Diabły tasmańskie są nie większe od średniej wielkości psa i należą do torbaczy. Słyną z okrucieństwa i potężnych szczęk, z pomocą których w ciągu kilku minut potrafią rozgryźć dużą tuszę na drobne kawałki. Nie wiadomo dokładnie, dlaczego gatunek ten zniknął z Australii tysiące lat temu, ale prawdopodobnie został wytępiony przez człowieka. Tam, gdzie drapieżniki nie zostały zabite przez ludzi, straciły źródła pożywienia, bo pierwsi ludzcy myśliwi wybili całą zwierzynę.
W latach 90. XX wieku gatunek ten został dotknięty zaraźliwym i śmiertelnym rakiem jamy ustnej, powodując, że jego jedyna dziko żyjąca populacja spadła do zaledwie 25 000 osobników. Jako padlinożercy diabły tasmańskie odgrywają kluczową rolę w utrzymaniu zrównoważonego, zdrowego ekosystemu, dlatego naukowcy od lat starają się o przywrócenie gatunku do dawnych siedlisk.
– Pracowaliśmy przez ponad dekadę, aby dojść do tego punktu – mówi Tim Faulkner, prezes AussieArk, organizacji zajmującej się odzyskiwaniem gatunków. Grupa ściśle współpracuje z organizacjami non-profit Global Wildlife Conservation i WildArk w celu uwolnienia hodowanych w niewoli zwierząt i wprowadzenia ich na chroniony obszar Barrington Wildlife Sanctuary we wschodniej Australii.
Mimo złej reputacji diabły „nie stanowią zagrożenia dla ludzi ani rolnictwa” – podkreśla Faulkner.
Zagrożenie czy szansa
Po raz pierwszy 15 osobników diabła tasmańskiego wprowadzono do australijskiego ekosystemu w marcu tego roku. Wszystkie zwierzęta nosiły lokalizatory, żeby ich opiekunowie mogli czuwać nad tym, jak zaadaptowały się do nowego środowiska. Początkowo diabłom podrzucano także kangurze mięso, aby w okresie przejściowym nie zabrakło im pożywienia.
Po tym, jak pierwsza grupa zwierząt dobrze odnalazła się w nowych warunkach, 10 września wypuszczono kolejnych 11 osobników. Faulkner przyznaje, że badacze wciąż mogą obserwować diabły, jednak na razie pozostawiają je wolne i swobodne, aby mogły rozwijać się we własnym tempie.
Aby przygotować teren na przybycie diabłów, zespół Faulknera odgrodził duży kawałek chronionego lasu eukaliptusowego, usunął inwazyjne rośliny, wyczyścił ściółkę z liści, które mogłyby doprowadzić do pożaru i ograniczył liczebność żyjących na tym terenie lisów i zdziczałych kotów, które zdewastowały populacje małych ssaków na kontynencie.
Faulkner podkreślił, że te drapieżniki nie polują na diabły tasmańskie, a wręcz odwrotnie – to koty powinny obawiać się diabłów. Diabły zwykle nie jedzą kotów, ale swoją obecnością zmuszają je do polowania o zmierzchu i o świcie, aby uniknąć starć z diabłami żerującymi w nocy.
Ta niewielka zmiana w zachowaniu drapieżników może w rzeczywistości chronić rodzime gatunki zwierząt aktywnych nocą, takie jak bandicoots (jamraje), z których kilka uważa się w Australii za zagrożone. Właśnie to Faulkner i inni badacze mają nadzieję osiągnąć, wprowadzając diabły tasmańskie ponownie do ekosystemu Australii – ustabilizowanie ekosystemu kontynentu i ochronę przed gatunkami inwazyjnymi.
Ale w rzeczywistości to, co się stanie po uwolnieniu diabłów tasmańskich, jest nie do przewidzenia. Nie wiemy na przykład jak zareagują diabły, gdy po raz pierwszy staną naprzeciwko lisów, które są od nich większe. Powstaje również pytanie, czy ponowne wprowadzenie diabłów będzie miało nieprzewidziane konsekwencje dla innych wrażliwych gatunków. Na przykład w 2012 r. wprowadzenie populacji diabłów na wyspę u wybrzeży Tasmanii, doprowadziło do zniknięcia kilku kolonii burzyka (gatunek ptaka).
Zdziczałe koty i oposy obecne wówczas na wyspie także polowały na ptaki morskie. Jednak diabły – które owszem, zaczęły tępić te drapieżniki – zaczęły również wyjadać jaja ptaków i pożerać pisklęta.
Dlatego wprowadzając diabły do Australii zdecydowano najpierw wypuścić je na ogrodzonym terenie, gdzie łatwiej jest kontrolować ich zachowanie. Jeśli reintrodukcja diabła tasmańskiego przebiegnie pomyślnie, aktywiści planują wypuścić na wolność kolejne 40 osobników w ciągu najbliższych dwóch lat.