Wcale nie tak trudno zdyscyplinować dziecko. Zwłaszcza z perspektywy dziecka: zależnego od dorosłych, uzależnionego od ich miłości, humorów i dobrej woli. Chcecie, żebym tu grzecznie posiedziała? Posiedzę. Mam zjeść mleczną zupę? Zjem, najwyżej popiję herbatą. Wstać już teraz? Wstaję.
Po latach, nawet jak już się odzyska świadomość, że się nie lubi zupy mlecznej ani wczesnego wstawania, słowo dyscyplina kojarzy się tylko z przymusem. Z rózgą, nawet jeśli żadnej rózgi nigdy nie było. Z osamotnieniem, funkcjonowaniem w trybie przetrwania i ciągłego dostosowywania się do innych. Z biernością.
Tymczasem Robert Rient przekonuje w tekście „Jak się wziąć w garść”, że bez dyscypliny trudno być aktywnym tak, jak by się chciało. Że dyscyplina oznacza „przejście od pasywnego do aktywnego”. Tylko jak przekonać o tym to dawne grzeczne dziecko, które po latach się wściekło i postanowiło, że nie będzie rano wstawać, nie tknie mleka, a w ogóle nikt mu nie będzie mówił, co ma robić?
„Kiedy jest czas, żeby wstawać, to wstań” – radzi Dainin Katagiri, nauczyciel zen. „Nawet jeśli nie chcesz – po prostu wstań. To, że wstaniesz, uwolni cię od faktu, że musisz wstać”. Podobnie myślą zakonnicy, którzy poddają się regułom życia w chrześcijańskich klasztorach. Bez dyscypliny trudno być wolnym. Tyle że aby samego siebie zdyscyplinować, trzeba najpierw nauczyć się odróżniać osamotnienie od samotności, a tryb przetrwania od trybu życia.