Nikt nie chce, żeby go nazywać „cynikiem”. Skojarzenia są fatalne. Według słownika języka polskiego cynizm to „otwarte i wyzywające nieuznawanie obowiązujących w danym środowisku zasad etycznych. Lekceważące odnoszenie się do tych zasad i ogólnie szanowanych pojęć, praw, osób, bezwstyd, bezczelność”.
Cynizm wziął się z buntu. Gdy w 399 r. p.n.e. sąd ludowy w Atenach skazał na śmierć Sokratesa, jego uczniowie byli zszokowani postawą ludzi, wśród których żyli. Jeden z nich, Antystenes, pod wrażeniem bezsensu tego, czego był świadkiem, uznał, że skoro ludzie postępują tak jak mieszkańcy Aten, trzeba trzymać się od nich na dystans. Zamieszkał poza murami miasta, w miejscu nazywanym „ogrodem białego psa”. Od greckiego słowa kynos – pies wywodzi się nazwa szkoły, której Antystenes dał początek.
Nauczał, że skoro nawet Sokrates nie doczekał się od mieszkańców Aten uznania i sprawiedliwości, trzeba się pilnować, żeby nie postępować tak jak oni. W ogóle nie myśleć i nie postępować tak jak inni, lecz kierować się własnym osądem i własnymi zasadami. To nie jest łatwe. Żeby osiągnąć ten stan, trzeba rozwijać w sobie ducha niezależności, którego istotą jest samowystarczalność – zarówno intelektualna, jak i emocjonalna. Antystenes nauczał, że trzeba ćwiczyć umysł, żeby nie dać się zwieść oszukańczym podszeptom, które rządzą ludzkim tłumem, i myśleć na własny rachunek, a także praktykować powściągliwość i nie pragnąć żadnych przyjemności, bo przedmioty, które dostarczają przyjemności, uzależniają. Jedynym niezawodnym orężem w konfrontacji ze światem jest cnota. I jej tylko należy się trzymać. Starożytni pisali o Antystenesie, że był ujmujący w obcowaniu z ludźmi i opanowany we wszystkich sprawach.
Szukając prawdziwego człowieka
Najsławniejszym uczniem Antystenesa był Diogenes z Synopy, znany z tego, że mieszkał w beczce. W ten sposób demonstrował swą niezależność od materialnych potrzeb. Jedna z licznych opowieści o nim mówi, że gdy zobaczył dziecko pijące wodę z dłoni, natychmiast stłukł, jako zbędną, miseczkę, która dotąd służyła mu za naczynie. Inna anegdota opowiada, że zobaczył kiedyś mysz, która nie bała się ciemności, nie szukała kryjówki, zadowalała się okruchami, i uznał, że tak właśnie żyją bogowie, prosto i spokojnie.
W odróżnieniu od swego mistrza Diogenes mieszkał w centrum miasta. Jak napisał później historyk Dion Chryzostom, było właściwe, żeby mędrzec osiadł tam, gdzie tłum głupców był największy, żeby obnażyć ich pustkę i naprostować bezsens. Pustkę i bezsens konformizmu i bezmyślnego ulegania presji zbiorowości. Cynicki bunt bowiem był wymierzony w człowieka uspołecznionego. „Człowiek uspołeczniony to – jak pisze w swej „Krytyce cynicznego rozumu” Peter Sloterdijk – taki, który utracił wolność z chwilą, gdy w procesie wychowania udało się zaszczepić w nim pragnienia, projekty i ambicje. (…) Jeśli prawdziwy człowiek to taki, który jest panem swych namiętności i żyje rozumnie w zgodzie ze swoją naturą, to wiadomo, że uspołeczniony człowiek miasta zachowuje się nierozumnie i nieludzko”.
To dlatego pewnego słonecznego dnia Diogenes przechadzał się ulicami Aten, między ludźmi, z zapaloną latarnią, a pytany, czego szuka, odpowiadał: człowieka!
Diogenes szukał człowieka, który zagubił swoje człowieczeństwo. Zadanie było trudne, więc metody stosował niekonwencjonalne. Ze względu na tradycję szkoły i styl życia nazywano go psem. Kiedyś, przy okazji jakiejś biesiady, rzucono mu jak psu kości. Diogenes je ogryzł, a potem jak pies obsikał biesiadników. W ogóle miał zwyczaj, jak elegancko ujął to historyk Diogenes Laertios, załatwiać na rynku sprawy Demeter i Afrodyty, czyli innymi słowy wypróżniał się i masturbował. A czemuż by nie? To, czego człowiek naprawdę powinien się wstydzić, nie jest wyznaczone przez społeczne konwencje. Prawdziwy wstyd to bezmyślne życie. Sokratesa skazali na śmierć „porządni obywatele”, których irytowało, że ktoś zadaje im pytania podważające „oczywiste” dla wszystkich prawdy.
Czy można do nich dotrzeć rozumnym argumentem? Nie, potrzebna jest bezczelna prowokacja. „Raz zawołał »chodźcie tu, ludzie«, a kiedy się zbiegli, odpędzał ich kijem, mówiąc: »ludzi wołałem, nie wyrzutków«” (Diogenes Laertios). Nie każdy mógł zostać uczniem cynika. Komuś, kto chciał pobierać u niego nauki, kazał iść za sobą przez miasto i nieść na rękach śledzia. Kandydat nie wytrzymał jednak kpin tłumu.
Diogenes miał uczniów, a w późniejszym wieku był zarządcą domu i wychowawcą synów bogatego kupca z Koryntu. Uczył ich dyscypliny, uważności, zadowalania się prostym pożywieniem i ubraniem, dbałości o kondycję fizyczną, a także historii i poezji. To był klucz do samowystarczalności i niezależności, życia własnym, a nie zmanipulowanym przez otoczenie życiem. Ateńczycy znali wartość Diogenesa. Gdy młody chuligan rozbił jego beczkę, ukarali chłopaka chłostą, a filozofowi kupili nową beczkę. Po śmierci zaś wystawili mu marmurowy pomnik.
Pilnowanie własnej strefy komfortu
Bez odniesienia do historii trudno zrozumieć, dlaczego mamy problem z cynizmem. Starożytny cynik buntuje się przeciw leniwemu konformizmowi i presji zbiorowości, która nagradza taką postawę. Ale szczególny wgląd w bieg ludzkich spraw, dystans wobec społecznych konwencji, czujność wobec ideologicznych frazesów – czego nauczyli nas starożytni cynicy – może również okazać się groźną pokusą.
Współczesny cynizm, pisze Sloterdijk, to bezczelność, która przeszła na drugą stronę. Cynik to ktoś, kto z całą jasnością widzi grę, w jaką grają między sobą ludzie. Dostrzega, jak puste zapewnienia o trosce o wspólne dobro idą w parze z dbałością o własne interesy. Postawa cynika jest wygodna.
Doskonale usprawiedliwia nieliczenie się z niczym i z nikim. Pilnowanie tylko własnych spraw. Zawsze można powiedzieć, że „wszyscy tak robią”. Drwić z naiwnych i pilnować własnej „strefy komfortu”. Ale wygrana cynika jest pozorna. Bunt, który zamienia się w drwiny, nie mobilizuje do walki, nie wymaga ascezy, nie uodpornia na przyjemności, nie broni przed uzależnieniem od rzeczy.
Dzisiejszy cynik, skupiony na swoim komforcie, jest łatwą ofiarą konsumpcyjnych trendów, mód i zachcianek. Głęboko zakopał człowieczeństwo, które chciał w ludziach obudzić Diogenes. Nie lubimy cynika. Bywa bystry, nieprzyjemny i niebezpieczny.
Nie lubimy również, jeśli ktoś nam przypisuje cynizm. Dlaczego? Czy dlatego, że łatka cynika podaje w wątpliwość szczerość motywów, jakimi kierujemy się w relacjach z ludźmi? A może także dlatego, że dotyka jakiegoś czułego punktu w nas samych? Wypartej pamięci o kompromisach, które z konieczności lub wygody zawarło się ze światem?
Zarzuconych buntów, pokusy komfortu i świętego spokoju? Wstydu za niechęć do angażowania się w naprawianie świata? Te pytania pozostawili nam po sobie starożytni cynicy. I nie stawiali ich po to, żeby komuś dokuczyć, lecz po to, żeby pomóc się obudzić, przejrzeć na oczy, zacząć żyć własnym, a nie zaprogramowanym przez innych życiem. Warto się zastanowić, czy gdybyśmy w biały dzień spotkali na ulicy naszego miasta Diogenesa z zapaloną latarnią, dostrzegłby w nas człowieka.