Nie umiemy cieszyć się seksem? “Mężczyźni martwią się rozmiarem penisa, a u kobiet nie ma takiej części ciała, której się nie wstydzą”

– Wybrałam ten zawód z pewności, że ktoś musi nareszcie w pozytywny sposób zacząć mówić o seksie i o ciele – mówi pierwsza w Polsce seks-coachini Marta Niedźwiecka w rozmowie z Robertem Rientem.
Nie umiemy cieszyć się seksem? “Mężczyźni martwią się rozmiarem penisa, a u kobiet nie ma takiej części ciała, której się nie wstydzą”

ROBERT RIENT: Prowadzisz warsztaty ogólnorozwojowe dla kobiet, podczas których zabierasz uczestniczki pod wodę – dlaczego?

MARTA NIEDŹWIECKA: Chodzi o ciało. Pracując z ludźmi, którzy doświadczają różnych problemów emocjonalnych, zaobserwowałam, że są obszary niemożliwe do poruszenia czy doświadczenia w zaciszu gabinetów terapeutycznych. Między mówieniem o czuciu ciała a przeżywaniem czucia ciała jest taka różnica jak między czytaniem o orgazmie a przeżywaniem orgazmu. Jeżeli ktoś doświadczył orgazmu, to czytając o nim, może się w swojej głowie i emocjach do niego odnieść, w przeciwnym wypadku lektura o orgazmie będzie abstrakcyjna. Tak samo jak niektóre rozmowy o ciele, przeżywaniu emocji są abstrakcyjne z poziomu kozetki.

Przychodziło do mnie wiele kobiet, które chciały odzyskać kontakt z ciałem, porzucić lęk przed bliskością, nauczyć się odpoczywać, a niektóre chciały dowiedzieć się, czego tak naprawdę chcą, co czują. Oczywiście moglibyśmy o tym wszystkim rozmawiać, ale uważam, że pierwsze powinno być doświadczenie. To ono pozwala pogłębić teoretyczne rozważania o coś niezwykle osobistego, namacalnego.

Ale również w gabinecie można pracować z ciałem, pustym krzesłem, obserwować doznania, stosować psychodramy, symulacje, ustawienia i wiele innych technik. Dlaczego zabierasz kobiety pod wodę?

– Pracując z ciałem, chciałam przywrócić uczestniczkom warsztatu możliwość przeżywania pierwotnej przyjemności. Woda to kojący żywioł, unoszenie się na falach ciepłego oceanu przynosi błogość. Z drugiej strony woda dostarcza bardzo konkretnych wyzwań.

Projekt warsztatów opracowałam z Agatą Bogusz, polską mistrzynią w nurkowaniu na zatrzymanym oddechu. Połączyłyśmy nasze kompetencje jako trenerki, aby uczestniczkom dostarczyć naprawdę głębokie i działające doświadczenie, takie które pozwoli im zmienić coś w ich życiu. Podczas ćwiczeń używamy wody jako rozluźniającego narzędzia, by zaproponować zadania pozwalające wrócić do swojego ciała, doświadczyć lęku, złości, granic – w bezpiecznej atmosferze. Pomaga to rozpoznać i zrozumieć skrypty, które decydują o naszej postawie, życiu.

Innym ważnym aspektem jest cisza i samotność, będąc w wodzie trzeba zamknąć usta, zostać sam ze sobą, wszystkimi myślami, projekcjami i lękami – dopiero później przychodzi czas na omówienie. Woda pozwala także odkryć dla siebie sensualność i kobiecość, jakości bardzo ważne dla współczesnych kobiet, a często zapomniane.

Czy to warsztaty tylko dla kobiet, które potrafią albo chcą nurkować?

– Nie, raczej dla kobiet, które boją się wody.

Jak głęboko schodzicie pod wodę?

– O tym decydują uczestniczki indywidualnie. Na ostatnich warsztatach była pani, która przyniosła ze sobą lęk przed wodą jeszcze z dzieciństwa i nie zdecydowała się nurkować. Podchodzimy do przestrzeni tak, by zachęcać uczestniczki do zwiększania swoich możliwości, ale z szacunkiem dla granic i nie kosztem poczucia bezpieczeństwa. Takie podejście pomaga kreślić granice swojego ciała nie tylko intelektualne, ale te namacalne, fizyczne. Chodzi o to, by nie ulec presji grupy, tym  wszystkim schodzącym pod wodę – ale być cały czas w zgodzie ze sobą. Dla kogoś będzie wyzwaniem zanurzenie głowy w basenie, wstrzymanie oddechu na kilkanaście, kilkadziesiąt sekund.

Po co zanurzacie głowę i wstrzymujecie oddech?

– Ponieważ początkiem naszej pracy podczas warsztatów jest unaocznienie, że oddech jest źródłem świadomości, życia. Niezwykle często nie zauważamy, że w ogóle oddychamy, a tymczasem jest to pierwszy krok do odbudowania kontaktu z ciałem. Potem na przykład znajdujemy ten moment, w którym przychodzi lęk albo spokój. Dzięki temu sprawdzamy, jak ciało reaguje na strach, niewygodę. Zajęcia pod wodą przeplatane są medytacjami, rozmowami terapeutycznymi, obserwowaniem doznań płynących z ciała.

Na wielu warsztatach ogólnorozwojowych dochodzi do długiej wymiany intelektualnej albo emocjonalnej, która nie przekłada się na zmiany w życiu. Doświadczenie swoich granic w nowej rzeczywistości pozwala wejść głębiej. Oczywiście rozmawiamy, ale wtedy zachęcam, by mówiąc o sobie unikać słowa „być”. Kobiety mają zwyczaj przedstawiać się: jestem kobietą, mamą, singielką. Wtedy pytam: co cię charakteryzuje jako kobietę, singielkę, co to znaczy być mamą? To kierunek zmierzający do poszukiwania odpowiedzi na pytanie o to, kim jestem, a nie jaką etykietkę sobie przyczepiam.

 

Jesteś pierwszą w Polsce seks-coachinią. Dlaczego wybrałaś ten zawód?

– Z pewności, że ktoś musi nareszcie w pozytywny sposób zacząć mówić o seksie i o ciele. A także z obserwacji siebie, ludzi i powszechnego w kulturze Zachodu wystawiania naszego ciała na stres, do którego nie jesteśmy ewolucyjnie przystosowani.

Jest taka fantastyczna książka „Dlaczego zebry nie mają wrzodów”, w której Robert Sapolsky opisuje, jak zwierzęta, w tym naczelne, radzą sobie ze stresem, jakim np. jest atak drapieżnika. Zebra w Afryce po ucieczce przed lwem otrząsa się przez kilkanaście minut, wyrównując swój poziom kortyzolu, i wraca do spokojnego życia. Mieszkając w mieście, chodząc do pracy, odpowiadając na kolejne wiadomości, telefony, pilnując terminów, martwiąc się o wypłatę, zadowolenie szefa i najbliższych, żyjemy często w stałym, nieuświadomionym stresie.

Większość przeżywanych przez nas trudów emocjonalnych jest wynikiem nieustannego lęku, również urojonego, który wprowadza nasze ciało w stan porównywalny do tego, który przeżywa zwierzę atakowane przez drapieżnika.

Jakie konsekwencje ponosimy na poziomie ciała?

– Dramatyczne. Prowadzi to do obniżonej odporności i zagrożenia chorobami cywilizacyjnymi, takimi jak cukrzyca, nadciśnienie, choroby serca, niektóre nowotwory, depresja. Najgorsza jest jednak codzienność, kiedy tak naprawdę egzystujemy na autopilocie. Im bardziej jesteśmy zestresowani, tym bardziej selektywnie nasz mózg odbiera płynące do nas informacje. Zapach kwiatów, uśmiech dzieci, chmury na niebie – człowiek w stresie myśli o zadaniu, które musi wysłać do siedemnastej,  kalendarzu i umówionych spotkaniach, a nie otaczającej go rzeczywistości.

Przypominamy zebrę, która ucieka przed lwem – jej układ odpornościowy traci na znaczeniu, zebra musi przetrwać za wszelką cenę. Wielu z nas zachowuje się tak, jakby żyli wyłącznie po to, żeby przetrwać. Prowadzi to do utraty radości życia, wypalenia, erozji związków.

Wejście pod wodę jest odpowiedzią?

– Jedną z odpowiedzi – chodzi o doświadczenie siebie zarówno w kojącym, jak i dającym wyzwanie otoczeniu. Pod wodą jestem ja sama z tym wszystkim, czego się boję i czego dla siebie pragnę – znika zły szef, chłopak czy dziewczyna. Sprawdzam, czy potrafię czerpać przyjemność z tego, że jestem w pięknym otoczeniu, rajskiej zatoce, blisko rafy koralowej, czy jednak decyduję się zostać myślami przy pracy, niepowodzeniach, a może lęku przed nieznanym, ukrytym pod taflą morza.

Rozumiem, że chodzi o stworzenie pretekstu, by być bliżej swego ciała?

– Bo nie można być blisko siebie bez bycia blisko swojego ciała i zaakceptowania go w całości – bez wybiórczej dumy z tego, że mam ładne nogi czy piersi. W tej akceptacji jest swego rodzaju cisza, zanurzenie i oddalenie się od chaosu codzienności. Woda w tym niezwykle pomaga. Jung mówił, że woda symbolizuje zejście w podświadomość, nieświadomość. Z drugiej strony woda to symbol łona matki.

Zakrywamy swoje ciała albo jego części, ukrywamy się pod ciuchami, pudrem, fryzurami, kolorami. Dlaczego nagość łączy się ze wstydem?

– Jako antropolożka widzę naszą cywilizację jako naznaczoną przykazami religijnymi. Ciało materialne jest niegodne zaufania, bo podatne na popędy, grzech. Religie mówią nam, że aby osiągnąć zbawienie, powinniśmy się od ciała oddalać w stronę Boga, ducha czy metafizyki. A z drugiej strony współczesna kultura uczyniła z ciała przedmiot, którym reklamujemy i sprzedajemy kosmetyki czy samochody. Takie ciało żyje w rozdwojeniu – pogardzane, a jednocześnie idealizowane, jest ciągle nieprawdziwe, nie nasze.

 Z punktu widzenia psychologii – wszyscy w dzieciństwie przeżywaliśmy skomplikowane emocje w relacjach z rodzicami i rówieśnikami, w których byliśmy karani albo nagradzani za określone zachowania. Chłopiec, który słyszał, że nie powinien się mazać, decyduje się odciąć od smutku, w związku z tym odciąć się od ciała. Dziewczynka, której zakazano się złościć, dokonuje podobnego odcięcia. Jako dorośli racjonalizujemy głębokie zranienia, tłumaczymy je sobie na wiele sposobów, ignorując ciało. W efekcie nie słyszymy ciała, nie docierają do nas sygnały o emocjach, o zagrożeniach, ale także o przyjemności i radości.

I zostajemy w toksycznej pracy czy związku przez długie lata. Udany seks może nas zbliżyć do ciała?

– Nie można się odciąć od smutku czy złości, zarazem nie odcinając się od radości czy przyjemności. Ci, którzy przez lata tłumili uczucie lęku, wchodzą w dorosłość bez umiejętności przeżywania radości w seksie. Lądują w łóżku i nie czują zbyt wiele.

Udany seks mógłby nas zbliżać do siebie, gdyby towarzyszyła mu niezwykła uważność. Dobra terapia problemów seksualnych nie ma zbyt wiele wspólnego z samym seksem. Chodzi raczej o to wszystko, co się wydarza dookoła, by dwójka dorosłych weszła do sypialni obecna, z otwartym sercem, świadomym ciałem, umiejętnością określania swoich potrzeb.

 

Jakie warunki muszą być spełnione, by seks nie oddalał nas od ciała, ale zbliżał?

– Uważność, świadomość i obecność. Wiem, w jakiej intencji jestem tu i teraz, wiem, co się ze mną dzieje. I nie chodzi o fałdki na brzuchu, zastanawianie się nad tym, jak wyglądają, ale świadomość, czy nie tłumię w sobie bodźca seksualnego, bo tak naprawdę boję się tego mężczyzny albo tej kobiety, z którą jestem. Ważne jest również obserwowanie partnera, partnerki – część par pozostaje obok siebie. To taka równoległa masturbacja, w której nie dochodzi do prawdziwego spotkania. A może właśnie wydarza się między nami miłość?

Łatwo to pominąć. Warunkiem jest również szacunek do własnych granic, tego, czego pragnę, albo tego, czego teraz nie chcę zrobić, i szacunku, uznania do ciała drugiej osoby. Wtedy może dojść do najpełniejszego, najbardziej intymnego spotkania dwojga nagich ludzi.

Wstyd jest tylko ograniczający czy przynosi coś dobrego?

– Często pozwala uświadomić sobie własne granice. Nasza kultura wytrenowała kobiety do ignorowania własnych potrzeb, podążania za pomysłami mężczyzny, czasami wstyd może podpowiadać, by poczekać, nie uprawiać na pierwszej randce seksu analnego bez zabezpieczeń. Ale warto pamiętać, że jest też wstyd będący trucizną. Pojawia się wtedy, gdy ktoś albo my sami
oceniamy siebie i nasze ciało jako niegodne miłości, niedoskonałe, niewystarczająco piękne. Ten wstyd niszczy seksualność, bo uniemożliwia bycie autentycznym.

Czego głównie w swoich ciałach wstydzą się mężczyźni, a czego kobiety?

– Mężczyźni noszą w sobie obawy dotyczące rozmiaru penisa i tak zwanej samczej prezencji. Jeśli chodzi o kobiety, to nie ma takiej części ciała, której potencjalnie nie mogłyby się wstydzić.

Od kształtu nosa po wygląd warg sromowych?

– Wszystko podlega cenzurze. Z filmów porno wiemy, że kobiece genitalia mogą wyglądać jak u lalki Barbie. Idealny, zakłamany wizerunek warg sromowych coraz mocniej utrwala się w zbiorowej świadomości. Labioplastyka, czyli operacja plastyczna warg sromowych, w Anglii dogoniła liczbę operacji plastycznych piersi. Ciało kobiety pozostaje polem bitwy.

Rozmiar penisa podobno jest znacznie ważniejszy dla mężczyzn niż kobiet.

– Kobieca fantazja o dużym penisie często jest pragnieniem siły, męskości, bycia zagarniętą albo pragnieniem penetracji rzeczywistości. W trakcie rozmów z kobietami deklarującymi chęć posiadania faceta z dużym penisem często okazuje się, że chodzi o emanację siły, znalezienie w sobie tego fragmentu, którym nie potrafią się same zaopiekować. To poszukiwanie kogoś większego, bardziej odpowiedzialnego. 75 proc. kobiet przeżywa orgazm wcale nie podczas penetracji. Duży penis w kontakcie bezpośrednim może się okazać bolesnym doświadczeniem.

A dlaczego w ostatnich latach tak się golimy? Do kobiecych nóg, pach i genitaliów dołączyli mężczyźni ze swoimi wygolonymi genitaliami, pachami, klatkami piersiowymi.

– Ogolone, gładkie, jest mniej zwierzęce, niesie bezpieczniejszy komunikat. Dzikie, nieokiełznane, nie jest dobrze widziane w naszej kulturze postprawdy. To oczywiście pewna forma infantylizowania ciała, odbierania jego naturalności, rzeźbienia w stronę sztucznej doskonałości. Do tego dochodzą preparaty hamujące wytwarzanie wydzielin, zabijające zapach potu lub w ogóle proces pocenia się, lubrykanty maskujące naturalny zapach ciała. Chcielibyśmy puścić kontrolę w seksie, być świetnymi kochankami, ale odrzucamy swoje własne ciało – to droga donikąd.

Jak zacząć akceptować części ciała, których nie lubimy?

– Po pierwsze sporo z ciałem możemy zrobić – trochę ruchu, zmiana diety. Gdy jednak mówimy o rzeczach, na które nie mamy wpływu, dobrze zrozumieć, że np. przez odrzucanie piersi, które określamy jako zbyt małe czy nadmiernie obwisłe, kanalizujemy generalny brak akceptacji samych siebie. To niejako fizyczny, namacalny dowód na własną słabość. Nie znam metody pokochania siebie bez przyjęcia do wiadomości swoich słabych stron. To niezbędny warunek bycia blisko siebie, który poprzedza zerwanie toksycznego przekonania, że będę odpowiedni, godny, kochany, jeśli moje ciało będzie doskonałe.