W dwudziestoleciu międzywojennym o Stefanie Ossowieckim słyszeli wszyscy Polacy. Dzięki swym paranormalnym zdolnościom rzekomo rozwiązywał zagadki kryminalne, znajdował zaginionych itp. Dziennikarze widzieli u niego w domu nawet fotografię Józefa Piłsudskiego z dedykacją: „Panu Stefanowi Ossowieckiemu na pamiątkę naszych rozmów, o zrozumieniu tego, czego nie ma, a co jest”. Obaj panowie się spotykali i nawet wspólnie eksperymentowali. Pewnego razu w obecności gen. Sosnkowskiego Ossowiecki odgadł, co znajduje się w zapieczętowanym liście wysłanym przez Piłsudskiego. Był to ciąg liter i liczb, stanowiących szachowe otwarcie.
Co więcej, Ossowiecki uważał, że i Marszałek ma zdolności parapsychiczne. Dlatego panowie postanowili o wyznaczonej godzinie skupić się w domach: Ossowiecki próbował przekazać na odległość jakąś myśl, a Piłsudski miał ją wyłapać. „Lewa ręka silnie boli” – taki telepatyczny komunikat „odebrał” Marszałek, a Ossowiecki potwierdził, że o tym myślał…
„Jasnowidz Piłsudskiego” nie przeżył II wojny światowej. „Wezmą mnie i zamordują. Nikt nawet nie znajdzie mego trupa” – zapowiedział wiosną 1944 r. I faktycznie, jego grób na Powązkach jest pusty. Nie wiadomo, co stało się z inżynierem w 1944 r. Prawdopodobnie został zabity przez Niemców w trakcie powstania warszawskiego. Wedle jednej wersji zginął podczas masowej egzekucji w Al. Ujazdowskich, a jego ciało spalono wraz z ciałami innych ofiar. Wedle innej hipotezy skatowało go gestapo. Tak czy inaczej, po powstaniu nikt już nie zobaczył ani Ossowieckiego, ani gromadzonej przez niego dokumentacji eksperymentów.