Kiedy astronomowie alarmują, że potrzebujemy jak najlepszego systemu wykrywania obiektów kosmicznych, które mogłyby potencjalnie zagrażać Ziemi, często uznaje się, że przesadzają. Owszem, szansa uderzenia dużej planetoidy w Ziemię jest niewiarygodnie mała, ale jednak nigdy nie jest zerowa. Na przestrzeni niemal pięciu miliardów lat mniejsze i większe planetoidy spadały na powierzchnię naszej planety, to pobudzając życie do rozwoju, to znowu je niszcząc.
Naturalnie najbardziej znanym zdarzeniem tego typu był upadek na Ziemię planetoidy sprzed 66 milionów lat temu. Jakby nie patrzeć, to właśnie to zdarzenie zakończyło trwające ponad 130 milionów lat panowanie dinozaurów na powierzchni naszej planety. Od tego czasu już tak masywnych uderzeń w Ziemię nie było. Można zatem pomyśleć, że skoro przez 65 milionów lat na Ziemię nic nie spadło, to ryzyko tego, że coś jednak spadnie w ciągu naszego krótkiego życia, jest niewiarygodnie małe. Zapewne ostatnie pokolenie dinozaurów też by tak myślało, gdyby było w stanie myśleć.
Czytaj także: W otoczeniu Ziemi latają planetoidy. W tym tygodniu jest ich naprawdę sporo
Większość masywnych planetoid, które zbliżają się do Ziemi, już udało nam się wykryć. Nie zmienia to faktu, że wciąż istnieje możliwość, że jakiejś jeszcze nie zauważyliśmy, a znajduje się ona na kursie kolizyjnym z Ziemią. Doskonale świadczy o tym fakt, że bezustannie odkrywamy nowe mniejsze i większe skały, które zbliżają się do orbity naszej planety.
W czwartek 28 października w pobliżu Ziemi przeleci nie jedna, a aż cztery planetoidy, z czego dwie zostały odkryte zaledwie kilka tygodni temu. Tutaj od razu należy zaznaczyć, że choć przelecą one względnie blisko Ziemi, to ryzyko uderzenia w naszą planetę wynosi zero.
Pierwszą z planetoid będzie obiekt skatalogowany pod numerem 2015 HM1. To niewielka skała odkryta niemal dekadę temu. Jej średnica szacowana jest na zaledwie 30 metrów. Obiekt ten przeleci w pobliżu Ziemi o godzinie 5:36 polskiego czasu. Wtedy też obiekt ten znajdzie się 5,5 miliona kilometrów od nas.
Zaledwie kilka godzin później, o 9:20 polskiego czasu, na odległość 4,7 mln km zbliży się do nas nieco większy obiekt 2014 TP17 o średnicy 50 metrów.
Dwie kolejne planetoidy przelecą w pobliżu Ziemi niemal w tym samym czasie. 2002 NV16 (odkryta 12 października) o średnicy 177 metrów o godzinie 16:47 znajdzie się 4,5 mln km od nas, a zaledwie 4 minuty później w odległości 5,6 mln km od Ziemi znajdzie się planetoida 2024 TR6 (odkryta 7 października), która zakończy tę swoistą paradę planetoid.
Czytaj także: Niezwykłe odkrycie w RPA. Gigantyczne uderzenie ożywiło Ziemię!
Można tutaj oczywiście powiedzieć, że przy rozmiarach 30-50 metrów odległość liczona w milionach kilometrów jest niewiarygodnie duża i ciężko to nazwać zbliżeniem do Ziemi. Warto jednak pamiętać, że Ziemia krążąc wokół Słońca pokonuje około miliarda kilometrów rocznie, czyli ok. 2,5 miliona kilometrów dziennie. Wystarczyłoby gdyby taka planetoida przyleciała dwa dni wcześniej lub dwa dni później, a byłaby już na kursie kolizyjnym z naszą planetą. Zbliżenie na odległość 2 dni jest już zatem warte odnotowania.
Z drugiej strony warto tutaj podkreślić, że nawet gdyby doszło do kolizji 50-metrowego obiektu z Ziemią, mielibyśmy do czynienia jedynie ze stratami lokalnymi. Planetoida, która weszła w atmosferę Ziemi nad Czelabińskiem w 2013 roku, miała średnicę około 18 metrów. Owszem, narobiła dużo huku, wybiła trochę szyb, ale ostatecznie większych strat nie spowodowała.
Aby doszło do prawdziwej, globalnej katastrofy potrzeba planetoidy o średnicy kilku kilometrów. I to właśnie takich powinniśmy przede wszystkim wypatrywać w przestrzeni kosmicznej.