Do Namysłowa w czasie II wojny światowej trafiły skrzynie z cennymi zabytkami. Co się z nimi stało?

Z Berlina zaczęły napływać obrazy, rzeźby, meble i archiwa. Ich szansą na przetrwanie był zamkowy browar.

Skarbiec na piwie

Günther Grundmann, niemiecki konserwator Prowincji Dolnośląskiej, stał nad mapą, wybierając kolejne zamki i pałace. Zaczynał się trzeci rok wojny, alianci regularnie bombardowali Berlin. Nie tylko ludzie i przemysł byli zagrożeni, naloty dziesiątkowały także muzea, archiwa i zabytki. Kiedy, jak pisał L.H. Nicolas w Grabieży Europy, wybuch jednej z bomb po prostu „zdmuchnął ochronę fryzu pergamońskiego, jakby była zrobiona z tektury”, stało się jasne, że trzeba znaleźć spokojniejszy kawałek świata i przenieść tam, co tylko się da.

Władze III Rzeszy spojrzały w kierunku Śląska. We Wrocławiu rezydował Grundmann, on więc otrzymał polecenie wskazania obiektów, w których ewakuowane skarby będą mogły przeczekać naloty w głębi kraju. Konserwator miał trudne zadanie do wykonania. Transporty postanowił lokować głównie w zamkach i pałacach. Co prawda, znał wszystkich właścicieli tych zabytków, ale nie każdy z tych obiektów nadawał się do ukrywania. W niektórych było zbyt wilgotno, inne nie dysponowały wystarczającą ilością miejsca. A czas uciekał. Z Berlina zaczęły napływać obrazy, rzeźby, meble i archiwa.

Wtedy jego wzrok padł na Namysłów. Na skraju niewielkiego, słynącego z piwa miasteczka stała średniowieczna warownia. Wzniesiona na planie podkowy, z dyskretnym dziedzińcem, wydawała się znakomitym miejscem do ewakuacji zbiorów. Tym bardziej że jej ówczesny właściciel, Albrecht Haselbach, był nie tylko ambitnym przedsiębiorcą, ale też miłośnikiem sztuki oraz znanym kolekcjonerem. Wkrótce jednak miało się okazać, że najważniejszy w tej sprawie będzie browar, który również należał do Haselbacha.

Klimat rycerskiego zamku

Na dawnym Śląsku nazwisko Haselbach cieszyło się sporym szacunkiem. Tak nazywało się jedno z najlepszych regionalnych piw z Namysłowa. Albrecht należał do trzeciej generacji bawarskiego rodu, który osiadł na Śląsku. Dzięki pracowitości dziadka odziedziczył w Namysłowie zamek z pięknym ogrodem, reprezentacyjną willę oraz browar, które tworząc  zwarty kompleks, zamykały miasto od zachodu.

Od dziecka grywał na fortepianie, uczył się francuskiego, brał lekcje tańca i tenisa, nie tylko interesował się teatrem i muzyką, ale nawet sam komponował. W namysłowskiej rezydencji chciał stworzyć klimat rycerskiego zamku, skupował więc różne „starożytności”. Ale nie tylko. W 1942 roku nabył kilka obrazów Otto Dirksa, malarza z kręgu realizmu magicznego, znanego ze swoich antymilitarnych przekonań, którego dzieła zdobią dzisiaj najsłynniejsze galerie świata. Grundmann znał Haselbacha, odwiedzał, czasami wspólnie siedzieli przy piwie, cenił podobnych sobie koneserów. Po wojnie poświęcił przedsiębiorcy spory fragment swoich pamiętników.

18 lipca 1942 roku wysłał do Namysłowa list:  „Na podstawie rozporządzenia Kancelarii Führera i Ministra Rzeszy ds. Nauki, Wychowania i Kształcenia Podstawowego z kwietnia tego roku, istnieje konieczność ustalenia, jakie odpowiednie pomieszczenia, w których można zabezpieczyć niepowtarzalne dzieła sztuki, są obecnie dostępne w niezamieszkałych lub będących z innych powodów dyspozycyjnych zamkach. Proszę o przyjęcie do wiadomości, że mam zamiar, jeżeli będzie trzeba, ulokować na Śląsku większą ilość dzieł sztuki z terenów zagrożonych nalotami, powrócić do należącego do Pana Zamku Namysłowskiego”.

Jadą skrzynie ze skarbami

Już we wrześniu zadanie stało się aktualne. Grundmann zawiadomił Urząd Prezydenta rejencji, że z pewnością wykorzysta Namysłów, żeby zdeponować w zamku dobra kultury przysłane z Landu Anhalt, konkretnie miały to być grafiki i miedzioryty z Dessau.

„Pomieszczenia są suche i mogą być nieco podgrzewane – sufit ma częściowo formę sklepienia – a przy grubości murów do dwóch metrów mają charakter skarbca. Zamek jest zamieszkały, czyli również pilnowany” – informował Grundmann przełożonych. Najważniejsze jednak było to, że budynki, w których produkowane było piwo i zamek, podłączone były do jednej, browarnianej instalacji grzewczej. Dawało to gwarancję, że ukryte w komnatach zbiory nie ucierpią zimą od niskiej temperatury i wilgoci. Poza tym potęga zamkowych murów na wszystkich robiła wrażenie. Wydawały się bastionem, który odeprze każdy ewentualny atak.

Do siedziby Haselbachów przyjechało więc osiem skrzyń, których dokładnej zawartości właściciele zamku nie znali. „Skarby”, posegregowane w skrzyniach, delikatnie grzały się przy piwie, a ich historia do dziś rozbudza wyobraźnię. Bo tak naprawdę, ciągle do końca nie wiadomo, jakie jeszcze przedmioty przyjechały do zamku i co stało się z nimi po wojnie.


Günther Grundmann w 1960 roku. (Źródło: Archiwum Instytutu Herdera w Marburgu)

Pokój w czasach niepokoju

Kolejne miesiące stawały się coraz bardziej nerwowe. Günther Grundman znowu otrzymał pismo z prośbą o znalezienie odpowiedniego miejsca, tym razem dla negatywów z Państwowego Urzędu Dokumentacji Fotograficznej w Berlinie. Co prawda urzędnicy ukryli je w piwnicy koło urzędu, ale w stolicy III Rzeszy zrobiło się już gorąco.

Konserwator dolnośląski i tym razem upewnił się, że „ze względu na parkiety w zamku, które muszą pozostać suche, pomieszczenia są ogrzewane, zaś zabezpieczenie w opał zapewnia ważny militarnie młyn do produkcji płatków owsianych”. Młyn należał oczywiście do Haselbachów, płatki zaś stosowane były przy warzeniu piwa, pogłębiały jego smak i treściwość oraz  nadawały gładkości. Trudno dziś powiedzieć, dlaczego akurat tę część zakładów Grundmann uznał za ważne militarnie, niemniej przeważyła znowu kwestia piwa.

Tu w całej sprawie zaczyna się robić zamieszanie. Urząd Dokumentacji Fotograficznej w Berlinie nie skorzystał bowiem z zamku w Namysłowie, zaś zbiory w Dessau wyjechały po kilku miesiącach. Niemniej jednak Grundmann ulokował tu zbiory Politechniki i Uniwersytetu Wrocławskiego, te zaś zmagazynowały w budynku browaru kolekcje instytutów medycznych. Kompleks zamkowy, i tak już wypełniony po brzegi dziełami sztuki gromadzonymi przez właściciela, stał się teraz prawdziwym skarbcem. Tymczasem od wschodu parła Armia Czerwona.

Z list ewakuacyjnych wynika, że nie tylko zamek został wykorzystany do zabezpieczenia różnych wartościowych dokumentów i przedmiotów. Również magazyn ziemniaków i należące do Haselbachów pomieszczenia klasztorne były zapełnione. Albrecht Haselbach zajął się ratowaniem swoich zbiorów osobiście. Wydaje się, że do samego końca zachowywał zimny spokój.

Oprócz kolekcji obrazów i porcelany z obrazkami Dolnego Śląska miał największy, jaki kiedykolwiek powstał, zbiór grafik topograficznych Śląska. Jego kolekcja składała się z ponad czterech tysięcy obiektów – najstarsze pochodziły z XV wieku – i była absolutnie bezcenna. Mimo że front był coraz bliżej, przedsiębiorca wystawił jeszcze 262 grafiki w Muzeum Zamkowym we Wrocławiu. Zdarzało się, że dziennie oglądało je po 900 osób. Potem spokojnie kazał je spakować i pod koniec 1944 roku wywiózł w skrzyniach do Bawarii. W Altmannstein odebrał je zaprzyjaźniony dostawca chmielu. W ten sposób piwny biznes ponownie ocalił kolejne zabytki.

Dziś fragmenty ogromnej kolekcji Haselbacha można zobaczyć m.in. w Galerii Wschodnioniemieckiej w Ratyzbonie oraz w Muzeum Śląskim w Görlitz. W zamku powstała natomiast w 1946 roku składnica muzealna, w której polscy historycy gromadzili zabytki napływające z innych depozytów Grundmanna. Co jednak działo się w kompleksie Haselbachów od 20 stycznia 1945 roku, kiedy mieszkańcy opuścili Namysłów, do momentu powstania składnicy? Dziś trudno to ustalić, ale wiadomo, że Armia Czerwona w mieście nie próżnowała.


W zamkowych salach przechowywane były skrzynie pełne dzieł sztuki. (Fot. Bartek Sadowski)

 


Tekst: Joanna Lamparska – podróżniczka, pisarka i autorka książek o tajemnicach historii oraz zaginionych skarbach.
Konsultacja historyczna: dr Dariusz Woźnicki, Instytut Kultury Rycerskiej
Wykorzystano zbiory AP w Opolu, AP we Wrocławiu oraz Staatsarchiv w Wiedniu.

Materiał partnera