Stalin zdawał sobie z tego sprawę i dlatego sprawował dyktatorską władzę przez blisko trzydzieści lat. Świadomość zagrożenia kazała mu co pewien czas likwidować dowódców tajnych służb. Dwaj pierwsi szefowie bolszewickiej policji politycznej Feliks Dzierżyński i Wiaczesław Mienżynski zmarli w okolicznościach, które mogłyby wskazywać na morderstwo (choć nie ma ostatecznych dowodów). Z rozkazu Stalina zabito Gienricha Jagodę, „krwawego karła” Nikołaja Jeżowa i wielu pomniejszych funkcjonariuszy. Ławrentij Beria uratował głowę tylko dzięki temu, że Lucyfer najpierw powołał do siebie Stalina, zanim ten zdążył posłać tam Berię. Inna sprawa, że uczynili to następcy Stalina.
Drugi z dyktatorów XX wieku Adolf Hitler nie był tak czujny i omal nie przypłacił tego głową. Okoliczności dwóch najpoważniejszych zamachów – z listopada 1939 roku i lipca 1944 roku, gdy Hitler cudem ocalał – wskazują, że mógł za nimi stać Heinrich Himmler, szef tajnych służb. Już w sierpniu 1942 roku rozmawiał z Walterem Schellenbergiem, podległym mu szefem wywiadu SS, o „alternatywnym zakończeniu wojny”, czyli zamachu stanu. Był jednak na tyle przebiegły, że nie pozostawił wyraźnego śladu swej działalności przeciwko Hitlerowi. Szef Abwehry admirał Wilhelm Canaris od dnia objęcia stanowiska w 1935 roku spiskował, ale jego poczynania psuły jedynie szyki Hitlerowi, na przykład uniemożliwiając zajęcie Gibraltaru. Próby pozbawienia przywództwa lub życia Führera nie wyszły poza dyskusje prowadzone w kręgu wojskowych spiskowców oraz ich arystokratycznych adoratorów.
Wydawałoby się, że knowania szefów tajnych służb przeciwko własnym rządom pozostały domeną dyktatur, lecz tak nie było. W Wielkiej Brytanii, ojczyźnie nowoczesnej demokracji, Stewart Menzies, szef Secret Intelligence Service, związał się z grupą spiskowców (wśród których znaleźli się minister Halifax i ekskról Edward) planujących usunięcie premiera Winstona Churchilla. Nie podobał im się zamiar bezwzględnej walki z hitlerowskimi Niemcami, gdyż uważali, że doprowadzi to do zniszczenia imperium. Churchill, który doskonale znał metody Stalina, nie mógł ich zastosować w demokratycznym państwie, jednak w elegancki sposób rozprawił się ze spiskowcami. Halifaksa wysłał, jako ambasadora, do USA, ekskróla Edwarda wyznaczył na gubernatora wysp Bahama, Menziesa poddał kontroli swojego zaufanego, majora Desmonda Mortona. Tylko dzięki takim krokom mógł doprowadzić Brytanię do zwycięskiego końca wielkiej wojny.
W innym demokratycznym państwie szef tajnej służby też był nie do pokonania i to przez ośmiu kolejnych prezydentów. Edgar J. Hoover zarządzał Federalnym Biurem Śledczym od 1924 do 1972 r., czyli do śmierci. Wprowadził najbardziej niedemokratyczny program COINTELPRO (skrót od Counter Intelligence Program – program kontrwywiadowczy), realizowany w latach 1956–1971, zezwalając tajnym służbom używać bezprawnej inwigilacji, włamań, podrzucania sfałszowanych dokumentów, prowokacji (do nas program dotarł z dużym opóźnieniem, ale dzięki staraniom partii stojącej na straży prawa i sprawiedliwości). Stosunki Hoovera z kolejnymi prezydentami układały się źle, jednak żaden nie miał tyle siły, aby się go pozbyć. Nie dokonał tego także John Fitzgerald Kennedy, chociaż jesienią 1963 roku wzajemne stosunki obu panów zamieniły się w otwartą wojnę. JFK sądził, że problem rozwiąże się sam, gdyż w 1965 roku Hooverowi miała stuknąć siedemdziesiątka, co zgodnie z prawem zmuszałoby go do przejścia na emeryturę. Ten jednak miał argumenty, aby skłonić prezydenta do zmiany prawa. Omotał go siecią swoich informatorów i podsłuchów. W ten sposób dowiedział się o miłostkach JFK, groźnych dla bezpieczeństwa państwa. W łóżku prezydenta znalazły się między innymi: uciekinierka z NRD Ellen Rometsch, modelka Suzy Chang oraz prostytutka Mariella Novotny, a wobec wszystkich istniało najbardziej uzasadnione podejrzenie, że są agentkami KGB. Czy Hoover mógł posunąć się do ostateczności: zabójstwa prezydenta? Zamach na Kennedy’ego tak naprawdę nigdy nie został wyjaśniony, ale czy usunięcie prezydenta uzależnionego od narkotyków, cierpiącego na kilka nieuleczalnych chorób, pogrążającego się w aferach groźnych dla państwa nie mogło być dziełem tajnych służb, a zwłaszcza FBI, dokonanym dla dobra Ameryki?
To oczywiste, że przywódcom demokratycznych państw nie wypadało korzystać z nauk Stalina. Jednak zapomniał je również jego uczeń – Nikita Chruszczow. W 1957 roku omal nie stracił władzy (i zapewne głowy), gdy do spiskowców dołączył szef KGB. Tylko dzięki poparciu wojska i szeregowych członków Komitetu Centralnego Chruszczow uratował wówczas stanowisko. Przed drugim zamachem już się nie zdołał obronić. W 1964 roku w grupie, jaka zwróciła się przeciwko niemu, znaleźli się były i aktualny szef KGB. Chruszczow stanowiska nie uratował, choć Związek Radziecki (również dzięki niemu) ucywilizował się na tyle, że sekretarz generalny zachował życie.
Michaił Gorbaczow, przywódca, który otworzył przed Związkiem Radzieckim drogę do demokracji, też o mało nie został obalony. W 1991 roku, w czasie sławetnego puczu, spiskowcy dokooptowali do swego grona ministra spraw wewnętrznych Borysa Pugo i szefa KGB Władimira Kriuczkowa. To wysłannicy KGB przybyli do willi na Krymie, aby aresztować prezydenta, a wprowadził ich tam szef prezydenckiej ochrony. Jak widać, nauki historii lekceważyć nie należy…