Czego pragną Chińczycy?

Żeń-szeń, płetwy rekina, jaskółcze gniazda, tygrysia nalewka i żady są „niezbędne” mieszkańcom Państwa Środka do zachowania zdrowia i dobrego samopoczucia. Kosztują fortunę.

 

 

 

 

 

Rosnące rzesze chińskiej klasy średniej, do której zalicza się już ponad 100 mln ludzi, dysponują całkiem sporą gotówką. I wydają ją na utrzymanie, inwestycje i przyjemności. Podczas gdy pewne pozycje są uniwersalne: mieszkanie, samochód, edukacja dziecka, potem drogie alkohole, perfumy czy kolekcje zabytków, inne mogą budzić konsternację. Chińczycy bowiem wydają imponujące sumy na rzeczy, mówiąc łagodnie, dziwne i które dla innych nie przedstawiają większej wartości. Potrafią zapłacić naprawdę dużo za produkty mające podobno dobroczynny wpływ na zdrowie i potencję, czyli stanowią długoterminową inwestycję w siebie, ale oprócz tego, co jakiś czas w Chinach pojawia się szaleństwo na „coś”. To „coś” w szybkim czasie osiąga horrendalne ceny, a potem równie spektakularnie tanieje. Pękły już bańki: cebulek kwiatów kliwii, orchidei, herbaty pu-er, mebli z hongmu (twardego ciemnego drewna), znaczków i monet, obecnie trwa hossa na sztukę współczesną, jadeity i zabytkowe przedmioty. Spowodowane jest to ubóstwem możliwości inwestycyjnych (poza giełdą i nieruchomościami) i kiepskim oprocentowaniem lokat. Ponadto duża część dochodów pochodzi z nielegalnych źródeł. Prawda, że wygodniej przechowywać w szafie mały kawałek jadeitu niż wory pieniędzy? No i kto by żałował pieniędzy na własne zdrowie? Oto drogocenny kwintet:

Żady, czyli nefryt i jadeit

Nefryt i jadeit, określane wspólną nazwą żady, są bardzo podobne, chociaż należą do odmiennych grup minerałów. W Chinach od zawsze cieszyły się dużym powodzeniem i estymą, w dawnych czasach z racji rzadkości (występują głównie na rubieżach kraju) i wysokiej ceny były dostępne jedynie cesarzowi i jego rodzinie. Wyko
nywano z nich biżuterię, durnostojki, a nawet mozolnie konstruowano z tysięcy płytek szaty pośmiertne dla zmarłych z najwyższych sfer. Dziś mimo że są już droższe od złota, ich cena wciąż rośnie. W dawnych czasach jedynie duże bryły miały wysoką wartość, teraz na pniu sprzedają się nawet małe kamyki. Dlaczego akurat te minerały stały się tak drogie? Bo piękne, bo trwałe, bo rzadkie, bo tradycyjne, bo jest popyt, bo idealnie nadają się na inwestycję – odpowiada jednym tchem skarbnica wiedzy, czyli Baidu Zhidao –odpowiednik Wikipedii za Wielkim Murem. Ponadto Chińczycy głęboko wierzą we właściwości zdrowotne kamienia – stykający się z ciałem jadeit oddziałuje pozytywnie na właściciela, poprawia odporność, krążenie i rozjaśnia skórę.

Prawdziwy boom nastał po olimpiadzie w 2008 roku, kiedy rewersy medali olimpijskich ozdobiono dyskami z jadeitu – złoty białym, srebrny żółtym i brązowy zielonym. W 1992 roku kilogram tego minerału kosztował ok. 100 RMB (1 dolar = ok. 6.6 RMB), dzisiaj w zależności od klasy, koloru i czystości nie schodzi poniżej 300 000 RMB, a najlepsze okazy potrafią osiągnąć nawet cenę 2 000 000 RMB. Tak, tak, nie ma pomyłki w zerach. Najdroźszy jest yangzhi yu – jadeity „barani tłuszcz” pochodzące z okolic miasta Khotan w prowincji Xinjiang. Nazwę zawdzięczają mlecznej barwie i jedwabistej w dotyku teksturze. Obecnie połowa populacji miasta zajmuje się wydobyciem, obróbką lub sprzedażą kamienia.

Żeń-szeń

Najlepszy żeń-szeń jest… z Winsconsin. Mimo bliższych chińskich, koreańskich i syberyjskich odmian, chińscy konsumenci preferują żeń-szeń z USA, uważany za najbardziej skuteczny. Pod amerykańską marką zaczęły być sprzedawane inne, pośledniejsze odmiany, psując renomę i rynek. Roślinne panaceum cieszy się wielką estymą na całym Dalekim Wschodzie, ale to olbrzymie Chiny są najbardziej łakomym kąskiem. Dlatego stowarzyszenie producentów z Winsconsin podpisało umowę na wyłączność z największą i najstarszą siecią aptek tradycyjnej medycyny chińskiej, założonej w 1669 roku Tongrentang. Wytwórcy mają nadzieję, że ciężar walki z nieuczciwą konkurencją przejmie chińska firma. A jest o co walczyć. Prognozy sprzedaży są dobre, bowiem cały czas wzrasta zapotrzebowanie i cena.
Na fali ogólnoświatowego powrotu do naturalnych suplementów i ziołowych lekarstw żeń-szeń odzyskuje dawną popularność. Parzony jak herbata albo dodawany do zup suszony korzeń pomaga na wszystko – od bezsenności po nadciśnienie, wzmacnia organizm, łagodzi stres, jednym słowem – uniwersalny specyfik, na dodatek bez recepty. Do wysokich cen przyczynia się również fakt, że uprawa żeń-szenia nie należy do łatwych. Kapryśna roślina wysiana po raz drugi w tej samej ziemi zginie, co wymusza ciągłe zmiany pól. Co najmniej trzyletni cykl wegetacji powoduje, że ciężka zima potrafi zniszczyć zbiory na kilka lat.

Właśnie taka minęła i średnie ceny korzenia u producenta w tym roku osiągają 70-80 dolarów za kilogram (wzrost o ponad 60 proc. w porównaniu z ubiegłym), w przyszłym będą jeszcze wyższe. Chodzi o rośliny z farm – rosnący dziko kosztuje wielokrotnie więcej. Po załamaniu cen w latach 90. ubiegłego wieku, kiedy żartowano, że żeń-szeń kosztuje tyle co rzepa, korzeń o kształcie człowieka drożeje w oczach. Obecnie w aptekach najtańszy amerykański żeń-szeń kosztuje 600 RMB/kg, najdroższy 2800 RMB/kg.

Płetwy rekina

Instrukcja pozyskiwania płetw: łapie się rekina, obcina mu płetwy, resztę wyrzuca do wody. Okaleczone zwierzę nie jest w stanie pływać, opada na dno i ginie powolną śmiercią. Ponieważ za kilogram płetw można otrzymać nawet do 500 euro, przesądziło to o losie drapieżników, które same stały się ofiarami. Według szacunków Oceana, organizacji społecznej z USA zajmującą się ochroną mórz i oceanów, rocznie ginie ok. 100 mln rekinów, a populacja niektórych gatunków zmniejszyła się o 70-80 proc.

Przyczyną rekiniej niedoli jest bogacenie się chińskich białych kołnierzyków, bowiem ponad 50 proc. światowej produkcji jest zjadane w Chinach. Zupa z płetwy, dawniej niedostępny rarytas (duża sztuka kosztuje nawet 1000 euro, a jedna porcja wywaru ok. 100 euro), wraz ze wzrostem zamożności społeczeństwa została obowiązkowym daniem na przyjęciach weselnych i ważnych kolacjach biznesowych. Chińczycy uważają płetwy za kipiące wartościami odżywczymi (totalna bzdura, bo w dużych ilościach zawierają jedynie rtęć), zapobiegające rakowi (równie prawdziwe jak wyżej) i za wspaniały afrodyzjak (też nie udało się udowodnić). Siła tradycyjnych przekonań jest jednak tak silna, że kampanie próbujące odwieść chińskich smakoszy od konsumpcji zupy, spaliły na panewce.

Gigant chińskiej koszykówki Yao Ming, notabene grający swego czasu w drużynie Shanghai Sharks, zaangażował się w 2006 roku w akcję informacyjną WildAid apelującą o ochronę rekinów. Bez większego powodzenia. Pod wpływem opinii publicznej, bardziej międzynarodowej niż chińskiej, jedynie Disneyland w Hongkongu usunął kontrowersyjną zupę z menu zastępując ją homarami. Drogie restauracje dalej umieszczają to danie na początku menu, wyspecjalizowane sklepy wystawiają co piękniejsze okazy w witrynach. I nawet Jackie Chan, kolejna zaangażowana gwiazda, nie jest w stanie przekonać rodaków, żeby dali rekinom żyć.

Gniazdko na talerzu

Salangany, azjatyckie jerzyki, zdobyły sławę kulinarną, jako twórcy przysmaku znanego pod nazwą jaskółcze gniazda. Ptaszki wielkości wróbla budują swoje domostwa na kształt maleńkiej łódki. Głównym budulcem jest ślina, która pod wpływem powietrza zastyga na kamień. Wystarczy poczekać, aż ptak zbuduje gniazdo i zerwać je przed złożeniem jaj, wtedy ptak buduje kolejne, znów się je zabiera i dopiero w trzecim może wygrzać pisklaki. Gdy młode dorosną, trzecie też rzecz jasna się podbiera. Największym importerem są Chiny via Hongkong i USA z zamożną chińską diasporą. Odkrył je dla chińskiego podniebienia Zhang He, słynny żeglarz, który na początku XV w. podróżował po wodach południowo-wschodniej Azji. Pewnego razu flota dopłynęła do skalistej wyspy z klifami pełnymi gniazd małych ptaszków. Z braku innego pożywienia Zhang He rozkazał zebrać gniazda i ugotować z nich zupę. Następnego dnia wszyscy poczuli wielki przypływ sił i energii. W ten sposób domostwa salangan odegrały rolę kiszonej kapusty i uratowały chińską flotę. Jaskółcza zupa stała się daniem cesarskim, medycy stwierdzili, że ma właściwości odmładzające, poprawia wygląd skóry i leczy choroby płuc. Kilogram średniej jakości gniazd kosztuje ok. 2 000 dolarów, najlepsze nawet 10 000 dolarów.
Rosnące zapotrzebowanie i rabunkowe zbieractwo sprawiło, że populacja salangan zaczęła drastycznie spadać. W odpowiedzi pod koniec ubiegłego wieku w Tajlandii, Malezji, Wietnamie i Indonezji rozpoczęto budowanie „ruko”, specjalnie zaprojektowanych budynków, w których ptaki mogą spokojnie się osiedlać, a właściciele z nich dostatnio żyć. Niestety, gniazda salangan zbierane z klifów i jaskiń wciąż cieszą się lepszą renomą i wyższą ceną.

Coś z tygrysa

2010, czyli Rok Tygrysa nie przyniósł szczęścia solenizantom. Do opinii publicznej docierają wciąż raporty o kłusownikach, przemycie futer czy handlu ciałami zwierząt. Nalewka na tygrysich kościach, stek z tygrysa, a może skóra na podłogę?

Za rozebranego na kawałki drapieżnika w Chinach można dostać nawet 70 000 dolarów. Nawet kły i pazury znajdują nabywców, po 1000 dolarów za sztukę. Piękne futro – 20 000 dolarów, butelka sześcioletniej nalewki na kościach – 132 dolary. Według tradycyjnej medycyny chińskiej, tygrys, zwłaszcza jego kości, kły i pazury, ma bardzo silne właściwości lecznicze. Leczy reumatyzm, podnosi siły witalne i wzmacnia potencję. Dlatego populacja tygrysów w Azji z ok. 100 000 na początku XX wieku, skurczyła się do 3200 żyjących na wolności, w tym ok. 50 osobników w Chinach. By zaspokoić niemalejący popyt, zaczęły powstawać farmy tygrysie, na których hoduje się je tak jak świnie czy kurczaki – na ubój. W 1993 roku władze zakazały handlu, co jedynie zepchnęło tygrysi biznes do podziemia. Farmy oficjalnie zamieniły się w parki safari i ośrodki badawcze, ale jest tajemnicą poliszynela, że trudnią się przede wszystkim pędzeniem nalewek na kościach. Zwłoki zwierzęcia wkłada się do cysterny, zalewa alkoholem i czeka. Im dłuższe leżakowanie, tym droższy produkt końcowy. W niektórych miejscach wielkie koty celowo są doprowadzane do śmierci głodowej, aby móc je wykorzystać jako wkładkę do spirytusu.

Pojawiają się głosy, że zakaz nie przynosi spodziewanych efektów, a jedynie napędza czarny rynek i podnosi ceny. Niektórzy badacze, jak Gerrit van Kooten i Brant Abbott z University of Victoria w Kanadzie postulują legalizację handlu hodowlanymi tygrysami, co ma przyczynić się do zmniejszenia kłusownictwa. Czy to pomoże dzikim tygrysom? Wątpliwe, bo każdy zorientowany Chińczyk wie, że te żyjące na wolności mają o wiele większe moce lecznicze, więc jest gotów zapłacić odpowiednio więcej za lekarstwo właśnie z takiego. Wygląda na to, że duże koty mają małe szanse na dotrwanie do 2022 – kolejnego Roku Tygrysa.