W toku badań wyszło na jaw, że to przedstawiciel gatunku Dryptosaurus aquilunguis. Nie od razu naukowcy zdali sobie jednak sprawę z tego, z jak cennym znaleziskiem mają do czynienia. Nie tylko natrafili bowiem na mało liczne skamieniałości ukazujące gatunek, którego wcześniej nie znano. Okazało się, iż szczątki te są jednymi z niewielu wywodzących się z zapomnianego przez większość z nas kontynentu.
Czytaj też: Najdziwniejsze dinozaury w historii. Pokazujemy 10 osobliwych zwierząt, które kiedyś rządziły światem
Jakiego? Ameryka Północna była swego czasu podzielona: na zachodzie znajdował się kontynent Laramidia, podczas gdy na wschodzie – Appalachia. Pomiędzy nimi leżało natomiast Morze Środkowego Zachodu – stosunkowo płytkie, ale przy tym wypełnione drapieżnikami. Izolacja dwóch wspomnianych kontynentów była z kolei na tyle wysoka, że zamieszkujące je gatunki nie wchodziły ze sobą w żadne interakcje.
Problem polega na tym, iż o ile Laramidia dostarczyła w ostatnich latach bardzo wielu skamieniałości (choćby słynnego tyranozaura czy triceratopsa), tak Appalachia była nieco mniej szczodra. A w zasadzie, znacznie mniej. Na próżno szukać w muzeach licznych skamieniałości wywodzących się z tego obszaru, co dziwi szczególnie ze względu na fakt, że dinozaurów na miejscu nie brakowało.
Większość skamieniałości dinozaurów w Ameryce Północnej zostało znalezionych na zachodzie tego kontynentu
Jednym z najcenniejszych dokonanych w tym regionie znalezisk było to odnoszące się do hadrozaura wydobytego w połowie XIX wieku. Był pierwszym w historii dinozaurem wystawionym na widok publiczny i zawierał większość kości pierwotnie tworzących jego ciało. Zainteresowanie paleontologów szybko przeniosło się jednak na inną część kontynentu północnoamerykańskiego. Tę, która dawniej była Laramidią.
Skąd biorą się różnice w liczebności znajdowanych skamieniałości? Przede wszystkim szczątki na terenie Appalachii były często zmywane przez wodę i transportowane do mórz oraz oceanów, co dodatkowo napędzało ich rozkład i utrudniało zlokalizowanie. Poza tym, we wschodnich Stanach Zjednoczonych ukształtowanie terenu jest bardziej płaskie, a tzw. wychodni jest mniej. W efekcie ubywa możliwości natknięcia się na skamieniałości. Dodatkowe utrudnienie stanowi tamtejsza bujna roślinność – jeden z największych wrogów paleontologów i archeologów. Wystarczy wspomnieć, że na terenie Amazonii – słynącej przecież z różnorodności biologicznej – pierwsze szczątki dinozaura znaleziono w 2004 roku.
Czytaj też: Pierwsi Amerykanie faktycznie polowali na mastodonty. Nie uwierzysz, czym je zabijali
Często pomijanym, lecz ważnym w kontekście badania szczątków problemem są interakcje pirytu z wilgotnym powietrzem. W efekcie skamieniałości mogą zostać pokryte mieszaniną rdzy, dwutlenku siarki i kwasu siarkowego. Nawet jeśli te przetrwały dziesiątki milionów lat we względnie nienaruszonym stanie, może wystarczyć stosunkowo niewiele czasu, aby zostały uszkodzone. Na wschodzie Stanów jest wilgotniej niż na zachodzie, co tłumaczy, skąd się bierze przewaga skamieniałości z Laramidii. Co ciekawe, różnorodność na zachodzie faktycznie mogła być wyższa, niż na wschodzie. Miałoby to wynikać z połączenia lądowego Laramidii z Azją, dzięki czemu dochodziło do migracji między tymi kontynentami. Z drugiej strony, różnice z pewnością nie mogły być tak ogromne, jak wskazywałyby na to obecne liczby odnoszące się do znajdowanych skamieniałości.