W Teheranie, podczas ulicznych demonstracji przeciw Mahmudowi Ahma-dineżadowi, ginie młoda kobieta. Nazywa się Neda Agha-Soltan. Jej śmierć ktoś filmuje telefonem komórkowym. Nagranie natychmiast trafia do sieci, gdzie jest błyskawicznie rozpowszechniane. Zmarła ma nie tylko zbliżone nazwisko, ale i wygląda podobnie jak Neda Soltani – młoda wykładowczyni na Teherańskim Uniwersytecie. Ktoś wykorzystuje zdjęcie profilowe Nedy Soltani z Facebooka i wrzuca je do internetu, podpisując nazwiskiem zabitej. Fotografia „ofiary” staje się symbolem brutalności irańskich władz – wykorzystują ją demonstranci, z czasem przedrukowują zagraniczne media. Neda Soltani wysyła protesty przeciw wykorzystaniu jej wizerunku, jednak bez skutku! Zaczynają nachodzić ją irańskie specsłużby – żądają, by wystąpiła publicznie i stanęła po stronie władz. Na szczęście Neda ma paszport i wizę pozwalającą wjechać do Unii Europejskiej. Ucieka do Niemiec, dostaje azyl. Rezygnuje z dobrze zapowiadającej się kariery akademickiej, zostawia w Iranie rodzinę. Wszystko z powodu zdjęcia, które załadowała na Facebook.
Zamiatanie pod dywan
„Jeśli jakieś informacje rozpowszechnią się w internecie, to ich usunięcie graniczy z niemożliwością” – twierdzi Michael Fertik, prezes zarządu Reputation.com, firmy zajmującej się kształtowaniem wizerunku w sieci. „Są jednak sposoby, by zadbać o swoje wirtualne ja. Często zamiast usuwać jakieś dane, po prostu staramy się, by było je trudniej znaleźć”.
Jedną z metod stosowanych przez firmy zajmujące się ochroną reputacji w internecie jest pozycjonowanie w wynikach wyszukiwania. Jeśli wpiszemy do wyszukiwarki nasze nazwisko lub nazwę naszej firmy i na pierwszym miejscu widzimy notkę, która stawia nas w złym świetle, należy ją usunąć „z widoku”. Znając sposób, w jaki wyszukiwarka przeszukuje sieć, jesteśmy w stanie obniżyć atrakcyjność takiej notki i tym samym przesunąć ją na dalsze miejsce w wynikach wyszukiwania – tam, gdzie większość osób już nie zagląda. Inną metodą poprawy wizerunku jest stworzenie alternatywnej informacji, kreującej pożądany image. Następnie należy sprawić, by nowy materiał został przez wyszukiwarkę oceniony jako atrakcyjny. W ten sposób dobra notka wypiera złą i pojawia się wśród pierwszych wyników wyszukiwań. Dzięki temu można „lepiej wyglądać” w sieci, mimo że usunięcie z niej niekorzystnych danych nie jest możliwe.
Choć na pierwszy rzut oka taki sposób dbania o wizerunek nie wydaje się szczególnie wyszukany, stoi za nim skompilowana technologia. Najpierw informatycy muszą dociec, jak wyszukiwarka dobiera informacje, które są wyświetlane w odpowiedzi na nasze pytania. Nie jest to łatwe, bo algorytmy wyszukiwania stanowią pilnie strzeżoną tajemnicę. Im lepsza znajomość tego algorytmu, tym łatwiej „ustawiać” rezultat wyszukiwania. Potem trzeba w odpowiedni sposób napisać notkę, która „przykryje” niepożądaną informację. Następnie programista pisze program, który tak rozmieści notatkę w internecie, że wyszukiwarka uzna ją za atrakcyjną. Trzeba być jednak ostrożnym – jeśli Google czy Bing (wyszukiwarka Microsoftu) wykryją, że ktoś podrzuca im informacje, by manipulować wynikami, notka zostanie zignorowana podczas wyszukiwania informacji przez internautów. A wtedy całą pracę trzeba zaczynać od początku. Czasami próbować wiele razy, zanim uda się usunąć kompromitującą informację z pierwszej strony wyników wyszukiwań.
Dbanie o wirtualny wizerunek jest intratnym biznesem. Zwłaszcza za Atlantykiem, gdzie zarówno osoby prywatne, jak i wielkie firmy są gotowe płacić niemałe pieniądze za ochronę image’u w internecie. „Nasi klienci to i zwykli ludzie, i celebryci z pierwszych stron gazet” – mówi Michael Fertik z Reputation.com. „Dbamy też o dobry wizerunek przedsiębiorstw, zarówno małych, jak i koncernów z listy 100 największych firm na świecie” – dodaje. Dla średniej wielkości przedsiębiorstwa zadbanie o internetową reputację to koszt 10.000 dolarów rocznie. Najwięksi klienci mogą zapłacić za taką usługę nawet pół miliona dolarów.
Mam to prawo, więc usuwam
Nawet takie pieniądze nie zagwarantują, że nasz wizerunek w sieci będzie czysty jak łza. Niektóre bazy danych nie dopuszczają do pozycjonowania czy usuwania informacji. Dlatego firmy zajmujące się kasowaniem kompromitujących danych, równie często jak z usług informatyków, korzystają z wiedzy prawników. Czasami, by wymazać z sieci kompromitujące nas fakty, można wykorzystać sposób starszy niż internet. Nasze wpisy i zdjęcia umieszczone w sieci są objęte prawem autorskim. Wystarczy wysłać pismo do administratora strony czy właściciela serwera i zażądać usunięcia dotyczącej nas informacji. Kiedy filmik z dosadną wypowiedzią Kamila Durczoka stał się hitem sieci, TVN zażądał od serwisów internetowych usunięcia nagrania, powołując się na naruszenie praw autorskich. Prośby stacji telewizyjnej w większości poskutkowały, jednak nagranie z brudnym stołem w roli głównej błyskawicznie osiągnęło taką popularność, że wszystkich kopii nie udało się wyeliminować z sieci.
Sporym utrudnieniem przy kasowaniu danych z internetu jest to, że serwisy podlegają prawu krajów, w których znajdują się ich siedziby bądź serwery. Dlatego polskie przepisy o ochronie danych osobowych nie dotyczą np. Facebooka, który swoją europejską siedzibę ma w Irlandii. Problem ten w prosty sposób rozwiązała Kanada – uznała, że skoro znaczna część jej obywateli ma konto na Facebooku, to ten serwis musi przestrzegać kanadyjskiego prawa.
Inaczej do problemu podszedł Iran, który stara się, by serwery z usługami, z których korzystają Irańczycy, znajdowały się na terenie ich własnego kraju. Dla rządu irańskiego to na pewno dobre wyjście, dla Irańczyków – niekoniecznie.
Na szczęście coraz częściej łatwe usuwanie danych z sieci zapewniają internetowe korporacje. Google i Facebook starają się za pomocą specjalnych internetowych formularzy ułatwiać zgłaszanie treści naruszających prywatność. „Kiedyś usunięcie prywatnych informacji wymagało kontaktu z działem obsługi klienta” – mówi Ilona Grzywińska z wyszukiwarki osób 123people. – „Ale dzięki formularzowi na naszej stronie użytkownik sam może wybrać informacje, z którymi nie chce być indentyfikowany i je usunąć”.
Prawdopodobnie już wkrótce nasze możliwości w zakresie usuwania prywatnych danych powiększą się. Stanie się tak dzięki tzw. prawu do bycia zapomnianym. Ten specjalny projekt przygotowywany przez Komisję Europejską zakłada, że każdy miałby prawo do usunięcia swoich danych z internetu, chyba że będzie istnieć ważna przyczyna, by je tam zachować. Już dziś funkcjonują podobne prawne rozwiązania – np. wyrok sądowy może ulec zatarciu.
Wymazani z Wikipedii
„Jestem zwolennikiem tej propozycji, choć trudno mi sobie wyobrazić zastosowanie prawa do bycia zapomnianym w praktyce” – mówi Wojciech Wiewiórowski, Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych. „W sieci mamy internetowe wydania gazet, encyklopedie, portale społecznościowe i trudno precyzyjnie wyznaczyć granicę, gdzie jedno się zaczyna, a drugie kończy. Czy po kilku latach mógłbym żądać od „Focusa” usunięcia mojej wypowiedzi z tego tekstu tylko dlatego, że jestem na stronie internetowej gazety?” – pyta Wiewiórowski. W pewnej mierze prawo do bycia zapomnianym już w Europie funkcjonuje. W 1990 roku dwóch mężczyzn – Wolfgang Werlé i Manfred Lauber – zamordowało w Niemczech Waltera Sedlmayra. W 2009 roku Werlé zażądał, w związku z zatarciem wyroku, usunięcia swojego nazwiska z umieszczonej na Wikipedii notki dotyczącej ofiary. Nazwisko, co ciekawe, zniknęło z wersji niemieckiej, ale nadal jest widoczne w innych wersjach językowych internetowej encyklopedii.
Niezależnie od tego, czy prawo do bycia zapomnianym zostanie uchwalone, warto już dziś zadbać o swoją prywatność. Lepiej rejestrować swoje konta na serwisach społecznościowych, używając różnych adresów e-mail. Dzięki temu trudniej będzie je ze sobą powiązać. Zakładanie konta w serwisie internetowym znajdującym się w Trzecim Świecie też nie jest rozsądne. Lepiej korzystać z usług z krajów UE, bo one najbardziej restrykcyjnie podchodzą do prywatności użytkownika. Na wszelki wypadek należy mieć różne hasła do każdego konta. Także ujawnianie daty swoich urodzin lepiej przemyśleć – będzie nas łatwiej znaleźć, nawet jeśli nazywamy się Jan Kowalski. Kiedy przestajemy używać usługi internetowej, w której mamy konto, usuńmy je. Wtedy dane nie pozostaną na serwerach firmy, a jeśli czegoś nie ma, to i nie wycieknie. Uważajmy też, co zamieszczamy w internecie.
Czy chcesz to pokazać matce?
Miło pochwalić się przyjaciołom, że jest się na plaży. Ale czy nie jest to zaproszenie dla złodzieja, żeby włamał się nam do domu? No, chyba że mamy złodzieja wśród znajomych z portalu społecznościowego. Niemożliwe? Biorąc pod uwagę, że większość z nas przyjmuje wszystkie zaproszenia, jakie otrzymuje, lepiej uważać z takimi deklaracjami. Najrozsądniej byłoby przyjmować do grona znajomych tylko te osoby, które znamy osobiście.
Najprostszym sposobem, by nic kompromitującego na nasz temat nie pojawiło się w sieci, jest chwila zastanowienia przed zamieszczeniem w niej czegokolwiek. Zadaj sobie proste pytanie: „Czy chcę, żeby moje dziecko w przyszłości przeczytało to, co napisałem teraz?”. A jeśli nie planujesz zakładania rodziny, to przynajmniej pomyśl, czy chcesz, by widziała to twoja matka. Jeśli odpowiedź brzmi „nie”, zrezygnuj z zamieszczania postu w internecie. To najprostszy i najskuteczniejszy sposób zadbania o swoją prywatność.