Pani Doktor, na początku naszej rozmowy o świecie nadprzyrodzonym dawnej Japonii muszę zadać podstawowe pytanie. Czy w tym przypadku w ogóle ma sens używanie europejskich koncepcji, takich jak demon i bóstwo? Na archipelagu powszechna była wiara w kami, które w literaturze polskiej określa się jako bogów, tyle że kami niekoniecznie odpowiada postaciom podobnym do tych, które znali ze swej religii bliżsi nam kulturowo starożytni Grecy czy Egipcjanie. Złe istoty z kolei to oni i tu też jest ogromna swoboda interpretacyjna, bo angielska Wikipedia podaje, że słowo to określa zarówno demona, ogra, goblina, a nawet trolla! I pozostaje kategoria yōkai, która jest już tak obszerna, że zmieścić się może w niej wszystko – od ludożerczego olbrzyma z rogami po ożywiony… parasol. A jeszcze niektóre byty swobodnie wędrują pomiędzy tymi zbiorami, jak choćby wspomniane przez Panią na kartach Źródeł klasycznej demonologii japońskiej ekijin, czyli duchy chorób, które w zależności od osobistych przekonań obserwatora mogą być zarówno bóstwem jak i demonem! Sama Pani przyzna, że człowiek niemający na co dzień kontaktu z kulturą japońską może od tego zgłupieć. Proszę zatem wyjaśnić naszym czytelnikom, czym dokładnie są kami, a czym yōkai. Gdzie rozciąga się między nimi granica?
Na początku dobrze byłoby się zastanowić, jak Pan to ujął, nad kwestią analogizmów, które mogą wprowadzać w błąd. W literaturze funkcjonują rozmaite określenia kami, które zostały wprowadzone przez pierwszych europejskich badaczy folkloru i zwyczajów Japonii. Nic więc dziwnego, że określano wszystko pojęciami bliskimi wyobrażeniom europejskim. Za tym jednak kryje się kolonialne i eurocentryczne podejście – czyli sprowadzenia wszystkiego do kategorii określonych przez tradycję Europy. I stąd dzisiaj takie zamieszanie w terminologii, badacze bowiem próbują za pomocą sobie znanego korpusu znaczeń określić coś co do tego korpusu nie należy. Kami była to pewna transcendentna siła, która manifestowała się w zjawiskach i przedmiotach przyrody – dziwnie wygięte drzewo, wodospad, dzikie zwierzęta. Antropomorficzność kami pojawiła się wraz z organizacją społeczności Yamato – byli to deifikowani przodkowie rodu. Wtym samym czasie pojawiła się koncepcja ekijin, czyli ducha chorób – jeśli się go udobruchało to nie groziła nam plaga, a jeśli ktoś zignorował, no cóż… Już chociażby w tych aspektach widać różnicę między kami a chociażby yōkai. Ta ostatnia grupa jest znacznie młodsza i stanowi pewnego rodzaju „worek”, do którego wrzuca się wszystko to co nie należy do świata ludzkiego – lisy, duchy, demony, zjawy, nawiedzone przedmioty etc.
Pani książka koncentruje się na wizji istot nadprzyrodzonych, którą mieli Japończycy w epoce Heian (794-1185). Wyraźnie podkreślone jest w niej, że demony w tej epoce znacząco różniły się od ich późniejszych wyobrażeń. Jak scharakteryzowałaby Pani zatem straszydło, które stawiało dęba włosy na głowie ludziom żyjącym współcześnie z Murasaki Shikibu – autorką Opowieści o księciu Genji?
Wizualnie demony zyskały swoją przerażającą postać pod wpływem ilustracji buddyjskiego piekła. Pierwotnie oni nie posiadali formy. Grasowały zatem demony z rogami, o zmierzwionej czuprynie czerwonych albo czarnych włosów, o czerwonej, czarnej, zielonej (lub niebieskiej) skórze, drapieżnych pazurach i kłach. Wzrostem i siłą przewyższały człowieka i spotkanie z nimi zawsze kończyło się źle dla tego ostatniego.
Niektóre rejony Kioto, zwanego wówczas Heiain-kyō, cieszyły się szczególnie złą sławą jako miejsca nawiedzone. Gdyby miała Pani doradzić przybyszowi z prowincji, zajeżdżającemu do stolicy cesarstwa, powiedzmy w XI wieku, których punktów na mapie unikać, to jakie lokacje zostałyby wymienione w tym ostrzeżeniu?
Po pierwsze powinien unikać pałacu cesarskiego, ponieważ mieszkające tam damy dworu brały ludzi spoza sfery arystokratycznej za jakieś dziwne, na wpół demoniczne istoty. A tak na poważnie, powinien wystrzegać się rezydencji, które stały opuszczone, choć kusiły one przyjezdnych jako darmowy nocleg. Niebezpieczny był most Agi – pod nim krył się demon, a także brama Ōtenmon. Choć demon mógł w zasadzie pojawić się absolutnie wszędzie.
Podstawowym źródłem, do którego się Pani odwołuje w swej książce, jest monumentalne dzieło Zbiór historii dawnych i minionych. Czy może Pani Doktor przybliżyć naszym czytelnikom to dzieło, a zwłaszcza jego księgę XXVII skąd pochodzą mrożące krew w żyłach opowieści?
XII-wieczny zbiór Konjaku monogatari shū to zbiór pierwotnie ponad tysiąca setsuwa
(japońskich opowiadań anegdotycznych) o różnej tematyce. Księga XXVII to jeden z tomów zbioru, w całości poświęcony duchom, demonom i tajemniczym zdarzeniom zarówno z okresu Heian jak i wcześniejszym. Opowiadania w nim zawarte, przekazywane ustnie, bądź fragmentarycznie w innych pisanych dokumentach miały cel rozrywkowy ale i dydaktyczny (zwłaszcza opowiadania poświęcone buddyzmowi). Opowiadania należące do kategorii świeckiej poruszały tematykę także historii miłosnych (szczęśliwych lub nie), czy też aktów kryminalnych.
Bardzo interesujące jest to, że w dawnej Japonii oprócz demonów i upiorów zmarłych osób wystrzegać należało się także tzw. ikiryō, czyli duchów bardzo specyficznych, bo… należących do wciąż żyjących ludzi! Najsłynniejszy z nich przynależał do Damy Rokujō – wzgardzonej kochanki głównego bohatera Opowieści o księciu Genji. Czym były te istoty i jakich szkód potrafiły narobić?
Ikiryō były mściwe. Bez wyjątku. Wychodziły z ciała ludzi, głównie kobiet, po czym prowadziły do śmierci osoby, na której tenże duch chciał się zemścić. W poligamicznej Japonii bardzo często były to akty zemsty porzuconej kochanki na nowej (choć, ciekawe, nie na mężczyźnie). Ikiryō wychodziły podczas snu, zatem osoba taka nie miała świadomości, że szkodzi komuś innemu. Duch Damy Rokujō doprowadził do śmierci małżonkę Genji’ego – panią Aoi. W Konjaku też doprowadza do śmierci w jednej rezydencji.
Większość duchów, z którymi się spotykamy na kartach literatury czy w filmowych horrorach, to mimo wszystko widma ludzi, którzy przenieśli się już na tamtą stronę. A jak właściwie dawni Japończycy wyobrażali sobie zaświaty?
To trudne pytanie i wymagałoby zbyt dużo wyjaśnień. Zaświaty niespecjalnie Japończyków interesowały i dopiero buddyzm przedstawił je w pełni płomiennej bądź lodowatej grozy. To wyobrażenie zaświatów jakie pokazuje księga Kojiki odzwierciedla w dużej mierze funkcję grobowca – jest to kraina ciemności, w której rozkładają się zwłoki.
Czy wizja ta przetrwała do czasów dzisiejszych? Japońskie społeczeństwo uchodzi za mocno zsekularyzowane, więc jak jest u niego z wiarą w życie pozagrobowe?
Na to pytanie również nie sposób odpowiedzieć dokładnie. Statystyki sekularyzacji to jedno, ale przywiązanie do tradycji to zupełnie inna sprawa. A obon czyli buddyjskie święto zmarłych nadal jest obchodzone, nadal przy świątyniach wystawia się miseczki z wodą i odrobiną ryżu dla błąkających się duchów. Nie interpretowałabym tych zachowań w kwestii „wiary” (bo to również naleciałość judeo-chrześcijańska), ale właśnie tradycji.
Tam gdzie mowa o demonach, duchach i istotach nadprzyrodzonych, zawsze znajdą się tacy, którzy spróbują z nimi paktować, z reguły z opłakanym skutkiem, choćby znany z polskich legend Twardowski czy uwieczniony przez Goethego Faust. W Japonii okresu Heian przy cesarskim dworze jako specjaliści od bytów nadprzyrodzonych służyli on’yōji. Kim właściwie byli?
On’yōji byli to w najbardziej przyziemnym znaczeniu geomanci skupieni w Biurze Do Spraw Geomancji (On’yōryō), do których zadań należało głównie układanie kalendarzy, horoskopów, przepowiadanie i wróżenie. Z czasem przestali być potrzebni i instytucja zanikła.
Najsłynniejszym z nich jest Abe no Seimei. Czy może Pani coś nam o nim opowiedzieć?
Abe no Seimei był postacią rzeczywistą, która obrosła tyloma legendami, że trudno nawet oddzielić fakt od fikcji. Zachował się w historiach jako najpotężniejszy on’yōji wszechczasów, który był w stanie komenderować ponad dziesięcioma shikigami, czyli istotami wywołanymi z energii życiowej. Inni mieli do dyspozycji najwyżej trzy. Co ciekawe, shikigami Seimeia nie przepadły, śpią gdzieś w ukryciu czekając na właściwą osobę, która je okiełzna. Bowiem potrafiły zwracać się przeciwko swoim twórcom.
Nasuwa mi się pewne skojarzenie, być może zbyt daleko idące. Abe no Seimei był synem człowieka i czarodziejskiej lisicy, czy zatem, używając nomenklatury europejskiej, możemy stwierdzić, że był kambionem, tak jak znany z cyklu legend arturiańskich Merlin? Sama Pani przyzna, że postawienie obok siebie dwóch najsłynniejszych magów Japonii i Europy brzmi kusząco.
Faktycznie w Japonii nie ma ich zbyt wielu. Według jednego z badaczy, Scotta Littletona, historia innego herosa mitologii japońskiej – Yamatotakeru – jest wprost pochodzenia scytyjskiego, podobnie jak legendy arturiańskie. Biorąc pod uwagę nieobecność takich bohaterów w literaturze i kulturze późniejszej, i wysuwane ostatnio związki koron królów koreańskich z kulturą scytyjską, można pofantazjować, że wzór takiego potomka człowieka i istoty nieludzkiej przyszedł z głębi kontynentu azjatyckiego i zagościł zarówno w Europie jak i Azji.
W ostatnich latach Japonia przeżywa renesans zainteresowania Seimeiem jak i samą tematyką on’yōji. Dlaczego współcześni Japończycy przypomnieli sobie o tej części ich tradycji, która przez wieki pozostawała na wpół zapomniana?
Moda na ezoteryzm, oniryczność oraz ideał bishōnena. Seimei był typowym meżczyzną okresu Heian i spełniał takie kryteria urody – oczy jak szparki, pełne usta i lekko pulchny. Jednak popkultura współczesna stworzyła z niego uwodzicielskiego, długowłosego herosa w stylu wszystkich chińskich seriali fantasy wuxia. A zainteresowanie ezoteryzmem, magią, amuletami fluktuuje w historii. Mamy czas nowych rodzajów duchowości.
Jednak nie tylko magią walczono z demonami w epoce Heian. Bodajże najsłynniejszym pogromcą nadprzyrodzonych potworów z tego okresu jest Minamoto no Yorimitsu, znany też jako Raikō. Z dotyczącej go tradycji literackiej wyłania się obraz wojownika, który nie bawił się w czarodziejskie subtelności, tylko ciął na odlew mieczem. Jakie są jego najsłynniejsze wyczyny?
Raikō wraz z czwórką kompanów zastawili pułapkę na najstraszniejszego demona swoich czasów czyli Shutendōji. Co ciekawe, aby go pokonać, uciekli się do oszustwa – na przyjęciu u demona spili go po czym bezbronnego skrępowali i posiekali. Sam demon wyrzucał im niehonorowość. Ale honor był faktycznie konceptem obcym wojownikom tamtego okresu.
Jednym z yōkai, z którymi Raikō miał do czynienia, był tsuchigumo, czyli demoniczny ziemny pająk. W swojej książce pisze Pani Doktor o genezie tej legendarnej postaci, która początkowo w ogóle nie była demonem ani nawet pająkiem. Proszę wyjaśnić, skąd wzięło się to straszydło w tradycji japońskiej?
Nazwą tsuchigumo określano pierwotnie grupy etniczne odrębne od grupy Yamato, zwłaszcza te, które mieszkały na zachodzie Honshū i na Kyūshū. Wojownicy rozrastającego się organizmu państwowego bardzo często niepokorne grupy wycinali w pień i taki los spotkał i ich – są wspominani chociażby w fudoki, czyli zapiskach regionalnych. Określano ich jako prymitywne grupy mieszkające w norach wydrążonych w ziemi i odzianych w stroje z kory drzew i skór zwierząt. Z biegiem czasu, kiedy pamięć o rzeziach na pograniczach się zacierała, faktyczni ludzie zostali zastąpieni wyobrażeniem pająka – zupełnie inaczej przecież słucha się historii o dzielnym wojaku co pokonał pająka wielkości współczesnej ciężarówki, niż historii o unicestwionych grupach ludzi.
Wraz z epoką Heian kończy się czas demonów o bliżej nieokreślonym wyglądzie i nieludzkim charakterze. W następnych wiekach za sprawą teatru nō, a później bunraku i kabuki yōkai przyjmują konkretne formy fizyczne i stopniowo się cywilizują. Jak wyglądał ten proces i dlaczego na jego skutek nadprzyrodzone istoty utraciły wiele z otaczającej je grozy?
Z czasem zaczął się proces racjonalizacji zjawisk przyrodniczych, stąd też takiej racjonalizacji poddano wyobrażenia o świecie nie-ludzkim. A wraz z rozpowszechnieniem się buddyzmu, zwłaszcza Czystej Ziemi, demony stały się raczej manifestacją ludzkich emocji – jak w sztukach teatralnych o kobietach, które zmieniają się w demony by mnich buddyjski mógł wykonać egzorcyzmy i odmienił ją a tym samym zapewnił wyzwolenie. Wszystkie następne wyobrażenia istot nadnaturalnych były już pochodnymi swoich epok – dominacji człowieka, kiedy zjawy, duchy i wszyscy inni służyli tylko rozrywce.
W epoce Edo (1603-1868) demony i inne straszydła były już mocno oswojone, a ich wizerunki miast siać panikę służyły raczej rozrywce, pojawiając się choćby na produkowanych masowo drzeworytach, ich podobizny tworzył np. słynny Hokusai. Czy można powiedzieć, że yōkai stały się wówczas takim samym elementem popkultury jak np. wampiry w kulturze masowej XXI wieku? Uwielbiamy historię o nich, ale tak naprawdę nikt się już ich nie boi i nawet fanki Zmierzchu nie wierzą w ich istnienie. W przeciwieństwie do naszych przodków, którzy jeszcze przed II wojną światową potrafili rozkopywać groby celem ucięcia głów domniemanym krwiopijcom.
Uważam, że ma Pan rację. Dodatkowo, oprócz całego mrowia nowych yōkai jakie powstały w okresie Edo wyłącznie w celach rozrywkowych (jak np. buruburu – yōkai, który wygląda jak orangutan, ale dostrzec go mogą tylko miłośnicy wysokoprocentowych trunków), część była wykorzystywana jako satyryczna ilustracja przywar społeczeństwa oraz elit rządzących. Duża część takich istot miała też charakter anegdotycznej przestrogi – należy składać pranie po wysuszeniu bo inaczej prześcieradło się ożywi i nas udusi.
Równocześnie właśnie w epoce Edo rodzi się nowy gatunek literacki znany jako kaidan, a wielką popularnością cieszy się zabawa towarzyska w opowieści przy stu knotkach. Na czym polegały oba te zjawiska?
Kaidan jako gatunek literacki jest pochodzenia chińskiego, pierwsze tego typu historie były pochodzenia kontynentalnego. W Japonii się przyjął z uwagi na obfitość różnych nadnaturalnych istot – i dał asumpt do powstania nowych, wśród których prym wiodły duchy nieszczęśliwie zmarłych, kochanków, kobiet itp.
Hyakumonogatari pojawiły się również w okresie Edo jako rozrywka w parne, letnie noce (groza chłodzi). Pierwszym takim zbiorem jest Hyakumonogatari Kaidankai z XVII wieku, który zapoczątkował prawdziwy wysyp kontynuacji i wariacji na temat. Autorzy prześcigali się w historiach, przy czym duża część miała adnotację: OPARTE NA FAKTACH AUTENTYCZNYCH, co oczywiście było fenomenalną zachętą marketingową. Zwyczaj nakazywał zapalanie stu lampionów (andon) i po skończeniu opowiadania strasznej historii jeden gaszono, aż dochodzono do ostatniego. Ponoć po zdmuchnięciu płomienia miał się ukazać duch. Czasem wyobraźnia płatała figla i zwykły cień mógł zostać wzięty za wielką łapę demona sięgającą po zgromadzonych. Kto dał się nabrać, stawał się ofiarą niewybrednych żartów.
Najsłynniejszym i najdoskonalszym literacko zbiorem opowieści grozy z epoki Edo jest Po deszczu przy księżycu – pióra (a raczej pędzelka) Uedy Akinariego. Jak scharakteryzowałaby Pani Doktor to dzieło?
Jest w swojej konstrukcji i źródłach oparte na chińskich dziełach również nawiązujących do mglistego księżyca po deszczu – uważano, że zarówno mgła jak i księżyc mogą zwiastować pojawienie się duchów. Aby nie brzmiały zbyt obco, Akinari przeniósł akcję w japońskie realia, a samemu zbiorowi dodał słowo monogatari, nawiązując tym samym do tradycji literackiej Japonii. Co ciekawe, jako zwolennik szkoły kokugaku, wykorzystał tę okazję aby w przeszłości Japonii szukać kulturowych wzorców, a nie w konfucjanizmie czy buddyzmie. Jest to zatem na pierwszy rzut oka lekkie i przyjemne dziełko o strasznych historiach, ale głębsza warstwa już niesie ze sobą coś dużo bardziej ciężkiego.
W połowie XIX wieku Japonia otwiera się na świat i zaczynają przybywać do niej cudzoziemcy. Jednym z nich jest Lacfadio Hearn (1850-1904), który przybliżył japońskie straszydła zachodnim czytelnikom za sprawą książki Kwaidan. Czy może Pani opowiedzieć naszym czytelnikom coś więcej o tym pisarzu, bo był on postacią nadzwyczaj barwną – urodzonym w Grecji Brytyjczykiem, który zmarł jako japoński pisarz narodowy. Mało kto miewa tak niezwykły życiorys i skomplikowaną tożsamość.
Hearn nie znał japońskiego i legendy jakie tłumaczyła mu żona opowiedział „po swojemu” – czyli pozmyślał. Osobiście unikam jego twórczości, jest fetyszyzująca Japonię i przyczyniła się do tego zjawiska na Zachodzie.
Nie będę już Pani męczył prośbami o charakterystykę poszczególnych yōkai, ale dla jednego zróbmy wyjątek, dobrze? Myślę mianowicie o kitsune, czyli lisie, bo ze wszystkich nadprzyrodzonych mieszkańców Japonii zrobił on chyba największą światową karierę. Czarodziejskie lisy i lisice pojawiają się w tak różnych dziełach kultury zachodniej jak gra RPG Jade Empire, powieść rosyjskiego pisarza Wiktora Pielewina Święta księga wilkołaka czy wchodzący w skład kultowego cyklu Sandman komiks Senni łowcy. Kitsune zawitał zresztą też do Polski, bo pojawia się na kartach książki Andrzeja Sapkowskiego Sezon burz i w opartym na niej komiksie Wiedźmin: Dzieci lisicy. Czym zatem jest ta istota i co stoi za jej niesamowitą charyzmą?
Och, lis… Po pierwsze, lis ma sympatyczny pyszczek, po drugie, nie boi się podchodzić do siedzib ludzkich. A po trzecie – cała Azja Wschodnia jest zdominowana przez wyobrażenia lisów. Głównie są to tricksterzy, którzy lubią płatać ludziom rozmaite figle (jak rozpalanie kitsunebi, błędnych ogników zwodzących wędrowców na manowce), ale też można zyskać sobie ich lojalność. Niektóre jednak, jak demoniczne, żądne krwi istoty siały spustoszenie na wszystkich terenach – w Japonii najbardziej znaną jest legenda o Tamamo no Mae.
Jednocześnie też istnieje inna kategoria lisów, których nie należy utożsamiać z powyższą – są to wysłannicy bóstwa Inari patrona/ki upraw ryżowych. Zabicie takiego lisa mogło ściągnąć klęskę spowodowaną gniewem Inari. Lisy w ludzkiej postaci zajadają się potrawami z fasolki azuki oraz tofu, a dzisiaj popularnym rodzajem sushi (również w Polsce) jest tzw. Inari-zushi – czyli ryż w torebce z tofu smażony na głębokim oleju. Ma to związek właśnie z Inari jako duchem opiekuńczym ryżu oraz zamiłowaniem lisów do tofu.
Istniało też przeświadczenie, że rodziny, które są zamożne i którym się powodzi, mają na swoich usługach magiczne lisy. Jako kitsune-mochi spotykały się z ostracyzmem społecznym, kobiety z takich rodzin miały chociażby trudności w zamążpójściu.
Czy prawdą jest, że w Japonii jeszcze do niedawna choroby psychiczne tłumaczono opętaniem przez lisa?
Tak, jeszcze długo po IIWŚ na północy Japonii zdarzały się przypadki kitsune-tsuki.
I ostatnie już pytanie. Jaki jest status yōkai w dzisiejszej Japonii? Michael Dylan Foster w poświęconej im książce pisze, że na archipelagu funkcjonuje wręcz cały skupiony wokół tego pojęcia fandom, który urządza własne konwenty.
Ależ oczywiście – Mizuki Shigeru i jego Ge Ge Ge no Kitarō tchnęły nowe życie w świat i wyobrażenia yōkai. Jest cała encyklopedia tychże istot, którą zarządza specjalista od yōkai w Japonii czyli prof. Komatsu Kazuhiko.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Również bardzo dziękuję.