Zacząłem wątpić w moc ciekawości, czytając filozofa, który wykazywał ją bez przerwy – stoika Marka Aureliusza. Ten rzymski cesarz i myśliciel inspirowany swoim stoickim poprzednikiem Epiktetem starał się wchodzić w świadomą relację z każdym wydarzeniem: patrzeć na nie z pewnego dystansu i poddawać obróbce za pomocą refleksji. Żył na włączonej ciekawości. Dla stoików to najlepsza ścieżka świadomego życia. Jeśli się nią nie idzie, życie staje się mechaniczne, a my sami przestajemy być ludźmi, a stajemy się łatwym do zmanipulowania zasobem ludzkim.
Szybko jednak zobaczyłem, że ciekawość Marka Aureliusza nie jest rzucaniem się umysłu na nowinki. Nie służy kolekcjonowaniu faktów ani budowaniu siebie jako eksperta. Ciekawość w systemie stoickim jest służebna wobec głównego celu – osiągnięcia eudajmonii, optymalnego stanu bycia w świecie, a tym samym ludzkiego rozkwitnięcia w zgodzie z prawami natury. Taka ciekawość, gdyby przenieść ją w czasy współczesne, rzuciłaby się pewnie łapczywie na odkrycia mechaniki kwantowej, ale raczej nie po to, by konstruować elektrownie lub bomby atomowe. Nie służyłaby celom technicznym.
Bowen Ruan z Wisconsin School of Business at the University of Wisconsin-Madison wraz z kolegami potwierdził niedawno, że ciekawość wystawia nas na razy i będące ich konsekwencją traumy. Zwołał studentów do sali, gdzie były rzekomo nieposprzątane po poprzednim eksperymencie długopisy aktywujące szok elektryczny z oznaczeniami, że niektóre działają, inne nie. Była też pula długopisów o niejasnej sile rażenia prądem (powiedziano, że w niektórych z nich nie ma baterii). Studenci najchętniej pstrykali tymi ostatnimi. To tylko jeden z serii eksperymentów, które pokazały, że wolimy podjąć ryzyko dla zaspokojenia ciekawości, niż zadbać o podstawowy komfort nieodczuwania bólu. Ruan tak podsumował swoje badania: „Mam nadzieję, że te badania zwrócą uwagę na ryzyko, jakie niesie w naszych czasach poszukiwanie informacji”.
CIEKAWOŚĆ RZECZY MIAŁKICH
W epokach, gdy obsesja bycia poinformowanym była znacznie mniejsza niż w naszej, też przestrzegano przed niezdrową ciekawością. Marek Aureliusz doskonale zdawał sobie sprawę, że o jakości naszego życia decyduje to, na co zwracamy uwagę i z jakim nastawieniem do tego czegoś podchodzimy. Wysiłek filozoficzny powinien pójść w stronę panowania nad uwagą.
Oto, co zdarzyło mi się, gdy pisałem jedną z książek: „Patrzę na mój strumień świadomości w tej chwili i nie jest to obraz radosny. Nawet teraz, kiedy siedzę i piszę tę książkę, mój umysł – zamiast służyć mi jako skuteczne narzędzie kojarzenia, wnikania w znaczenie słów albo szukania metafor i anegdot, które mogą zilustrować mój tok myślenia – jest napakowany nierozważnymi i bezcelowymi wyobrażeniami. Co kilkadziesiąt sekund na przykład pojawia się w nim myśl, że powinienem sprawdzić w smartfonie, jaki jest rezultat rozgrywanych właśnie ćwierćfinałów Wimbledonu. Ulegam jednemu na kilka takich ponagleń i sięgam po telefon. Dzięki temu za cenę popsucia płynności procesu pisania zdobywam kilka bitów całkowicie niepotrzebnej mi w tej chwili wiedzy. W tym strumieniu świadomości są dwie tendencje: niepotrzebna ciekawość i złośliwość, przed którymi rzymski filozof ostrzegał. To pierwsza każe mi przecież sprawdzać na wyświetlaczu smartfona cyferki oznaczające, kto z kim wygrywa, w którym
gemie. Drugiej teraz nie widzę, ale nie muszę się bardzo starać, żeby przypomnieć sobie, kiedy nadawała ton myślom i obrazom w mojej głowie”.
To był dobry Wimbledon dla Polaków, z półfinałami w konkurencji kobiecej i męskiej, ale nie zmienia to faktu, że ciekawość wyników na korcie w sposób oczywisty sypała piasek w szprychy tego, co właśnie robiłem. Fascynacja sportem, życiem celebrytów, telenowelami, sporem politycznym jest – w stoickiej szkole myślenia – zatrudnieniem ciekawości na służbie miałkości. Rozpraszaniem jej, marnowaniem. Marek Aureliusz cieszy się, że nigdy nie pasjonował się wyścigami rydwanów i podobnymi trywialnymi zdarzeniami. Dziękuje swoim wychowawcom, że nie pozwolili, by rozwinęła się w nim „niepotrzebna ciekawość”.
Rzymski filozof w parę z taką ciekawością łączy złośliwość. Gdyby żył dzisiaj i czytał fora internetowe, specjalnie by się nie zdziwił. Ciekawość milionów bitów miałkich treści, które znajdujemy w sieci, niekoniecznie jest dla nas strawą. Raczej składnikiem potrawy, której ostateczna postać to poczucie wyższości, złośliwość, wyszydzanie.
CIEKAWOŚĆ W SŁUŻBIE EGO
Badania pokazują, że surfując w sieci, z oceanu informacji wyławiamy te, które potwierdzają nasze opinie, a nie te, które poszerzają nasze horyzonty. Tak działa uwaga, gdy ją zostawić samą, bez filozoficznej dyscypliny. Wydaje się, że poprzez utrwalenie starych poglądów służy ona głównie wzmacnianiu opinii, z którymi się utożsamiamy, w skrócie – tuczeniu ego.
„Niezdrowa ciekawość” to potoczne określenie oznaczające rodzaj ciekawości, który nam zaszkodzi albo przynajmniej odbierze trochę radości. Nie chcemy wiedzieć, jak dokładnie przygotowywany jest posiłek, który jemy w restauracji. A dzieci nie powinny się zajmować rzeczami dla nich nieprzeznaczonymi – seksem lub innymi sprawami dorosłych.
W filtr przeciwko niezdrowej ciekawości wyposażyła nas ewolucja. Dała nam taki zakres postrzegania zmysłowego i sposób interpretowania tego, co doznajemy, żebyśmy przetrwali jako indywidualne osobniki i jako gatunek. Niepotrzebna ciekawość utrudniłaby nam przetrwanie – mamy interesować się tym, co może nas zabić. Ale współczesny człowiek zdaje się widzieć niebezpieczeństwo w rzeczach całkowicie niewinnych. Albo nawet je wymyślać dla zaspokojenia swojej potrzeby dramaturgii. Być może coś poszło nie tak z tym mechanizmem ewolucji i to sprawiło, że nasza ciekawość oderwała się od tego, co fizyczne, i przeniosła w fikcję. Budujemy sztuczne światy i – jak to ujęła amerykańska psycholożka Karen Horney – realistyczne i bezstronne spojrzenie na rzeczywistość zastępujemy urojeniami, wokół których konstruujemy potem strategie działania, a w końcu swoją tożsamość. Nasza ciekawość służy fikcyjnej dramaturgii i dotyczy to nie tylko jednostek, ale także całych społeczeństw. Zauważamy wyłącznie chwalebne momenty w historii swojego narodu i wyłącznie haniebne w dziejach innych.
Podobny mechanizm odkrywa i analizuje myśl Wschodu. Według taoizmu człowiek buduje siebie samego z ciągłych aktów percepcji. Praca filozoficzna w tym systemie polega między innymi na tym, żeby uwagą dotrzeć poza granice świata pozornych przeciwieństw: ciemności i jasności, bogactwa i biedy, dobroci i zła. Ten akt poznawczy nazywa się powrotem do tao. Adept tej filozofii życia musi się przebić przez kolejne warstwy emocji utrwalanych w nas w postaci ego, od momentu urodzenia, warstwa po warstwie. To, co wydaje nam się nami, jest tylko tożsamością nabytą, tym mocniejszą, im
dłużej żyjemy. Według tej szkoły myślenia życie z wiarą w trwałość ego zużywa witalność, podobnie jak neurotyczne strategie u Karen Horney.
Taoizm jest jednak dużo bardziej radykalny niż psychoanaliza w wydaniu Horney. Amerykańska psycholożka wierzy w prawdziwą, zdrową jaźń realizującą swój potencjał w relacjach społecznych. W naukach tao nie ma na nią miejsca. Wracamy do stanu sprzed jaźni. „Jestem nieporuszony, nie objawiam nic – jak niemowlę, które dopiero ma się po raz pierwszy uśmiechnąć” – deklaruje mędrzec Laozi. To, co jest wielbione na Zachodzie – indywidualna osobowość – w chińskim taoizmie jest efektem błędu postrzegania.
Na Zachodzie dopiero Arthur Schopenhauer zerwał z filozoficznym nawykiem afirmacji intelektualnego ego i dlatego nazwany został pesymistą. Brak istnienia, a nawet brak ciągłego afirmowania istnienia jaźni oznacza z perspektywy zachodniej brak czegokolwiek, czarną dziurę. Oznacza z tej perspektywy nihilizm i pesymizm. „Najbardziej rozpowszechnione jest zafałszowanie poznania przez pragnienia i nadzieje, ukazują nam bowiem coś, co zaledwie jest możliwe, jako coś prawdopodobne i niemal pewne, i sprawiają, że jesteśmy niemal niezdolni do uchwycenia czegoś przeciwnego; w podobny sposób działa strach, w analogiczny – pogląd przyjęty z góry, wszelka stronniczość i, jak już wspomniano, każdy interes, każde drgnienie i każda skłonność woli” – pisze Arthur Schopenhauer. Tym samym mówi, jaka powinna być uwaga filozofa – bezstronna, ponademocjonalna. Taka też jest dla niego właściwa ciekawość, jeśli ma przynieść człowiekowi pożądany rezultat – wiedzę rzeczywistą, a nie urojoną.
CIEKAWOŚĆ FILOZOFICZNA
Antycznych filozofów interesowało przede wszystkim to, co stanie się z naszym doświadczeniem, kiedy odrzucimy pospolite przesądy i wyzwolimy się z błędów myślenia. Ciekawość tego stanu prowadziła ich do eksperymentów z życiem oraz tworzenia i używania konkretnych środków uciekania od pospolitego stanu świadomości – środków takich jak medytacja, kontemplacja, czasem jakaś forma ascezy.
Nad filozofią, tak jak nad religiami, unosi się ciągle obietnica innych stanów świadomości. Karmią się one też znużeniem świadomością zastaną, która jest powtarzalna i, jak to ująłby Sartre, mdła. Jej cechą firmową jest lęk. „W codziennym życiu strumień świadomości niewytrenowanego człowieka (niefilozofa) jest w stanie ciągłego chaosu: pojawiających się i znikających obrazów, okruchów wspomnień, zaczynanych i niedokończonych zdań, które obsesyjnie powracają, utyskiwań na niewygody ciała czy scen z przyszłości, które nigdy się nie zdarzą, stworzonych przez niesłychanie uzdolnionego scenarzystę o imieniu Lęk. Jaki jest cel tych wszystkich przedstawień?” (z książki „Zaufaj życiu”).
Czy postulat Schopenhauera, ciekawość ponad emocjami, uwolniona od lęku i szukania bezpieczeństwa, jest w ogóle możliwa? W Szkole Filozofii Dostrojenia do Procesu Życia szukamy możliwości takiego stanu. I choć nie ma żadnej metody, która by go gwarantowała, nauczyliśmy się sprzyjać jego pojawianiu się. Co mu sprzyja? Środowisko naturalne, najlepiej o wysokim poziomie bioróżnorodności. Zostawienie sobie czasu i przestrzeni na to, żeby odetchnąć, odlepić się trochę od ciągłego wypełniania zadań. Bezustanna praca nie sprzyja takiej ciekawości. Sprzyjają mu naturalne formy medytacji, w których nie ma nacisku na technikę i dyscyplinę, za to jest dużo rozluźnienia i tego, co Anglosasi nazywają playfulness – radość z zabawy rzeczywistością.
Nawet jeśli nie stawiamy sobie filozoficznych celów poznawczych, inteligentne korzystanie z ciekawości nam sprzyja. Pięcioletnia obserwacja tysiąca ludzi w wieku od 60 do 86 lat pokazała, że ci, którzy przejawiali więcej ciekawości na początku badań, mieli większą szansę na dożycie ich końca, co dotyczyło także palaczy, nosicieli raka i osób z chorobami serca. Nie ma ludzkiego położenia, wieku i stanu zdrowia, w którym odrobina ciekawości mogłaby nam zaszkodzić.
Parafrazując fragment listu Epikura do Menoikeusa: „Niechaj młodzieniec nie zaniedbuje ciekawości, a i starzec niech się nie czuje niezdolny do dalszego jej rozwijania. Dla nikogo bowiem nie jest ani za wcześnie, ani za późno zacząć troszczyć się o zdrowie swej duszy”.