Czy świstaki lubią wiatraki? Sprawdziliśmy. Ktoś tu mija się z prawdą

Świstaki lubią wiatraki. Łasice szanują wodne prądnice. Żbiki podziwiają fotowoltaiki. Tak brzmią hasła reklamowe najnowszej kampanii Polskiej Grupy Energetycznej, która zachwala proekologiczną politykę koncernu. Sprawdziliśmy nie tylko, w jakim stopniu PGE ma pojęcie o polskiej faunie, ale również, czy rzeczywiście panele słoneczne, turbiny wiatrowe czy zapory wodne są takie zwierzolubne, jak koncern twierdzi.
Świstak tatrzański / źródło: Wikimedia Commons, CC-BY-SA-3.0

Świstak tatrzański / źródło: Wikimedia Commons, CC-BY-SA-3.0

PGE ruszyło z odświeżoną edycją proekologicznej kampanii, w której podkreśla swoje przywiązanie do odnawialnych źródeł energii. Głównymi „twarzami” spotów reklamowych są żyjące w Polsce zwierzęta. Nie możemy dodać tu, że występują one u nas pospolicie, bo niektórzy bohaterowie są zagrożeni wyginięciem. Ale o tym za chwilę.

Sama promocja koncernu, który chce odczarować stereotyp, że produkuje energię wyłącznie z nieodnawialnych źródeł, jest bardzo potrzebna. Nie można wszak zaprzeczyć temu, że PGE nie inwestuje w fotowoltaikę czy turbiny wiatrowe. Jak się dowiadujemy ze strony kampanii, grupa administruje już 20 lądowymi elektrowniami wiatrowymi, 24 farmami fotowoltaicznymi i dwoma magazynami energii. Do 2030 r. chce znacznie zwiększyć te zasoby, dodając do nich także farmy wiatrowe na Morzu Bałtyckim. W końcu PGE zadeklarowało, że do 2050 r. chce się stać przedsiębiorstwem całkowicie neutralnym dla klimatu.

Czytaj też: 10 największych farm fotowoltaicznych na świecie. Jeden kraj depcze Chinom po piętach

Kampania ze zwierzętami jest na pewno bardzo chwytliwa. Wykorzystuje ona powszechną sympatię ludzi do wielu przedstawicieli rodzimej fauny. Niestety uproszczenia, jakie zastosowano w spocie oraz na promocyjnych grafikach, wprowadzają odbiorców w błąd. Gdzie zatem są nieścisłości w materiałach, które zdążyły już trafić do setek tysięcy, jak nie milionów Polaków?

Kampania PGE pełna banałów, zresztą nieprawdziwych

Świstaki lubią wiatraki? No chyba nie. Na zdjęciu kampanijnym widzimy uroczą afrowiórkę na tle turbin wiatrowych. W oddali dostrzegamy jakieś pasma górskie, ale nie przypominają one Tatr. A powinny, ponieważ jedyne świstaki w Polsce żyją w najwyższych górach naszego kraju i są gatunkiem podlegającym ścisłej ochronie. Świstak tatrzański jest endemitem i występuje tylko w najwyższych partiach Tatr polskich i słowackich. Zwierzęta te są nieodporne na upały i dlatego żyją tylko w wysokich górach Europy (Poza Tatrami także w Alpach).

Świstak tatrzański nie dość, że jest gryzoniem rzadko spotykanym, to żyje na terenie parku narodowego, gdzie zabroniona jest instalacja turbin wiatrowych. Zatem świstaki nigdy nie będą miały styczności z tą technologią. Zatem czy mogą ją lubić? Możemy dostrzec pewną dezinformację płynącą z tego hasła.

Czytaj też: Świstaki prawie całe życie spędzają pod ziemią

Skoro świstaki nie wiedzą, co to wiatraki, to może łasice szanują wodne prądnice? Owszem, mogą. Patrząc na dość powszechne występowanie tego drapieżnego ssaka w Polsce, to możemy go również spotkać w pobliżu wody. Warto jednak uściślić, że łasice nie są zwierzętami wodnymi, a jedynie zamieszkują m.in. zarośla nadrzeczne. Przede wszystkim kopią one nory i w nich przede wszystkim polują na swoje ofiary, jak np. myszy. Dla łasic wodne prądnice są na pewno odstraszającym środowiskiem, więc nie będą się do nich zapuszczać. Zresztą jak wspomniano wyżej, nawet nie mają w swej naturze obcować z dużymi akwenami.

Czytaj też: Wysokość szczytów w Tatrach do poprawki. Najnowsze pomiary wskazują zupełnie inne wartości

W spocie promocyjnym PGE w dialogu łasic usłyszymy jeszcze, że żbiki podziwiają fotowoltaiki. Trudno się zgodzić z tym twierdzeniem, znając sytuację żbika w Polsce. Po pierwsze populacja tych kotów jest bardzo mała i liczy ok. 200 osobników rozproszonych jedynie w południowo-wschodniej części kraju, w Beskidzie Niskim i Bieszczadach. Żbiki unikają ludzi jak ognia. Bardzo trudno je spotkać nawet leśniczym. Skoro żbik ma tak unikową naturę, to jak miałby podziwiać farmy fotowoltaiczne? Może najwyżej z dużej odległości te niewielkie zamontowane u prosumentów na dachach domów. W żadnym innym wypadku nie jest to możliwe.

Czy elektrownie OZE są zwierzolubne? Spójrzmy na fotowoltaikę

Abstrahując od przekazu kampanii PGE, który, jak się okazało, jest nastawiony bardziej na rozrywkę niż edukację, spójrzmy, czy rzeczywiście OZE są przyjazne dla dzikiej zwierzyny. W ciągu ostatnich lat było prowadzonych kilka badań i eksperymentów sprawdzających wpływ farm fotowoltaicznych, wiatraków i zapór wodnych na poszczególne grupy zwierząt.

Najwięcej w tej dziedzinie chyba zdziałali amerykańscy naukowcy z USGS (Amerykańska Służba Geologiczna). Prowadzą oni nadal szereg działań obserwujących życie dzikich zwierząt w pobliżu „zielonych elektrowni”. W jednym z projektów sprawdzili, czy wielkopowierzchniowe farmy słoneczne mogą wpływać na zmianę toru migracji ptaków. Wysunięto hipotezę tzw. efektu jeziora, według której panele słoneczne odbijają światło słoneczne podobnie jak jeziora, które bywają używane jako punkt orientacyjny dla migrujących ptaków. Chociaż nie opublikowano jeszcze wyników badań, to przyjęta hipoteza może trochę mieć pokrycia w rzeczywistości. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia satelitarne zbiorników wodnych i olbrzymich farm słonecznych – jedne i drugie wyglądają podobnie, zatem ptaki mogą mylić je ze sobą i zmieniać utarte od stuleci trasy migracyjne.

Bezpieczeństwo ptaków na obszarach zdominowanych przez fotowoltaikę było również przedmiotem badań uczonych z RPA. W swojej pracy omówili oni szczegółowo, w czym jest największy problem. Uwagę zwraca fakt, że wiele ptaków ulega zranieniu lub ginie na farmach słonecznych w wyniku zderzenia z modułami. Ponadto temperatura w pobliżu skoncentrowanie umieszczonych ogniw jest tak wysoka, że przelatujące przez tę strefę ptaki mogą ulec spaleniu. Problem przegrzewania się fotowoltaiki jest istotny nie tylko ze względu na malejącą wówczas wydajność ogniw, ale również negatywny wpływ na niczego nieświadomie zwierzęta.

Czytaj też: Chińczycy pobili sąsiadów ze wschodu. Mają najbardziej wydajne ogniwo fotowoltaiczne na świecie

Elektrownie wiatrowe przyjazne dla ptaków? Są sposoby, by tak faktycznie było

Skoro fotowoltaika nie jest tak bardzo przyjazna ptakom, jak byśmy sądzili, to może turbiny wiatrowe są bezpieczniejsze? Niekoniecznie. Kręcące się białe łopaty turbin potrafią być niemal niewidoczne dla ptaków. Zwierzęta potrafią z rozpędem wlatywać wprost pod ostrze łopaty. Naukowcy z USGS testują ciekawe rozwiązanie, które jest tanie, ale może sprawić, że… ptaki polubią wiatraki. Pomalowali oni jedną z łopat turbin na czarno, co w praktyce zwiększyło ich widoczność dla zwierząt. Już w 2020 roku coś podobnego przeprowadzili już norwescy uczeni – wyniki były pozytywne. Mniej ptaków ginęło w zderzeniach z pomalowanymi turbinami.

Nieco inne spojrzenie na te kwestię mieli badacze z Indii, którzy na łamach Nature podzielili się obserwacjami na temat różnic w bioróżnorodności na terenach zajętych przez farmy wiatrowe i wolnych od nich. Na tapet wzięli populacje ptaków i nietoperzy. Okazało się, że zwierzęta zdecydowanie unikają wiatraków. Większe bogactwo gatunków i obfitość występowania ptaków zanotowano podczas 2,5-letnich obserwacji na terenach wolnych od turbin wiatrowych. Nieco pocieszający jest współczynnik śmierci zwierząt w wyniku zderzenia z wiatrakiem, jaki wyliczyli indyjscy badacze. Wynosi on 0,26 na rok na jedną turbinę. Zatem na farmie składającej się z czterech turbin w ciągu roku zginie tylko jedno zwierzę. Oczywiście mowa o sytuacji w południowych Indiach. Nie możemy przenosić tych danych bezrefleksyjnie na warunki polskie. Jednak dają one nieco do myślenia.

Czytaj też: Co robić ze starymi łopatami z turbin wiatrowych? Polacy pokażą wszystkim, jak ich użyć przy budowie mostu

Wróćmy jeszcze raz do USGS. Eksperci z Amerykańskiej Służby Geologicznej przeprowadzili badania nad wpływem turbin wiatrowych na migracje widłorogów. Są to zwierzęta blisko spokrewnione z polskimi jeleniami, sarnami czy łosiami, które zamieszkują licznie stan Wyoming w USA. W latach 2010-12 i 2018-20 monitorowana była ponad setka samic widłorogów. Obserwowano szlaki migracji tych ssaków kopytnych w odniesieniu do turbin wiatrowych. Jak możemy się domyśleć, także i w tym przypadku zwierzęta omijały wiatraki szerokim łukiem. Nie wszystkie, ale dało się zauważyć spadek obecności widłorogów w bliskiej okolicy turbin wiatrowych. Naukowcy przestrzegają, że jeśli zwyczaje zwierząt nie ulegną zmianie, to w rezultacie, unikając wiatraków, zmniejszą one same sobie obszar bytowania, co doprowadzi do presji środowiskowej i zmniejszenia się populacji.

Zapory wodne nie tak straszne, jak je malują

Fotowoltaika? Źle. Turbiny wiatrowe? Jeszcze gorzej. To może zapory wodne są bezpieczne dla dzikiej zwierzyny? Przyjrzyjmy się ciekawej analizie uczonych z Kolumbii i Chile, którzy zbadali problem dosłownie globalnie. Zapoznali się oni z kilkuset artykułami dotyczącymi bioróżnorodności ryb, ptaków i ssaków na obszarach bezpośredniego oddziaływania zapór wodnych. Do jakich wniosków doszli?

Zapory wodne nie wpływają znacznie na obfitość występowania fauny. Dotyczy to zarówno organizmów wodnych (ryby), jak i lądowych (ptaki i ssaki). Jednakże różnice obserwowane są na poziomie różnorodności gatunkowej. Na terenach wokół zapór wodnych odnotowano mniejszą liczbę żyjących gatunków. Możemy to interpretować w ten sposób, że część organizmów nie dostosowuje się do nowych warunków ekologicznych po wybudowaniu tamy i wymiera. W ich nisze wchodzą gatunki odporniejsze, które dominują w środowisku. Naukowcy zwracają uwagę, że trzeba ostrożnie podchodzić do kolejnych projektów budowy zapór wodnych – istotna w tym procesie jest analiza potencjalnego spadku bioróżnorodności w danym obszarze.

Czytaj też: Perła natury zdewastowana przez tony śmieci. Nagranie słynnej rzeki na Bałkanach szokuje

Świstaki w Tatrach

Co ma dalej robić PGE? Iść w „zielone” i więcej myśleć nad kolejną kampanią

Po przeglądzie tego, jaki wpływ OZE mają na życie zwierząt, można mieć nieodparte wrażenie, że cokolwiek byśmy nie zrobili, przyniesie to jakiś negatywny skutek dla świata zwierzęcego. W całej dyskusji nad zasadnością przechodzenia na zielone źródła energii trzeba brać pod uwagę to, że robienie tego bezrefleksyjnie, na tzw. „hurra” i bez poszanowania miejscowego środowiska naturalnego, przyczynia się do olbrzymich strat w przyrodzie. Tyczy się to wszystkich, także polskiego PGE.

Twórcy kampanii na pewno mieli dobre intencje, ale w rezultacie ich promocja ze świstakami i łasicami stała się wydmuszką. Zieloną politykę koncernu można było zaprezentować w sposób bardziej rzeczowy. Szkoda, że tak się nie stało. Niemniej trzymamy kciuki za działania PGE. Grupa postawiła sobie poprzeczkę wysoko. Oby zakładane cele udało się osiągnąć, a na drodze do nich nie musiał stawać los polskich zwierząt.