Zadając te pytania, konsultanci Aon Hewitt mierzą zaangażowanie ludzi w pracę. Od prawie dziesięciu lat badają polskie firmy i wybierają najlepszych pracodawców – to właśnie ci, których pracownicy czują się najbardziej zaangażowani w to, co robią. Ci najlepsi pracodawcy chwalą się, że dzięki takiej a nie innej atmosferze ich firmy więcej zarabiają, są skuteczniejsze i bardziej konkurencyjne (więcej na ten temat przeczytacie w tekście Anity Szarlik „Cztery strony lidera”).
Ale przecież zaangażowanie jest wartością nie tylko dla zarządów, przede wszystkim liczy się dla nas samych. Jeśli lubię to, co robię, pracuję pełną parą, a nie na pół gwizdka, zwyczajnie żyje mi się lepiej. Dobrze jest być świadomym tego, co się robi, po co się to robi i robić to naprawdę, a nie jak u Brzechwy, u którego – pamiętacie? – ryby śpiewały, budowały i szyły tylko na niby, żaby na aby-aby, a rak byle jak.
Zaangażowanie to nie to samo co zabieganie: chomik w kołowrotku świata poza swoim kołowrotkiem nie ogląda i spływa potem, ale czy jest zaangażowany? Wydaje mi się, że od czasu do czasu słyszę, jak zdyszany mruczy pod nosem: nie jestem zadowolony z miejsca, w którym jestem, czuję, że życie mi ucieka, chyba chciałbym coś zmienić, ale nie wiem co, no i nie mam czasu, ciągle tyle roboty.
Żal mi chomika. Wiem, że naprawdę cierpi. Stara się pewnie bardziej niż ryby, żaby i raki, jest bardziej niż one zmęczony, ale równie sfrustrowany. Życzę mu, żeby znalazł sposób, by choć na chwilę zatrzymać kołowrotek. Jak tylko złapie oddech, będzie mógł się zastanowić: jak mówię o swoim życiu, dobrze czy źle? Gdzie chcę być za rok, za dwa lata? Czy nadal chce mi się starać? Bo przecież nie tylko o pracę chodzi. I nie tylko o chomika.