie wojna z Hitlerem i ewakuacja naszego zakładu, to prawdopodobnie byłbym inżynierem metalurgiem, może do końca życia. A tak zostałem politykiem.
Chciałem wstąpić do Komsomołu, ale mnie nie chcieli – bycie przedwojennym polskim komunistą było faktem obciążającym. Uważałem, że muszę się z tym pogodzić.
Zapisuję się jeszcze do Instytutu Chemii i Tłuszczów w Krasnodarze, wtedy jednak nastąpiła mobilizacja i znalazłem się w Armii Czerwonej, z której mnie wkrótce wydalą jako Polaka i skierują do przymusowej pracy przy budowie kolei. Stamtąd zwiałem, żeby dostać się do Armii Andersa, ale na Kaukazie dowiedziałem się, że opuściła ona już Związek Radziecki. Osiadam więc w Tbilisi i jestem strażakiem na tamtejszym uniwersytecie. Kiedy dotarła do mnie informacja o tworzeniu się polskiej armii w Sielcach nad Oką – udaję się tam, skąd kierują mnie do Riazania – do szkoły oficerskiej, gdzie nauczam polityki i wiedzy o świecie. Podobno uczyłem tam podporucznika Jaruzelskiego.
W 1944 r., kiedy władza ludowa instaluje się na ziemiach polskich, ja jestem w Teheranie. Związek Patriotów Polskich tworzył tam placówkę. M.in. przy pomocy audycji radiowych i gazety usiłowaliśmy organizować tamtejszą Polonię. Stamtąd już w 1945 roku wezwano mnie do Moskwy.
Mam 29 lat i zostaję charge d’affaires ambasady polskiej. Wykłócamy się z Rosjanami o różne rzeczy – m.in. o tych Polaków, którzy nie zostali jeszcze zwolnieni z obozów. Byłem na trybunie podczas defilady zwycięstwa, kiedy żołnierze rzucali hitlerowskie sztandary do nóg Stalina. Zastępując często ambasadora Modzelewskiego, a potem Raabego, poznałem część wierchuszki rosyjskiej – na czele ze Stalinem, którego wtedy, tak samo zresztą jak połowa świata, uważałem za wielkiego człowieka. Dopiero później dowiedzieliśmy się, jakim był wielkim zbrodniarzem. Kiedy umarł w 1953 roku, był to dla mnie olbrzymi wstrząs.
KRAJOWA ROBOTA
Zjawiłem się w Polsce po sześciu latach. Zostałem skierowany do pracy w Komitecie Wojewódzkim Partii we Wrocławiu. My, polscy komuniści, chcieliśmy takiej Polski, w której będzie sprawiedliwość społeczna – odbierzemy kapitalistom fabryki, obszarnikom ziemię. Szczegółami zbytnio się nie interesowałem. Do roli politycznej, jaką miałem odegrać, do sprawowania funkcji, tak jak wielu innych, nie byłem przygotowany. Wiedzieliśmy, że skoro teraz bierzemy władzę, to będziemy, chcąc nie chcąc, musieli używać przemocy. Myśleliśmy, że na początku muszą być koszty.
Kiedy, mając trzydzieści lat, zostałem I sekretarzem Polskiej Partii Robotniczej we Wrocławiu w 1946 roku, to na początku nie wiedziałem, co robić. Wtedy pojechałem na Górny Śląsk, do Katowic – tam I sekretarzem był Edward Ochab. Siedziałem u niego trzy dni, obserwowałem i patrzyłem na dokumenty. Zaskoczeniem dla mnie było to, że ja mam budować tę nową Polskę i zmagać się z rozwiązywaniem praktycznych zagadnień. My przed wojną nie myśleliśmy przecież o realnej szansie na przejęcie władzy.
Wtedy to byłem uczestnikiem i świadkiem procesu przemiany partii we władzę. To ta władza dozowała ilość przemocy. Bo kiedy jest np. strajk, to szef bezpieczeństwa mówi: „widać sobie Towarzysze nie radzicie”. I przykręca śrubę. Szczęśliwie nie byłem w bezpiece. Bezpośrednią władzą w terenie był wojewoda i szef bezpieczeństwa.
Na Ziemiach Odzyskanych był, większy niż gdzie indziej, kłopot z kadrą partyjną. Trzon najwyższej kadry stanowili towarzysze, którzy spędzili wojnę w Związku Radzieckim. Liczył się też staż w przedwojennym więzieniu. Nie starczało jednak takich ludzi, więc funkcje na niższym szczeblu obejmowali ludzie albo z lokalnego PPR-u, albo ci, którzy do PPR-u dopiero przyszli.
W 1947 roku zachorowałem – groziła mi utrata wzroku. Partia wysłała mnie na leczenie do Davos w Szwajcarii. Leczenie trwało około roku. Kiedy wracałem do Polski, zbliżały się wybory do Sejmu, przesunięte zresztą o półtora roku w stosunku do ustaleń Jałty. Widać było, że mamy kłopoty, bo brak nam większości.
Miałem dojmujące uczucie, że ja i cała Partia nie jesteśmy przygotowani do odgrywania tej roli, jaką zafundowała nam historia. Było w nas lekkie przerażenie, ale i przekonanie, że inaczej nie można. I to nie tylko dlatego, że są Rosjanie. Nie było alternatywy. Odbudowując kraj po wojnie, ta władza stwarzała szansę na wykształcenie nawet tym ludziom, którzy przed wojną nie mogli o tym marzyć. Dawała pracę, dostarczała prąd, wodę, budowała drogi. Uważaliśmy, że zmiany, które niesie duch dziejów i które my niesiemy, są korzystne.
Myśmy wiedzieli, co się stało w 1938 roku z Komunistyczną Partią Polski. Jednak tę wiedzę się wypierało, bo były inne priorytety. Do uzmysłowienia sobie, jak to się stało, doszło dopiero w 1956 roku, kiedy nazwano sprawy po imieniu i zaczęto mówić o terrorze stalinowskim. Sam sobie wielokrotnie zadawałem pytanie: „co takiego stało się ze mną – przedwojennym anarchizującym komunistą, że ja z takimi poglądami mogłem budować taką machinę partyjno-państwową?”.
RÓWNOŚĆ, WOLNOŚĆ, KOMUNIZM
Dopiero wówczas w 1956 roku moje poglądy zaczynają ewoluować w kierunku demokratycznego socjalizmu. W wieku 39 lat zostaję sekretarzem KC. Lecz gdy powstają robotnicy w Poznaniu, wciąż ich jednak nie rozumiem. Kiedy widzę odchodzenie Gomułki od idei października, w 1963 r. rezygnuję z polityki i zapisuję się na wydział matematyki. Robię
dyplom z teorii automatów. Mam teraz 93 lata i moje możliwości są krańcowo ograniczone. Spróbuję więc tylko sformułować trzy słowa odpowiedzi na pytania, których nie mogę zostawić bez odpowiedzi: – dlaczego nie chciałem kontynuować działalności zawodowego polityka i rozstałem się raz na zawsze z tym zawodem? Ponieważ w pewnym momencie uważałem (zrozumiałem), że polityka nie może ograniczać się do sprawowania władzy. Dlaczego komunizm przegrał z kapitalizmem? Ponieważ okazało się, że nowoczesny kapitalizm potrafi lepiej zaspokoić potrzeby prostych ludzi. I wreszcie, czy idea komunistyczna – to jest idea równości i braterstwa – straciła już swój sens i rację bytu? Nie, ale musi ona być realizowana razem z ideą wolności.