Maciej Lorenc: W ostatnim czasie dużo się mówi o leczeniu depresji z użyciem psylocybiny, która występuje w tzw. „grzybach halucynogennych” i od wielu dekad pozostaje nielegalna na całym świecie. Czy pańskim zdaniem jest ona narkotykiem?
prof. Andrzej Pilc: Nie nazwałbym jej narkotykiem i uważam, że została w Polsce niesłusznie zaklasyfikowana do grupy I-P [czyli substancji o braku zastosowań medycznych i o dużym potencjale nadużywania, które są wyłączone z obrotu farmaceutycznego i mogą być używane jedynie w celu prowadzenia badań naukowych – przyp. red.]. Podobnie było zresztą w Stanach Zjednoczonych, gdzie trafiła do kategorii Schedule 1, czyli klasy związków narkotycznych, które mają same minusy i nie mają żadnych plusów, to znaczy są niebezpieczne i nie znajdują żadnych zastosowań. Psylocybina natomiast wykazuje potencjał leczniczy i nie wywołuje uzależnień, w związku z czym nie jest tak niebezpieczna jak heroina czy inne opioidy, a nawet alkohol czy papierosy.
Oczywiście ludzie mogą chcieć powracać do wywoływanych przez nią doświadczeń – zwłaszcza ci, u których były one bardzo pozytywne. Warto też pamiętać, że pod wpływem psylocybiny i innych psychodelików mogą zdarzać się różnego rodzaju wypadki; gdyby np. człowiek prowadziłby samochód po ich zażyciu i zobaczyłby przed sobą kilka dróg zamiast jednej, mogłoby to skończyć się tragicznie zarówno dla niego, jak i innych osób. Kiedy jednak psychodeliki są przyjmowane w sprzyjającym otoczeniu, są względnie bezpieczne.
W Polsce wiedza o medycznym działaniu psychodelików jest trudno dostępna
ML: Czy pamięta pan, kiedy po raz pierwszy zetknął się z doniesieniami o ich terapeutycznym potencjalne?
AP: Usłyszałem o nich jeszcze w 1978 roku, gdy przeniosłem się do Krakowa z Łodzi i zacząłem pracować z prof. Jerzym Vetulanim, z którym prowadziliśmy badania dotyczące receptorów 5HT2a i wpływu elektrowstrząsów. Skupialiśmy się między innymi na LSD jako ligandzie wiążącym się do tych receptorów i mieliśmy dostęp do tej substancji, a niektórzy moi koledzy chcieli wręcz ją ode mnie kupić, ale nieustępliwie odmawiałem (śmiech). Sam również jej nie przyjmowałem, ale oczywiście wiedziałem, że jest to potężny i długo działający środek halucynogenny.
ML: Uzyskał pan stopień doktora w 1977 r., a zachodni naukowcy jeszcze w latach 50. i 60. prowadzili wiele badań nad psychodelikami i informowali o niezwykle obiecujących rezultatach. Czy w trakcie pańskich studiów medycznych wykładowcy wspominali o tych eksperymentach?
AP: O psychodelikach w ogóle się na uczelni nie mówiło. Uczono nas o inhibitorach monoaminooksydazy, różnego rodzaju neuroleptykach czy trójcyklicznych lekach przeciwdepresyjnych takich jak imipramina, ale o psychodelikach nikt nie wspominał.
ML: A jak to wygląda teraz? W jakim stopniu informacje o współczesnych badaniach nad psychodelikami docierają do polskich neurobiologów i ogólnie środowisk akademickich?
AP: Na moich wykładach dla studentów zacząłem wspominać o psychodelikach już kilkanaście lat temu, gdy natrafiłem na informacje o szeregu korzystnych i niezwykle ciekawych efektów wywoływanych przez te środki. Szczególnie duże wrażenie zrobiły na mnie artykuły szwajcarskiego naukowca Franza Vollenweidera, który szczegółowo opisał mechanizm ich działania i zwrócił uwagę, że oddziałują nie tylko na serotoninę, ale również na glutaminian, którym zajmuję się w swojej pracy od 25 lat. Neurony glutaminianowe stanowią mniej więcej 60 proc. naszego mózgu i są jego głównym budulcem. Na receptory dla glutaminianu wpływa zresztą również inna substancja o psychodelicznych właściwościach, a mianowicie ketamina, która również jest bardzo ciekawym związkiem, a jedna z jej form, czyli esketamina, została już dopuszczona w USA jako lek przeciwdepresyjny.
Wiedza o terapeutycznych właściwościach szeroko pojmowanych psychodelików, niestety, wciąż rozprzestrzenia się w Polsce dość powoli, w czym nie pomaga fakt, że Polska Akademia Nauk nie jest najlepiej traktowana przez nasze obecne władze, mimo że jest to najczęściej cytowana instytucja naukowa w naszym kraju. Według mnie jedyną drogą jest otwarte mówienie o skuteczności działania tych substancji w recenzowanych publikacjach i na konferencjach naukowych, a także popularyzowanie tej wiedzy za pośrednictwem mediów. W końcu być może uda się wprowadzić je u nas do medycyny.
Substancje psychodeliczne zwiększają liczbę neuronów i synaps w mózgu
ML: Czy pańskim zdaniem psylocybina może okazać się nowym, rewolucyjnym lekiem antydepresyjnym?
AP: Trudno tu mówić o rewolucji, ponieważ doniesienia o antydepresyjnych właściwościach psychodelików pojawiały się jeszcze w latach 50. i 60. ubiegłego wieku, ale, niestety, ze względów politycznych wraz z początkiem lat 70. badania nad nimi w USA zostały przerwane i powrócono do nich dopiero trzy dekady później. Od mniej więcej dziesięciu lat liczba naukowych danych na temat psylocybiny wyraźnie się zwiększa. Badania nad jej wpływem na depresję w modelu zwierzęcym prowadzi już w Polsce prof. Krystyna Gołębiowska, która jest moją koleżanką z Instytutu Farmakologii PAN w Krakowie i zajmuje się głównie oddziaływaniem tej substancji na uwalnianie neuroprzekaźników w strukturach mózgu, a ja skupiam się obecnie przede wszystkim na blokerach receptorów muskarynowych w kontekście efektów antydepresyjnych.
Nasze wyniki sugerują, że jeżeli dodamy do psylocybiny trochę związków metabotropowych, będących antagonistami receptorów mGlu2/3 dla glutaminianu, za sprawą synergii uzyskujemy bardzo duże wzmocnienie jej działania antydepresyjnego, dzięki czemu możemy kilkukrotnie zmniejszyć jej dawkę, a tym samym wyeliminować pewne niebezpieczeństwa związane z „odlotem” psylocybinowym. Podobne spotęgowanie efektu obserwujemy również w przypadku innych środków psychoaktywnych, takich jak ketamina czy skopolamina.
ML: Badania pokazują, że psychodeliki sprzyjają powstawaniu synaps, czyli połączeń neuronowych, których liczba zmniejsza się u ludzi z depresją czy przewlekłym stresem. Mamy tu więc do czynienia z efektem czysto farmakologicznym, ale wielu zajmujących się nimi psychiatrów uważa, że ich działanie terapeutyczne w decydującym stopniu zależy od siły subiektywnych przeżyć, które pojawiają się pod ich wpływem. Czy pańskim zdaniem intensywne doświadczenie psychodeliczne jest niezbędne do uzyskania poprawy?
AP: Niewykluczone, że niektórym pacjentom do poprawy wystarczyłoby samo poruszające doświadczenie, a innym sam efekt farmakologiczny. Mówimy tutaj oczywiście nie tylko o leczeniu depresji, ale również stanów lękowych, zespołu stresu pourazowego czy strachu przed śmiercią w stanach terminalnych. W naszych wstępnych badaniach również zaobserwowaliśmy wzmożoną synaptogenezę i efekty przeciwdepresyjne, więc te zjawiska są namacalne, powtarzalne i udokumentowane, ale proszę pamiętać o specyfice polskich realiów. Opory polityczne mogą sprawić, że dopuszczenie psylocybiny do stosowania może zająć u nas nieco więcej czasu niż w innych krajach, ale w jednym z naszych projektów współpracujemy już z psychiatrami, którzy mogliby podać tę substancję pacjentom, abyśmy uzyskali bardziej szczegółowe dane na temat jej wpływu na ludzki organizm.
ML: Synaptogeneza sama w sobie jest jednak zjawiskiem neutralnym – ani dobrym, ani złym. Jakie warunki muszą więc zostać spełnione, aby była korzystna dla pacjentów z różnymi dolegliwościami?
AP: Neurogeneza przez cały czas zachodzi w mózgu, zwłaszcza w hipokampie, a jej przyspieszenie może nie mieć zbyt dużego znaczenia dla zdrowych osób. Mamy mniej więcej 100 miliardów neuronów, ale ich liczba wraz z wiekiem zmniejsza się o około 1000 dziennie. Proces ten przebiega szybciej np. za sprawą stresujących warunków albo niedotlenienia, przez co ubytki neuronów mogą być dużo większe i bardziej dotkliwe dla pacjenta. U pacjentów z zaburzeniami depresyjnymi straty neuronów mogą być większe niż u zdrowych ludzi, więc nasilenie neurogenezy może mieć szczególnie duże znaczenie i pomagać w odbudowaniu utraconych synaps.
Jedną z najskuteczniejszych metod leczenia depresji są elektrowstrząsy, które w pewnym sensie „resetują” mózg: wyłączają go i pozwalają mu wyregulować się na nowo. Niewykluczone, że podobnie jest z intensywnymi doświadczeniami wywoływanymi przez psychodeliki, ale samo nasilenie neurogenezy – nawet bez żadnych silnych przeżyć – również może okazać się cenne.
ML: Czy neurogeneza wywoływana przez psychodeliki potencjalnie mogłaby pomagać w leczeniu chorób neurodegeneracyjnych, takich jak choroba Parkinsona albo choroba Alzheimera?
AP: Współcześnie myśli się o tym, że psychodeliki faktycznie mogłyby pomagać na choroby neurodegeneracyjne; może niekoniecznie całkowicie je odwracać, ale choćby spowalniać ich postęp, tak jak dzieje się to w przypadku leków nasilających transmisję cholinergiczną, które podaje się pacjentom z chorobą Alzheimera, aby rozwijała się wolniej. Dzięki temu pacjenci mogą dożyć do naturalnej śmierci w lepszym zdrowiu: potrafią o siebie zadbać i porozumiewać się z otaczającymi ludźmi. Bez tych leków natomiast stopniowo tracą kontakt z rzeczywistością, aż w końcu umierają w stanie, w którym nie rozpoznają nawet swoich najbliższych albo pozostają kompletnie bez kontaktu. Niewykluczone, że psychodeliki również mogłyby zahamować ten proces.
Narkotyki należy zdepenalizować i lepiej zbadać ich działanie
ML: Ketamina jest już stosowana w leczeniu depresji również w Polsce. Czy może ona utorować drogę dla medycznego użycia klasycznych psychodelików w naszym kraju?
AP: Zostało już dość dobrze udowodnione, że ketamina leczy depresję, ale w tej chwili kuracja esketaminą kosztuje u nas 30–40 tys. złotych, więc mało kto może sobie na nią pozwolić. Przecież ludzie z depresją bardzo często są słabi, schorowani, niezarabiający. Jeśli ktoś jest milionerem i ma córkę w depresji, to będzie go stać na tego rodzaju leczenie, ale dla większości ludzi nie będzie ono dostępne – chyba, że zacznie być w jakiś sposób refundowane. Nie zmienia to jednak faktu, że z upływem czasu liczba osób wyleczonych z depresji za pomocą tej kuracji będzie się zwiększać, a do ogółu społeczeństwa będą docierać kolejne doniesienia o jej skuteczności.
Ketamina wykazuje jednak nie tylko właściwości psychodeliczne, ale też znieczulające, więc cechuje się większym potencjałem nadużywania niż klasyczne psychodeliki, a na dodatek może uszkadzać pęcherz moczowy czy służyć jako „pigułka gwałtu”. Szczególnie dużą popularnością cieszy się w Hongkongu, gdzie wywołuje wiele problemów społecznych. W polskim wykazie substancji psychotropowych została zaklasyfikowana do grupy II-P, a więc do mniej restrykcyjnej kategorii niż psylocybina, która wydaje się od niej znacznie bezpieczniejsza.
ML: Doniesienia o terapeutycznych psychodelików przyczyniły się do tego, że coraz więcej miast w Stanach Zjednoczonych decyduje się na ich dekryminalizację, a mieszkańcy stanu Oregon zagłosowali nawet za legalizacją terapii z użyciem psylocybiny, która ma być dostępna od 2023 r. Co pan o tym sądzi o tego rodzaju zmianach w prawie narkotykowym?
AP: Prawdopodobnie podobne zmiany nastąpią również w innych stanach, choć może to zająć trochę czasu. Proszę pamiętać, że wiele stanów USA w ostatnim czasie bardzo zliberalizowało prawo dotyczące marihuany, a obecnie rozważa się tam nawet pełną legalizację na poziomie federalnym. Według mnie depenalizacja narkotyków jest uzasadnioną i rozsądną strategią, ponieważ odbiera rację bytu gangom narkotykowym, a to właśnie one są głównym czynnikiem napędzających narkomanię. Widzieliśmy to na przykładzie prohibicji alkoholowej w USA w latach 20. ubiegłego wieku.
W podejściu do narkotyków równie kluczowe znaczenie ma edukacja i podnoszenie świadomości społecznej; należy wyjaśniać ludziom niebezpieczeństwa związane z ich przyjmowaniem i zapewnić możliwość leczenia osobom, które ich nadużywają. Bardzo ważny jest jednak także dostęp do informacji o terapeutycznym zastosowaniu psychodelików nie tylko w leczeniu depresji, uzależnień i traum, ale również w łagodzeniu strachu przed śmiercią u pacjentów w stanach terminalnych. Jestem optymistą i uważam, że substancje te będą powoli wchodzić do medycyny: prawdopodobnie najpierw w niektórych stanach USA, później w niektórych krajach Unii Europejskiej, aż w końcu może również u nas.
Oczywiście są to leki, które trzeba podawać w kontrolowanych warunkach pod nadzorem ekspertów, więc pacjenci nie mogliby przyjmować ich we własnych domach. Były już jednak stosowane u ludzi i wiadomo, że działają, więc obecnie chodzi wyłącznie o dopuszczenie ich do użycia klinicznego. Według mnie przyszłością leczenia depresji jest właśnie stosowanie szeroko pojmowanej grupy psychodelików.
Prof. Andrzej Pilc pracuje w Zakładzie Neurobiologii Instytutu Farmakologii im. Jerzego Maja PAN w Krakowie, a także w Collegium Medicum UJ. Zajmuje się neurofarmakologią i psychofarmakologią, badając podstawy i sposoby leczenia zaburzeń psychicznych. Opublikował ponad dwieście prac naukowych w czasopismach międzynarodowych i według GoogleScholar jest najczęściej cytowanym polskim neurofarmakologiem.