“Napisz to o czym wszyscy wiedzą
Zobaczysz
ile będzie interpretacji
Wojciech Bonowicz
“Napisz a zobaczysz”
Chociaż studiując psychologię chodziłam grzecznie na tak zwaną rozwojówkę, nie pamiętam, w jakim wieku dziecko zaczyna rozumieć, że istnieją różne punkty widzenia. Obstawiam jednak, że już w przedszkolu zosie i rafałki bez protestu przyjmują do wiadomości, że wyszywki na workach na buty w innych szafkach są inne niż ich wyszywki. Większości z nas udaje się wejść w dorosłość ze zgodą na to, że jedni wolą morze, a inni góry. Nie oprotestowujemy zielonego koloru oczu sąsiada dlatego, że nasze oczy są niebieskie. A jednak, gdy tylko wyjdziemy poza obszary emocjonalnie letnie, naszym oczom ukazuje się rozległa kraina Nie Ma Zgody Na To Że Masz Inaczej Niż Ja.
Założę się, że jeśli jesteś rodzicem i byłeś kiedyś ze swoją „pociechą” (jako mama nastolatka potrzebuję dodać cudzysłów) na spacerze, to wiesz, o czym mówię. W moim doświadczeniu, w zamierzchłych czasach, kiedy mój syn był słodkim, spolegliwym, uwielbiającym spędzać ze mną czas maleństwem, kiedy brał przed moim wyjazdem na szkolenie wielką szklaną misę, twierdząc, że będzie mu potrzebna „na płakanie”, zanim spytał mnie, czy istnieje taki zawód jak dyskutant, bo chciałby z tego żyć, zanim wejście do jego pokoju stało się niepokojąco podobne do pracy sapera – przed tym wszystkim, co dopiero miało nastąpić, zdarzało mi się po prostu wsadzać go do wózka i iść z nim na plac zabaw. Chociaż na ogół jestem ciekawa opinii innych ludzi, ze spacerów z moim małym synkiem wracałam z nadmiarem tych opinii. I wiem, że nie jestem jedyna, która usłyszała – „nie za ciepło mu w tej czapeczce? Nie za zimno mu w tej czapeczce? Nie razi go słońce? A czemu buzia nie na słoneczku? Niech mu pani rozepnie/zapnie ten sweterek!”.
„Krzyczę, chociaż tak naprawdę nie wiadomo po co”
Dlaczego, obcy człowieku, mówisz mi, co mam robić z moim dzieckiem? Pewnie z tego samego powodu, z którego i ja ciebie często osądzam. Bogu niech będą dzięki, że nad naszymi głowami nie wyświetlają się komiksowe dymki z naszymi myślami, że inni ludzie, na ogół naprawdę nie mniej fajni niż my, nie widzą, co sobie o nich właśnie pomyśleliśmy. Bogu niech będą dzięki, bogini, losowi, że i ja nie widzę tych dymków, kiedy inni myślą o mnie! Bogu niech będą dzięki za dźwiękoszczelne szyby naszych samochodów! Niestety, ego nie znalazło sobie jeszcze smaczniejszej potrawy niż wywyższanie się kosztem innych i zajada się tym przy byle okazji.
Dopóki wolisz kawę a ja herbatę, mogę z tym żyć. Ale jeśli różnimy się w sprawie, która dotyczy mnie osobiście, która wchodzi w obszar moich wartości, która jest częścią mnie, dotyka mojej tożsamości, sprawa się komplikuje. Im bardziej wątła ta tożsamość, im słabsze poczucie wewnętrznej mocy – wewnętrznej, a nie tej, którą się kupuje w leasingu w salonie samochodowym – tym głośniej muszę krzyczeć, że ja mam rację, a ty się mylisz. Im słabiej czuję się sam ze sobą, tym grubszą kreską muszę rysować swoje granice, tym wyższe stawiać wokół siebie mury. Krzyczę, chociaż tak naprawdę nie wiadomo, po co krzyczę – jeszcze chyba nigdy nikomu taki krzyk nie pomógł się zmienić; nie jest też jasne, co dokładnie oprotestowujemy, bo przecież to, że ktoś myśli A, chociaż ja myślę B, jest faktem – wiemy, że tak myśli, bo właśnie nam to powiedział.
Nieżyczliwość jest zaraźliwa
Moje osobiste wielkie szczęście polega na tym, że wybrałam zawód, który ćwiczy mnie w otwartości na innych: prowadzę szkolenia z komunikacji. Już w pierwszych miesiącach pracy, wiele lat temu, zorientowałam się, że jeśli zacznę myśleć w sposób osądzający o którymś z uczestników, on w ciągu kilku minut będzie to wiedział – nawet jeśli nie powiem ani słowa. I za kolejnych kilka minut on zacznie osądzać mnie. Ta spirala prowadzi do otwartego lub ukrytego oporu, który prędzej czy później przeszkodzi procesowi szkolenia. Widziałam to kilkadziesiąt razy i dzisiaj jestem pewna – nieżyczliwość jest zaraźliwa i przenosi się powietrzem; nie trzeba nawet mieć kataru. Jeśli trener nie potrafi tego zobaczyć i zmienić swojej perspektywy, ryzykuje nieudane szkolenie. Ale często ryzykujemy dużo więcej – jeśli osobą, którą osądzamy, jest nasza partnerka, partner, córka, syn, mama, tata czy przyjaciel – słowem, osoba, o której myślimy, że ją kochamy.
„Jeśli myślisz, że ktoś powinien być inny, niż jest, nie kochasz go – pisze nauczycielka duchowa Byron Katie – w takiej chwili kochasz tego, kim się stanie, kiedy uda ci się go zmanipulować. Dopóki nie pasuje do twojego wyobrażenia o tym, jaki powinien być, jest jakby zbędny”. Świat nieukształtowany na nasz obraz i podobieństwo jest dla nas ciężki do zniesienia – ci wszyscy nauczyciele, którzy nie widzą talentów naszego (nastoletniego już) dziecka, rodacy głosujący inaczej niż my, rodzice, którzy niszczą swoje dzieci przez swoje nadmierne ambicje albo ci, którzy za mało od dzieci wymagają, ludzie, którzy wmawiają nam, że powinniśmy w końcu się ożenić albo w końcu wziąć rozwód z tym facetem, co to my byśmy za niego nigdy nie wyszły!
Czy istnieje Prawda?
Jak byśmy wysoko nie podskakiwali, dodając sobie animuszu sformułowaniami takimi jak „obiektywnie” czy „logika”, wszystko, co mamy, to tak jak podpowiada nam wiersz Bonowicza, perspektywa, interpretacja. Czy to oznacza, że nie ma Prawdy? Ja tam wierzę, że jest. Ale nie wierzę, że ją posiadłam. Wierzę też, że racja faszysty i racja kogoś, kto walczy z faszyzmem, nie są moralnie sobie równe. Gdzie leży granica między perspektywą, którą chcę akceptować jako inną niż moja interpretację tej samej rzeczywistości, a perspektywą, na którą chcę powiedzieć – nie, nie mam na to zgody, nie chcę nawet słuchać tego, co masz do powiedzenia? Nie wiem. Rozeznaję to codziennym bojem.
Lubię natomiast porzucać swoje – jałowe na ogół – wysiłki, żeby upodobnić innych do mojego wyobrażenia o tym, jacy powinni być. „Kiedy przestajemy walczyć z rzeczywistością, nasze działania stają się proste, płynne, pełne dobroci i pozbawione lęku – pisze Katie. – Pokój nie wymaga dwójki ludzi; wymaga tylko jednego człowieka”. Im więcej pracuję nad tym, żebym to ja nim była, tym lepiej bywa mi w życiu.