Nuda zabiera niepotrzebnie czas, negatywnie wpływa na twój wizerunek. Kiedy się nudzisz, nie zarabiasz pieniędzy! Jako certyfikowany coach w metodzie „Abandoning Boredom for Success” (ABFS)™ nauczę cię zarządzać nudą tak, żeby minimalizować jej szkodliwe skutki. Daj się wzmocnić w pozytywnej zmianie, zdobądź certyfikat ABFS. Lider nigdy się nie nudzi.
Komicy parodiujący na portalach społecznościowych coachów z dużym zaskoczeniem orientują się w końcu, że połowa publiki bierze ich poważnie. Świadczy to o zagubieniu współczesnego człowieka, który chętnie wydaje ciężko zarobione pieniądze na weekendowe kursy typu: „Pokażę ci, jak zbudować tak wielkie ego jak moje i zarobić przy tym mnóstwo kasy. Tak jak ja”.
Wysyp szkół liderów trwa na rynku coachingowym od paru lat, ale jakoś nie przełożył się na ich obecność w życiu publicznym. To dlatego, że wykonują świetną robotę w swoich organizacjach biznesowych, powiedzą ci, którzy przywódców produkują na taśmach szkoleniowych. Ale to tak, jakby przyznali, że ostatecznym celem bycia liderem jest pomnażanie dywidendy udziałowców korporacji. Czy jednak taka wąska definicja przywódcy nie wypiera – jak gorsza moneta lepszą – definicji, według której lider to ktoś, kto inspiruje innych do pracy dla dobra publicznego?
„Jeśli nie ustalasz celów dla siebie, jesteś skazany na pracowanie przy osiąganiu celów kogoś innego” – pisze guru bogacenia się Brian Tracy. Możesz być panem albo niewolnikiem, nie możesz po prostu być, głosi to antywspólnotowe przesłanie. Pewien mądry człowiek opowiadał mi o czasach, kiedy jako młodzieniec mieszkał na Powiślu w Warszawie: „Nocą w parku, jak z naprzeciwka szło paru kolesiów, trzeba było doskoczyć i dać jednemu z nich w mordę. Inaczej sam byś dostał”. Czy Brian Tracy wychowywał się na jakimś anglosaskim Powiślu i zbudował karierę guru na traumie z lat młodości?
Coaching przesączony jest często aksjologią, której sam sobie nie uświadamia. Neoliberalną, opartą na gloryfikowaniu ego, z bożkiem chciwości na najwyższym ołtarzu. Czego w nim nie ma zbyt wiele? Współodczuwania. Troski o planetę, szerszego obrazu świata. Głębokiej refleksji nad szczęściem (jest nagminnie mylone z gratyfikacją ego).
Od kilku lat prowadzę Szkołę Filozofii Dostrojenia do Procesu Życia. Studenci uczą się, jak lepiej zrozumieć piękno i logikę procesu życia za pomocą refleksji, ćwiczeń filozoficznych i medytacyjnych oraz świadomego przebywania w naturze. Szybko przekonują się, że to, co zmienia życie, wykuwa się w bólu, ciągłym wahaniu, wątpieniu, walce z nawracającymi regresami. Jak długo trzeba trenować, żeby zwiększyć uważność poza sesjami medytacji o dziesięć minut dziennie? Rok czy więcej? Ile dociekań trzeba odbyć, żeby nabrać odrobinę dystansu do wewnętrznych opowieści o sobie samym? Moja odpowiedź: na to potrzebne jest całe życie.
Jakimś cudem szkoleniowi mistrzowie medytacji, tao i tantry (a także coachowie używający tych haseł) zdobyli te umiejętności po przeczytaniu kilku amerykańskich książek. Zostali mistrzami w wieku 30 lat. Skoro to takie łatwe, to po co mnisi i jogini zaszywają się w jaskiniach Himalajów na więcej niż lat trzydzieści? Bo lubią zimno? Oświecenie powinni osiągnąć najpóźniej pod koniec pierwszego weekendu. Potem mogą spokojnie zejść w doliny, napisać książkę o sukcesie i otworzyć doradztwo biznesowe – wszak to na kasie kończy się wszelki cel ludzkiego działania.