Być może już niedługo zachwyci cię obraz Michała i nawet przez myśl ci nie przejdzie, że na co dzień Michał to rzutki menedżer z pasją szkolący swoich ludzi. Na koncercie zespołu Scream Maker przypomnisz sobie ciekawy artykuł w jednej z gazet i zaczniesz się zastanawiać, czy to możliwe, że napisał go ten człowiek o głosie jak dzwon, który w świetle jupiterów szaleje właśnie na scenie. Odwiedzając dział HR w pewnej korporacji, nie zgadniesz, że pracująca tam Basia czuje się jak ryba w wodzie wśród filmowców i zbiera pochwały za doskonałe prowadzenie konkursów muzyki klasycznej.
Osób, które nie chcą wybierać między jednym scenariuszem życia a drugim, tylko realizować obydwa, przybywa. Ich doba to też 24 godziny, mają pracę i swoje obowiązki, a jednak znajdują w sobie mocną chęć oraz czas, by robić jeszcze to, co kochają. Nie chcą tego odkładać na bliżej nieokreślone później, bo wychodzą z założenia, że masz tyle z życia, ile jesteś gotowy z niego wziąć. Ich przykład dowodzi, że raz podjęte decyzje zawodowe nie określają nas raz na zawsze i to my decydujemy o tym, w jakich jeszcze rolach chcemy dać poznać się światu. Co ważne, niekoniecznie musimy też robić ostre i ryzykowne zwroty w karierze, żeby czerpać z życia więcej satysfakcji. A zatem jak to się robi? I jak się żyje w dwóch różnych światach? Występując w dwóch różnych rolach?
Michał – obudzony talent
„Kim się czuję?” – zastanawia się Michał, 40-letni menedżer ds. sprzedaży i marketingu w firmie meblowej z Wielkopolski. „Jestem przede wszystkim handlowcem”. I zaraz dodaje znacząco: „Inaczej nie sprzedałbym ani jednego swojego obrazu”. Zanim jednak w jego życiu pojawiły się obrazy, Michał kilka lat temu przechodził coaching, który miał go wesprzeć w pracy. Wciągnęło go to, zaczął się naprawdę poważnie zastanawiać nie tylko nad tym, w jaki sposób funkcjonuje w pracy, ale także nad całym swoim życiem. Ponieważ intensywnie pracuje, jest ojcem rodziny, zadał też sobie pytanie, co mógłby robić tylko dla siebie. Wtedy przypomniał sobie, że w liceum lubił rysować, do dziś ma rysunki z tamtych lat, np. serię husarii polskiej. Ale od tamtej pory nigdy do tego nie wracał. Przez dwadzieścia lat! Aż samemu trudno mu było w to uwierzyć. Dało mu to do myślenia.
Traf chciał, że krótko potem zobaczył gdzieś obraz przedstawiający konia – bardzo mu się spodobał, ale był za drogi, żeby go kupić. I wówczas przyszła mu do głowy myśl: a gdyby go tak skopiować? Dwa razy się nie zastanawiał. Kupił płótno, farby, pędzle i wziął się do pracy. Co czuł? „Byłem z siebie dumny – mówi. – To był mój pierwszy w życiu obraz! Pierwszy raz malowałem, wcześniej tylko rysowałem. I szło mi naprawdę dobrze”. Po pierwszym obrazie przyszły kolejne. Obudzony talent, odziedziczony po mamie malarce, wyzwolił w nim nową energię i pomysły. Dziś ma swoje ulubione tematy: konie, malarstwo abstrakcyjne, maluje też reprodukcje. Zapewne nie mnie jedną zastanowiło, jak w swoim intensywnym życiu znalazł na to czas. „Maluję w domu późnymi wieczorami” – mówi Michał. – Czasem nawet nie zauważam, jak mija noc.
Jak zacznę, to już nic nie jest w stanie mnie zatrzymać, do tego muzyka, jestem jak w transie. Poza tym sporo czasu spędzam w podróżach służbowych, więc wieczorami maluję też w hotelach. Na początku, jak panie w recepcji widziały, że wyjeżdżam z obrazem, to pytały, co wywożę. Teraz pytają, co tym razem namalowałem” – śmieje się Michał. Szybko odezwał się w nim handlowiec – skoro są obrazy, podobają się odwiedzającym go znajomym, to można by je sprzedać i w ten sposób mieć dodatkowe pieniądze dla rodziny. Starannie to przemyślał i na próbę wstawił kilka obrazów do zaprzyjaźnionego sklepu jeździeckiego, bo sam jest zapalonym jeźdźcem. Wszystkie się sprzedały. To go ośmieliło, jeszcze bardziej zaangażował się w malowanie, doskonalenie techniki, rozszerzył sieć sprzedaży. Zaczęły się też pojawiać sprzyjające okoliczności i ludzie. Do tego stopnia, że otworzył na próbę małą galerię i wziął pod swoje skrzydła innych artystów.
Obecnej pracy jednak nie zamierza rzucać. „Lubię swoją pracę, kontakt z ludźmi, szkolenie ich, negocjacje, nie chcę z niczego rezygnować. Żenię jedno z drugim. A dzięki malarstwu oprócz satysfakcji mam też drugą nogę. Dzisiaj w firmach nigdy nic nie wiadomo, a tak mam zabezpieczenie dla siebie i rodziny”. Po chwili dodaje: „Choć w najśmielszych snach nie myślałem, że to tak chwyci z tym malowaniem! W ostatnim roku sprzedałem 50 obrazów. A wszystko zaczęło się od tego, że usiadłem nad kartką papieru i zacząłem siebie podsumowywać…” – zamyśla się Michał.
Chodziło o znalezienie jakiejś przestrzeni dla siebie, a tymczasem razem z malarstwem przyszły nie tylko czas dla siebie i wewnętrzna realizacja, ale także nowe pomysły i pieniądze. Kiedy Michał patrzy na to z perspektywy czasu, mówi, że najważniejsze to mieć odwagę czegoś spróbować i dobrze przemyśleć, co się chce z tym zrobić. „Bo wszyscy mamy jakieś marzenia, tylko że wielu z nas od razu zakłada, że ich realizacja jest niemożliwa. A ta niemoc wynika tylko z zakorzenionych w nas fałszywych przekonań. Kiedy się je pokona, można osiągnąć sukces na wielu płaszczyznach” – podsumowuje.
Sebastian – gruba skóra i dużo miłości
Sebastian, 28-latek, z wykształcenia filozof, z wyboru dziennikarz i wokalista, myśli podobnie. Mówi, że to, co robimy z naszym życiem, to kwestia wyboru. „Można chodzić do jakiejś pracy, wieczorami siadać na kanapie i oglądać »Taniec z gwiazdami«, następnego dnia znowu iść do pracy i znowu zalec na kanapie. Albo można coś do tego dołożyć, i to naprawdę nie musi być nic wielkiego, można nawet składać modele samolotów”. On sam postanowił dołożyć. Mimo że wcześniej wcale się nie nudził. Przeciwnie, pracując w Warszawie jako dziennikarz biznesowy, czuje się bardzo na swoim miejscu. Ale oprócz tego w jego życiu była zawsze obecna muzyka. Pewnego dnia, kilka lat temu, gdy prowadził muzyczny event, podszedł do niego chłopak i powiedział, że właśnie szukają wokalisty do zespołu heavymetalowego, zapytał, czy nie miałby ochoty przyjść do nich na próbę. Poszedł. I niebawem został wokalistą Scream Maker, a swój czas – od pięciu lat – dzieli pół na pół między dziennikarstwo i muzykę.
Udaje mu się to, bo pracuje jako dziennikarz freelancer. „Muzyka to nie jest odskocznia od pracy ani odreagowanie – podkreśla. – To po prostu jedna z dwóch rzeczy, które lubię robić i które robię dobrze. Na pewno nie chciałbym zrywać z dziennikarstwem; zresztą to wszystko się ze sobą przeplata, tasuje i daje mi dużo większą efektywność”. Zdarza się, że zabiegając o to, by Scream Maker był supportem przed znanym zespołem, znajduje jednocześnie ciekawy temat do gazety, a doświadczenia dziennikarskie pomagają mu się poruszać po niełatwym, zwłaszcza dla młodych zespołów, świecie show-biznesu. „Taki zespół musi mieć dużo samozaparcia, grubą skórę i przełknąć wiele gorzkich pigułek, żeby zaistnieć, zagrać koncert. Trzeba mieć w sobie dużo miłości do tego, co się robi. Ci, którzy tego nie wytrzymują, odpadają” – mówi Sebastian.
Scream Maker walczy o swoje miejsce na scenie. Własnym sumptem nagrali pierwszą płytę, którą potem udało im się wydać w… Chinach, zrobili tam dużą trasę koncertową, grają w kraju, a w chwili gdy powstaje ten tekst, Sebastian właśnie zakończył sukcesem prowadzoną od kilku tygodni niezwykle aktywnie akcję crowdfundingową, mającą na celu zebranie funduszy na wydanie drugiej płyty. W zamian zespół obiecuje swoim fanom m.in. ich zdjęcie na okładce płyty. Zdaje sobie sprawę, że to moment decydujący o karierze Scream Maker.
Muzyka okazała się miłością wymagającą, to nie hobby, o którym miło jest sobie pogawędzić przy piwie, tylko codzienna intensywna praca i koszty. Sebastian oprócz tego, że śpiewa, komponuje i pisze teksty, zajmuje się też sprawami organizacyjnymi i marketingiem, inwestuje w siebie – bierze lekcje śpiewu. „To nie zawsze są przyjemne wydatki” – podsumowuje.
Co więc daje mu siłę, by to wszystko unieść? „Po co to robię? Dla fanu nagrywania płyt, dla koncertów. Bo im dalej w las, tym fajniej – na przykład, kiedy grasz ze swoimi idolami, których plakatami dawniej tapetowałeś pokój, tak jak my graliśmy m.in. z pierwszym wokalistą Iron Maiden Paulem Di’Anno. Dlatego znoszę te wszystkie trudności. Jak już się raz tego zakosztuje, heavy metalu, to szkoda to zawiesić na kołku, usiąść na kanapie i zacząć jeść hamburgery. Trzeba coś napisać, skomponować…”. Życia tylko pracą czysto zarobkową, bez grania i śpiewania, już sobie nie wyobraża. Ale długich tras koncertowych bez jednoczesnego łowienia ciekawych tematów gospodarczych też nie, wszystko jest całością.
Basia – co artystka ceni w korporacji
Basia się uśmiecha, słysząc powyższe historie. Ma 25 lat i jest na początku swojej drogi. Tak jak Michał i Sebastian postanowiła nie odwracać się plecami do czegoś, co zawsze było jej bliskie. Zawsze była artystyczną duszą – gra na pianinie, fotografia, malowanie, śpiew były jej żywiołem. Po studiach – stosunki międzynarodowe – chciała połączyć swoje pasje z zacięciem do języków obcych i pracować przy organizacji dużych wydarzeń kulturalnych. Zebrała sporo doświadczeń na stażach w placówkach kulturalnych, pracując przy organizacji międzynarodowych festiwali filmowych oraz konkursów muzycznych. Otrzymała doskonałe noty za swoją pracę, zapadając w pamięć organizatorom i uczestnikom, nigdzie jednak nie udało się jej zatrudnić na stałe. Po mniej więcej roku stwierdziła, że trudno, musi o tym zapomnieć i znaleźć sobie inną pracę, żeby móc się utrzymać w stolicy. W ten sposób trafiła do korporacji i zaczęła pracę w dziale HR.
W silnie ustrukturyzowanym otoczeniu zyskała poczucie bezpieczeństwa i… nieokreślonego braku. „Przyłapywałam się na tym, że w pracy myślę o czymś innym, że czegoś mi brakuje – satysfakcji, rozwoju, jakiegoś rodzaju motywacji. Czułam, że to nie do końca moje miejsce” – mówi Basia. Przeczuwała, za czym tęskni, ale brakowało jej odwagi. W końcu zdecydowała się na coaching, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie, co tak naprawdę jest dla niej najważniejsze. „To był przełom – mówi dzisiaj. – Zrozumiałam, kim naprawdę jestem i czego chcę, i że podążanie za swoim sercem i intuicją ma sens. Potrzeba spełnienia się odezwała się silniej niż kiedykolwiek wcześniej. Po prostu odnalazłam siebie, a wtedy zniknął strach i blokady, które nie pozwalały mi w to uwierzyć”. Zamiast jednak rzucać pracę, postanowiła w niej zostać i jednocześnie wrócić do tego, co kochała – prowadzenia imprez kulturalnych, fotografii i gry na pianinie.
Postanowiła szukać okazji, kontaktów i zobaczyć, co z tego wyniknie. Efekt? Niedawno znów poprowadziła konkurs muzyki klasycznej, doskonali swój warsztat fotograficzny i przymierza się do projektu związanego z fotografią, wróciła też do gry na pianinie. A kiedy stwierdziła, że chciałaby mieć większy kontakt z językiem francuskim, zaczęła go uczyć innych, przy okazji odkrywając, że świetnie się czuje w roli nauczyciela. Poza tym w najróżniejszych sytuacjach zaczęła spotykać ludzi, którzy są dla niej inspiracją do dalszych działań przybliżających ją do świata kultury.
Paradoksalnie, świeżym okiem spojrzała też na obecną pracę. „Wcześniej stale myślałam o tym, czego nie mam – mówi Basia – teraz zwracam uwagę na to, co mam i jak to mogę wykorzystać do swoich celów. Zauważyłam, że moja praca ma jednak dużo pozytywów – stałe godziny pracy, brak nadgodzin, nie muszę być pod telefonem w czasie wolnym, a dzięki temu po pracy mogę robić, co chcę. Wszystko zależy ode mnie. Doceniłam szkolenia, doświadczenie, które tu zdobywam, możliwość pracy w międzynarodowym środowisku, bo teraz widzę, że to wszystko może mi się przydać w przyszłości w pracy przy międzynarodowych projektach”. Czuje, że ten czas to czas przejściowy, że pewnie zwycięży w niej chęć pracy blisko kultury, ale bardzo go sobie ceni, nie spieszy się ze zmianami, raczej uważnie rozgląda, co się dzieje wokół. „Mając cel, szukam sposobów” – podsumowuje Basia. „Oczywiście, słabsze momenty też się zdarzają – dodaje – ale nie można się załamywać”. Jest spokojniejsza, nauczyła się ufać losowi i sobie. Co jeszcze zyskała? „Poczucie, że nawet nie zdajemy sobie sprawy, na ile nas stać, dopóki czegoś nie zaczniemy”.
Więcej niż samorealizacja
Jak pokazują doświadczenia Michała, Sebastiana i Basi, życie w dwóch światach oprócz większej samorealizacji ma też kilka innych wymiernych aspektów, nie do przecenienia w czasach wymagających od nas ciągłej nauki i gotowości do zmian zawodu. Przede wszystkim można się przekonać, że umiejętności wykorzystywane w dotychczasowej pracy nie muszą nas zamykać w jednej branży, ale mogą pomóc w rozwijaniu nowej działalności i przyczyniać się do sukcesów na nowych polach. Najlepiej przekonali się o tym: Michał, który jako malarz marszand raz jeszcze potwierdził swoje umiejętności sprzedażowe, zyskując drugie źródło dochodów, oraz Sebastian, który korzystając z warsztatu dziennikarskiego, zbudował zaangażowanie wokół akcji crowdfundingowej, dzięki której Scream Maker zebrał fundusze na wydanie nowej płyty.
Jednocześnie obaj, bazując na dotychczasowych kompetencjach, zaczęli rozwijać kolejne. Dodatkowa aktywność pomaga też – jak w wypadku Basi – w nowym świetle zobaczyć aktualne zajęcie. Stawiając przed sobą nowe cele, można nie tylko odżyć, ale i zyskać obiektywne spojrzenie na swoją pracę, uchronić się przed frustracją czy wypaleniem zawodowym. Godzenie dwóch aktywności świetnie uczy także dobrej organizacji czasu, wytrwałości, łapania okazji – w zamian dając większą pomysłowość i efektywność na obu polach.
Tego typu doświadczenia pomagają budować w sobie przekonanie, że w razie zawodowych zawirowań poradzimy sobie w każdych okolicznościach, bo potrafimy patrzeć z szerszej perspektywy, znaleźć miejsce dla siebie tam, gdzie inni go nie widzą. Choćby dlatego, że nie postrzega się siebie wyłącznie jako przedstawiciela jednej branży, ale jako kogoś, kto swoje poczucie tożsamości i wartości buduje na dużo większej podstawie, dysponuje wachlarzem kompetencji i potrafi elastycznie z nich korzystać. Michał już dziś jest spokojny, że w razie utraty pracy jego rodzina nie zostanie bez dochodów. A cała trójka systematycznie powiększa sieć kontaktów w nowych środowiskach i pracuje w nich na swoje nazwisko, stwarzając sobie w ten sposób większą możliwość wyboru tego, jak będzie wyglądać ich zawodowa przyszłość.
Może warto więc uważniej przyjrzeć się swoim pasjom, docenić to, czego dzięki nim się uczymy i na co otwieramy, a potem zastanowić się, z jakimi kompetencjami zawodowymi można je połączyć. Być może właśnie ten mariaż poprowadzi nas ku najciekawszemu scenariuszowi naszego życia.