Krystyna Romanowska: Zawód: motywator?
Łukasz Milewski: Czy ja go uprawiam? Nie, raczej myślę o sobie jako o inspiratorze. Sądzę, że motywatorem może być każdy z nas. I nie polega to na wznoszeniu motywacyjnych okrzyków, tylko na ciepłym słowie. Np. na zadzwonieniu do trójki przyjaciół z pytaniem: co dobrego? Powiedzeniu: „Wierzę w ciebie, dasz radę”. Jeżeli każdy z nas robiłby chociaż ten mały krok do tego, żeby motywować innych w jakiś sposób, to…
Nie potrzebowalibyśmy wielkich kongresów, które pan organizuje. I straciłby pan robotę…
– Znalazłbym sobie coś innego. Wielkie spotkania motywacyjne, na które zapraszam najlepszych mówców z tej branży, zacząłem organizować, kiedy poczułem, że nadszedł czas na radykalną zmianę. Od siedmiu lat zajmowałem się szkoleniami z inwestycji giełdowych, bardzo technicznych, z określonym programem i dużą odpowiedzialnością za uczestników. Ogarnęło mnie silne, wewnętrzne uczucie – głód i tęsknota związane z robieniem czegoś nowego.
Zaczęło się zwyczajnie: przeczytałem inspirującą książkę i stwierdziłem, że chciałbym autora zaprosić do Polski. I dalej historia po prostu się potoczyła. Oczywiście, nie wszystko było łatwe i oczywiste – trzeba było po drodze zrobić wiele szalonych rzeczy, choćby wysłać do Nowego Jorku odręcznie napisany list do znanego miliardera z zaproszeniem go do Polski. Wyszło na to, że zaczęliśmy w Polsce nowy nurt eventowy, prezentując najwyższy poziom inspiracji i motywowania.
Jak wygląda taki event? Towarzyszą mu silne emocje?
– Tak, bardzo silne: czasami płacz i zgrzytanie zębów. Dlaczego? Ludzie słuchają prawdziwych historii o porażkach, które można przekuć na sukces, o motywacji do tego, żeby podnosić się z samego dna. Było o tym, jak zmieniać siebie, jak wybrać własną drogę rozwoju. Na National Achievers Congress zapraszamy kilkunastu najlepszych motywatorów z całego świata i z Polski. Chodzi zresztą też nie tylko o to, żeby podczas tych kongresów mówić o pracy. Czasami ludzie, realizując się zawodowo czy po prostu idąc przez życie, rezygnują z siebie, zapominają o tym, co jest dla nich ważne. Taki kongres uświadamia im, że warto się zatrzymać albo zauważyć, że stracili trochę czasu, że niektóre rzeczy mogli zrobić inaczej.
Przy czym – uwaga! – nie chodzi o rozpamiętywanie przeszłości. Kongresy rozwojowe są po to, żeby ludzie dostrzegli, że ich możliwości są większe. Ze nikt im nie mówi: „zostaniesz milionerem”, ponieważ – sam w sobie – to jest dosyć słaby cel. Myślę, że najbardziej wartościowe jest to, żeby człowiek robił to, co kocha. Na tyle, na ile może w danym momencie, na tyle, na ile mu pozwala sytuacja. Chodzi o to, żeby to była realizacja samego siebie.
Abstrahując od kongresów motywacyjnych: przychodzi do pana człowiek i mówi: „Potrzebuję zmiany, przestała mi się podobać moja praca, ale nie wiem, co chciałbym robić”. Gdzie ma szukać, w jakich obszarach?
– Przede wszystkim warto, żeby zastanowił się nad tym, w jakim miejscu jest w swoim życiu, co jest w tej chwili dla niego priorytetem. Na przykład bardzo się liczy to, czy jest z kimś w związku, czy ma dziecko. Wiadomo, jeżeli przyjdzie wolny strzelec, który jest kawalerem na początku drogi, można mu powiedzieć: „Facet, idź i doświadczaj. Spróbuj tego i owego: nikt ci nie powie, czy coś jest dobre dla ciebie, czy nie, musisz sam przeżyć, żeby zrozumieć”. Zupełnie inaczej pracuje się z ludźmi mającymi zobowiązania, wtedy podaje im się ze dwa-trzy możliwe scenariusze.
Zdarza się często, że ludzie nie wiedzą, czego chcą. Niektórzy w ogóle tego nie odkrywają w życiu, niektórzy dowiadują się o tym po wielu, wielu latach poszukiwań. Myślę, że życie byłoby prostsze, gdybyśmy mieli trzy zawody do wyboru – lekarz, prawnik i policjant, ale tak proste to nie jest – dlatego czasami najbardziej przerażającą wizją jest właśnie możliwość wyboru. Najgorsze, co możemy wówczas zrobić, to dokładnie wskazać komuś drogę, którą powinien kroczyć. Umiejętne zadanie kilku pytań powoduje, że dana osoba sama odkrywa, czego chce. Zresztą wierzę, że każdy z nas ma wszystkie odpowiedzi, tylko nie zawsze potrafimy do nich dotrzeć od razu.
Lubię opowiadać ludziom historie wzięte z życia – czasami są o wiele lepsze niż dokładne wskazówki. Jedna metafora może dać człowiekowi więcej niż mówienie mu, co ma konkretnie robić. Wtedy ofiarowujemy mu wolność, nie wpływamy na niego bezpośrednio, tylko dajemy mu możliwość zrozumienia i samodzielnego podjęcia decyzji. Odbieranie decyzyjności nie jest dobrą rzeczą i nie powinno się tego robić. Z „mięśniem decyzyjnym” jest jak z siłownią – jeżeli trenujemy, jest coraz lepszy i coraz silniejszy.
Jestem dziennikarką, mam dwójkę dzieci. Uwielbiam to, co robię, ale chciałabym więcej zarabiać, a nie wyobrażam sobie siebie w innym zawodzie. Co robić? Szukać czegoś nowego czy pogodzić się z poczuciem niedosytu?
– Musi pani sprawić, żeby godzina pani pracy była zdecydowanie więcej warta niż jest w tej chwili. Czasem może być to związane z jakimś dodatkowym pomysłem. My na przykład właśnie inwestujemy w profesjonalne studio streamingowe: będziemy co tydzień produkowali program telewizyjny emitowany potem w internecie. Zatytułowaliśmy go „Ponad normę”, opowiemy o ludziach, którzy żyją powyżej norm społecznych, lubią je przekraczać, czasem nie boją się zaryzykować, iść pod prąd. Mam taki pomysł, żeby od tych ludzi nasi widzowie dowiedzieli się, jak można inaczej żyć. Czasami jedno zdanie jest w stanie zmienić mały element w układance osobowości i spowodować, że zaczniemy dostrzegać więcej i wykorzystywać więcej.
Pan też usłyszał takie zdanie?
– Wiele lat temu i uczyniłem je swoim mottem życiowym: „Magia w przekraczaniu granic polega na ryzykowaniu wszystkiego dla marzenia, w które nie wierzy nikt oprócz ciebie”. Uważam, że nie ma innej recepty na sukces niż wiara w to, co się robi, ciężka praca i dążenie non stop naprzód.
Czy może pan powiedzieć, że zmienił pan czyjeś życie?
– Ja nie zmieniam – to człowiek się zmienia, ja mogę go zainspirować poprzez książkę, którą piszę, kongres, który organizuję. Daję mu myśl, jakieś słowo, ale zawsze to on musi wykonać tę robotę.
Czyli zawód: inspirator?
– Tak, iskier inspiracji dałem wiele. Inspiracja to ten rodzaj pracy, którą lubię uprawiać. Daje mi swobodę, wolność wyboru, pokazuje, że można więcej. Tak naprawdę każdy człowiek powinien ścigać się sam ze sobą, z nikim innym. Wyścig ze sobą, z własnym wzorem z przyszłości, wiąże się ze zdrową wewnętrzną motywacją i zdrową konkurencją.
Jako młody chłopak nie miałem nikogo wokół siebie, a wtedy bardzo potrzebowałem pozytywnej inspiracji. Musiałem pokonać wiele ograniczeń własnego umysłu, wyjść poza nie, żeby dostrzec, że jednak moje życie może być inne. Wielu ludzi żyje w swoich środowiskach, oceniając swoje możliwości poprzez jego pryzmat. Zapominają, że czasem wystarczy wystawić stopę trochę dalej. Dobrze jest też być świadomym tego, że każde doświadczenie można przekuć w sukces. Pracowałem kiedyś w telesprzedaży – po latach okazało się, że było to fenomenalne doświadczenie w kontaktach z ludźmi, pozbawiło mnie strachu przed rozmową i do tej pory czerpię ogromną radość z rozmowy.
Potem pracowałem jako agent nieruchomości – okazało się, że nie ma lepszej szkoły prezentacji i wystąpień. Być może to, co robię teraz, przygotowuje mnie jeszcze do czegoś innego. To, co wydaje nam się teraz pieprzem naszego życia, później okazuje się wanilią dla duszy. Czasami to, nad czym płakaliśmy lata temu, jest naszym największym prezentem. Trzy lata temu wydawało mi się, że przeżyłem największy dramat w życiu: moja firma została zniszczona, ludzie, których nazywałem przyjaciółmi, przejęli wszystkich klientów i stworzyli konkurencję. Gdybym ich dzisiaj spotkał, wyściskałbym ich i wycałował z wdzięczności za to, co zrobili: A był to najlepszy dar, jaki dostałem – dar I motywacji, dar zrozumienia, że chcę robić coś innego
Łukasz Milewski – Ekspert w dziedzinie osiągania życiowych celów i motywacji, autor książki „Czas na zmiany”, organizator największych kongresów rozwojowych w Polsce: National Achivers i Millionaire Mind Intensive, kieruje firmą Milewski & Partnerzy.