Giełdy zawieszają działalność. Lotniska nie mogą odprawić pasażerów. Międzynarodowe transakcje finansowe zostają wstrzymane. Systemy obsługi kart kredytowych przestają działać. Strony internetowe otwierają się godzinami. Telefony milkną. Call-centra, obsługujące dziennie tysiące firm i miliony klientów z całego świata, stają się niedostępne.
Ale to dopiero początek. Z powodu niespodziewanych katastrof wyłączane są elektrownie atomowe na całym świecie. Tsunami na Morzu Północnym niszczy platformy wydobywcze i podmorskie rurociągi. Następuje katastrofa ekologiczna i kryzys energetyczny na skalę globalną.
Światłowody w podwodnej dziurze
Jeśli pierwsza część scenariusza kiedykolwiek się spełni, przyczyna będzie leżała głęboko na dnie oceanu, daleko od brzegów Europy, Azji i Ameryki. Kilka międzykontynentalnych kabli telekomunikacyjnych zostanie przerwanych przez potężne trzęsienie dna Pacyfiku, połączone z erupcją podwodnego wulkanu. Lawiny błota, lawy i kamieni z podmorskich grzbietów górskich pogrzebią pod grubą warstwą zerwane światłowody. Naprawa potrwa wiele miesięcy, jeżeli w ogóle będzie możliwa. Straty dla gospodarki będą nieodwracalne. Inwestorzy wycofają się z krajów, których połączenia telekomunikacyjne ze światem zapewniają kable biegnące przez podmorskie tereny sejsmiczne. Minie wiele miesięcy, zanim sieć internetu wróci do stanu sprzed awarii.
Ponad 99 procent globalnego przesyłu informacji odbywa się przez podwodne kable światłowodowe. W ciągu ostatnich 20 lat świat uzależnił się od kabla nie mniej niż od ropy naftowej. Bez niego niemożliwe byłyby tanie rozmowy telefoniczne, połączenia VoiP, rozwój internetu, powstanie serwisów społecznościowych, gry online czy rozwój sektora nowoczesnych technologii w Azji Południowo-Wschodniej.
Bez światłowodów niemożliwa byłaby globalizacja gospodarki. Kraje niemające „szybkiego łącza” z resztą świata skazane są na zacofanie.
Dziś dna mórz i oceanów kryją ok. 350 linii kabli telekomunikacyjnych, stanowiących kręgosłup światowej sieci łączności i przesyłu danych. Najdłuższe z nich liczą dziesiątki tysięcy kilometrów – jak SEA-ME-WE 3 (skrót od South-East Asia-Middle East-Western Europe) – łączący Europę Zachodnią, Afrykę Północną, Bliski Wschód, Indie, Chiny, Japonię, Koreę, Australię i wiele krajów między nimi. Ten najdłuższy obecnie na świecie światłowód (39 tysięcy kilometrów) jest głównym dostarczycielem internetu dla krajów Dalekiego Wschodu. Jego trasa biegnie jednak przez kilka uskoków tektonicznych, powodujących raz na 2-3 lata potężne podwodne trzęsienia ziemi. Jedno z nich miało miejsce u wybrzeży Tajwanu w grudniu 2006 r.: wstrząs o sile 7,1 stopnia w skali Richtera spowodował awarię, której skutkiem było zmniejszenie liczby połączeń internetowych i telefonicznych w niektórych rejonach Dalekiego Wschodu nawet o 98 proc. Naprawa trwała 3 tygodnie.
Gdyby naziemne łącza telekomunikacyjne próbowano kłaść w takich miejscach, jak robi się to na dnie mórz, inżynierowie postukaliby się w głowę. Prowadzenie światłowodów przez uskoki tektoniczne, grzbiety górskie, miejsca erupcji wulkanów, ruchliwe szlaki komunikacyjne, miejsca pirackich ataków czy żerowiska dzikich zwierząt przeczy zdrowemu rozsądkowi. Ale tak jest właśnie w przypadku oceanów i – co gorsza – nie ma lepszego wyjścia. Najkrótsze trasy morskie łączące różne kontynenty przebiegają przez miejsca, w których płyty tektoniczne tworzące skorupę ziemską napierają na siebie, powodując podwodne trzęsienia ziemi.
Jednak nawet tam, gdzie miejsca jest dużo, na przykład na Pacyfiku, transkontynentalne kable spotykają się ze sobą w wielu punktach. Dzieje się tak np. w rejonie archipelagu Hawajów, na których krzyżuje się aż 13 podwodnych światłowodów. Hawaje bowiem, ze względu na swoje strategiczne położenie w połowie drogi między kontynentami, pełnią rolę amerykańskiej „centrali telefonicznej”: przechodzi przez nie olbrzymia większość ruchu telekomunikacyjnego między Stanami Zjednoczonymi a Japonią, Chinami i Australią. Jednocześnie jest to jeden z najbardziej aktywnych rejonów wulkanicznych świata. I nie są to wulkany byle jakie.
Mauna Kea na wyspie Hawaii wznosi się na wysokość 4 tysięcy metrów nad poziom morza, a jego podstawa sięga 10 tysięcy metrów w głąb oceanu. Z tego powodu nazywana jest często najwyższą górą świata, półtora raza wyższą niż Mount Everest. Niewiele mniejsze rozmiary mają wulkany na sąsiednich wyspach. Zdaniem geologa Dale Dominey-Howesa wybuch któregokolwiek z nich może spowodować olbrzymią kamienną lawinę z podwodnych górskich zboczy, mogącą zniszczyć wszystkie biegnące po dnie światłowody w sąsiedztwie Hawajów.
Geolog Dale Dominey-Howes i ekspert od tsunami James Goff, naukowcy z uniwersytetu w Sydney (Australia), zwrócili uwagę, że coraz częściej zniszczeniu ulega kilka podmorskich kabli jednocześnie. Wbrew założeniu, że podstawą niezniszczalności internetu miało być wiele niezależnych łączy przejmujących w razie awarii ruch z uszkodzonych odcinków, podmorskie światłowody są często kładzione blisko siebie. Trzęsienie ziemi koło Tajwanu zniszczyło dwa z siedmiu biegnących tamtędy światłowodów. W kolei w grudniu 2008 r. w wyniku silnych ruchów tektonicznych dna Morza Śródziemnego przerwane zostały niemal jednocześnie dwa transkontynentalne kable na odcinku między Włochami a Afryką Północną.
W 1985 r. ludzie spędzili przy telefonach 15 miliardów minut – przez tyle czasu rozmawiali, wysyłali faksy i transmitowali dane. 15 lat później tylko na międzynarodowe rozmowy telefoniczne poświęciliśmy 500 mld minut rocznie, z czego na samego Skype’a – 100 miliardów minut. Codziennie na serwis YouTube jest wrzucanych 200 tysięcy filmów z całego świata. W indyjskich call-centrach, obsługujących klientów z Europy, USA i Azji, pracuje ponad 2 miliony ludzi.
Według prognoz firmy Cisco w 2015 roku liczba urządzeń podłączonych do sieci przekroczy 15 miliardów, czyli będzie dwukrotnie większa od liczby ludności na świecie. Coraz więcej sfer naszego życia będzie uzależnionych od internetu. Kilka przerwanych kabli na dnie mórz i oceanów może sparaliżować światową gospodarkę w stopniu dotąd nieznanym.