Był styczeń 1996 roku. Fotograf Charles O’Rear jechał własnie autostrada nr 121 do San Francisco. Do samochodu wrzucił średnioformatowy aparat Mamiya – pogoda, jak na zimę, była tego dnia świetna, słoneczne popołudnie dawało nadzieje na zrobienie po drodze ładnych zdjęć. Dodatkowo parę godzin wcześniej przez hrabstwo Sonoma w Kalifornii przetoczyła się ulewa, po której trawa zrobiła się intensywnie zielona. Charles zwrócił uwagę na ten kolor. Gdy mijał pagórek, zatrzymał się, zrobił cztery zdjęcia i odjechał. „Wszystko zmieniało się tak szybko” – wspominał potem gnające po niebie chmury. Choć fotografie
miały trafić do książki o lokalnych winnicach, po powrocie do domu wrzucił je do internetowej bazy zdjęć na sprzedaż.
Microsoft odezwał się cztery lata później. O’Rear nie chce – i zgodnie z umową nie może – zdradzić, ile dostał za zdjęcie, które komputerowy gigant ochrzcił mianem „Bliss” (w polskiej wersji przetłumaczone jako „Idylla”). Przyznaje jedynie, że była to druga najwyższa w historii kwota zapłacona za pojedynczą fotografię. Tak wysoka, że żadna firma kurierska nie chciała się podjąć transportu negatywów – O’Rear musiał przewieźć je osobiście. Tonacy w zieleni kalifornijski pagórek stał się domyślną tapetą nowego systemu operacyjnego Windows XP.
Biorąc pod uwagę liczbę sprzedanych kopii, można zakładać, że trafił do mniej więcej miliarda komputerów osobistych. Autor zdjęcia twierdzi, że swoje dzieło widział m.in. w Białym Domu i północnokoreańskiej elektrowni atomowej. Choć nikt nigdy nie przeprowadzał takich badan, „Bliss” musi być najpopularniejszą
komputerową tapetą w historii.
KOMPUTER TO NIE BIURKO
Prawdopodobnie żadna inna tapeta nie doścignie w liczbie odsłon zdjęcia O’Reara, bo dekadę i kilka Windowsów później stosunek przeciętnego użytkownika do elektronicznej przestrzeni pracy znacznie się zmienił. – Pulpit naszego komputera to przestrzeń prywatna i jako taka pozwala na dość dokładną charakterystykę osobowości jednostki – mówiła kilka lat temu dziennikowi „The Daily Telegraph” psycholog Donna Dawson, niegdyś wykładowczyni akademicka, dziś zajmująca się doradztwem psychologicznym dla biznesu. Ona również znalazła się na liście płac Microsoftu, dla którego przed premiera Windows Vista przygotowała badania na temat personalizacji komputerów przez ich użytkowników. Analizując to, co widziała na ekranach pracowników biurowych, doszła do dość oczywistych wniosków. Zbyt wiele ikon na pulpicie świadczy jej zdaniem o braku zorganizowania, lecz gdy widnieją one uporządkowane w rzędy, sugerują potrzebę kontroli. Kolumny ikon po obu stronach ekranu to znak dążenia do harmonii.
Z kolei fotografie własnych osiągnięć to dowód na egocentryzm, zdjęcia rodziny – życiowe priorytety, a fabryczna tapeta lub jednolite tło trafiają zwykle na pulpit kogoś, kto ceni sobie prywatność i nie chce dzielić się sprawami osobistymi z kolegami z pracy. – Moim zdaniem wszystko, czym się otaczamy, wystawia jakieś świadectwo naszej osobowości. Możemy sobie z tego nie zdawać sprawy, ale kiedy sobie ten fakt uświadomimy, pulpit komputera będziemy mogli zamienić w narzędzie, za którego pomocą wyślemy w świat pozytywny przekaz na temat nas samych – tłumaczy Dawson. – To, jaka ustawię w komputerze tapetę, nie jest oczywiście testem osobowości, ale pewne wskazówki można z tego wyciągnąć – przekonuje z kolei Jakub Kus, psycholog z Uniwersytetu Humanistycznospołecznego SWPS, który zajmuje się wpływem nowych technologii na psychikę człowieka. – Dotyczą naszego podejścia do sprzętu, są odpowiedzią na pytanie, czym jest dla nas komputer: narzędziem pracy czy towarzyszem życia? Jeśli traktujemy go wyłącznie użytkowo, nie będziemy tracić czasu na zmianę fabrycznych ustawień.
To ostatnie zdanie pasuje też do mojego rozmówcy – dopiero co zainstalował nowy system operacyjny w komputerze i wciąż używa domyślnej tapety. Twierdzi zresztą, że jest w tej kwestii minimalistą i tradycjonalistą, wiec raczej nie będzie sobie zawracać głowy jej wymiana, tak jak nie ozdobi laptopa naklejkami. Jego zdaniem choć komputer jest często tylko narzędziem pracy, nie można go traktować tak samo jak przestrzeń biurka. – Oczywiście jestem w stanie wyobrazić sobie kogoś, kto na biurku ma porządek, a pulpit jego komputera wypełnia sto wypchanych folderów – mówi Kuś. – To, co znajduje się w komputerze, to jednak zupełnie inny świat od realnego. W drugą stronę podobnie: czyjaś sfera dbania o ład i porządek może zaczynać się dopiero od komputera.
TELEFON JAK WIZYTÓWKA
– Według ubiegłorocznych badań zleconych przez brytyjskiego operatora O2, co dziesiąty Brytyjczyk wchodzący dziś w dorosłość chętniej podzieli się z przyjacielem szczoteczką do zębów niż telefonem – mówi Natalia Hatalska, analityk trendów i założycielka Infuture Hatalska Foresight Institute zajmującego się prognozowaniem rynku technologicznego. Z tych samych badań wynika, że 15 proc. ankietowanych wolałoby przespać się z przyjacielem w jednym łóżku niż użyczyć mu/jej telefonu, a co czwarty nastolatek prędzej oddałby własne ciuchy. – Choć na pierwszy rzut oka to może dziwić czy nawet szokować, jest wymowną
ilustracją faktu, że smartfon stał się dla nas urządzeniem osobistym, wręcz intymnym – mówi Hatalska. Z rozrzewnieniem wspomina swój pierwszy telefon komórkowy, dużą Motorolę z antenką. – Nie mieliśmy w domu telefonu stacjonarnego, więc wybór był prosty: albo komórka, albo budka telefoniczna.
Ta motorola była oczywiście bardzo toporna, nie miała żadnych możliwości personalizacji. Dziś Hatalska widzi pięć aspektów dostosowywania ustawień urządzeń mobilnych do własnych potrzeb. Po pierwsze obudowy, jednolite dla służbowych komórek i bajkowo kolorowe dla nastolatków. Po drugie wspomniane
już tapety, na telefonach częściej z życia prywatnego niż na komputerach (ze względu na fakt, że zwykle widzi je tylko właściciel).
Po trzecie dzwonki (emeryt ustawi raczej tradycyjne dryndanie, trzydziestoparolatek – np. melodię z filmu, a gimnazjalista aktualny przebój). Pewne możliwości daje też dobór aplikacji i ich ułożenie na ekranie. – Zresztą i wybór samej marki czy modelu telefonu też jest jakąś formą samookreślenia, bo narzuca konkretny wizerunek. Od kilkunastu lat używam tylko telefonów BlackBerry. W Polsce mało kto się na nie decyduje, zresztą na świecie korzysta z nich może niespełna
jeden proc. użytkowników. Robię to świadomie, z różnych względów i jednocześnie zdaję sobie sprawę, że takie, a nie inne urządzenie coś o mnie mówi – tłumaczy Hatalska (na komputerze ma ustawione jednolite niebieskie tło).
Jak zauważa Jakub Kuś, całkowitym przeciwieństwem tej postawy będzie wybór urządzeń marki Apple. Dzięki świetnie poprowadzonej kampanii marketingowej zyskały status kultowych, a ich użytkownikom wcale nie przeszkadza ta ogromna popularność, a więc i powszechność. Rekompensują je sobie znaczną ingerencją w ustawienia. – Z badań, które przeprowadziłem w 2012 i 2015 roku, jednoznacznie wynika, że rośnie liczba osób, które widzą konieczność budowania swojego wizerunku w internecie. Ta potrzeba jest dziś o wiele silniejsza niż pięć lat temu – mówi Kuś. To samo dotyczy sposobu, w jaki odnosimy się dziś do gadżetów. – Jeśli ktoś traktuje swój profil na Facebooku czy w innym serwisie społecznościowym jako narzędzie autoprezentacji, to będzie nim również jego telefon. Komputery są dziś tak wszechobecne, że wydaje nam się, jakoby towarzyszyły nam niemal od zawsze. Tymczasem masowy internet ma raptem trzydziestoletnią historię – podsumowuje psycholog. – Mam wrażenie, że w związku z tym wciąż przeżywamy rodzaj szoku cywilizacyjnego. Dostaliśmy do rąk narzędzie, o którym nam się nie śniło. Zachłysnęliśmy się nim i zamiast korzystać z jego możliwości, na razie traktujemy je jako zabawkę. Zachowujemy się jak dzieci. Zanim zrozumiemy, co powinniśmy z tą technologią zrobić, musimy ją po prostu oswoić. To trochę jak z urządzaniem mieszkania – kiedy się wprowadzamy, dopasowujemy wyposażenie i wygląd do potrzeb. Malujemy ściany, kupujemy meble, wieszamy obrazy i zdjęcia. Nikt nie chce przecież mieszkać w pustym mieszkaniu – zauważa naukowiec.
Adam Robiński – niezależny dziennikarz, autor książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”.