Skoro czytasz ten magazyn, jest duża szansa, że słyszałeś o uważności, zwanej też mindfulness. Wiesz zatem, że uważność podnosi poziom zadowolenia z życia, zmniejsza lęk, stymuluje kreatywność, a nawet zwiększa objętość szarej masy w płatach czołowych. Ale jeżeli nie jesteś naturalnym czempionem mindfulness, który uważność ma w genach, lub – kto wie – wytworzył sobie skłonność do niej w serii poprzednich żywotów, istnieje duże prawdopodobieństwo, że masz z nią problem. Zaliczasz kurs za kursem, wstajesz wcześniej, żeby siadać na poduszce medytacyjnej, ale kiedy wieczorem uczciwie wspomnisz swój dzień, odkryjesz, że tej uważności nie było w nim zbyt wiele. Może kilka minut. Kilkanaście w najlepszym razie. Za mało, żeby miała realny wpływ na jakość życia.
Powiesz, że przecież badania pokazują jasno – taki pozytywny wpływ istnieje. Ale czy równie jasno pokazują to twój rozum i serce, ostateczne kryteria oceny czegokolwiek? Badania potwierdzające dobroczynność kursów uważności często dotyczą ludzi chorych pozostających długo na oddziałach szpitalnych, wolnych od uwikłania w codzienne sprawy i mających szczególnie silną motywację, żeby medytować. W tym tę najsilniejszą – zbliżającą się szybko śmierć.
Pozostałym trening uważności często nie wychodzi, bo nie zbudowali podstaw. Według klasycznych nauk buddyjskich – źródła, które zainspirowało współczesne ruchy mindfulnessowe – te podstawy to moralność i koncentracja. Obydwa zaniedbane przez współczesnego człowieka. Tę drugą rozwija się poprzez obranie pewnego przedmiotu w obrębie naszego doświadczenia i pamiętanie o tym, by jak najczęściej go obserwować. Ten przedmiot może należeć do jednej z czterech klas: ciała, odczuć, umysłu i przedmiotów umysłu. Obserwowanie umysłu wydaje się trudne ze względu na jego ulotność, ale istnieje pewien aspekt naszego mentalnego życia, który jest względnie stały i doskonale nadaje się na przedmiot medytacji. Jest nim nasz nastrój. Co się stanie, jeśli będziemy obserwować go od rana do wieczora, tak często, jak tylko o tym pamiętamy? Jaki efekt da próba zastosowania na co dzień uważności nastroju?
Nauczyciel deszcz
Luty 2016. Buddyjski klasztor Na Uyana na Sri Lance. W miniaturowej chatce medytacyjnej zwanej kuti, siedząc lub leżąc, medytuję według instrukcji nauczyciela, mnicha o imieniu Ariyadhammika. Mam obserwować relację między nastrojem a pozostałymi elementami mojego doświadczenia. Najlepiej gdybym zauważał, chwila po chwili, całe łańcuchy reakcji psychofizycznych i odkrył, że to nie ja jestem ich autorem. Zbliżę się dzięki temu do wglądu w podstawową prawdę odkrytą przez Buddę 2500 lat temu: życie to bezosobowy psychofizyczny proces, za którym nie kryje się dusza ani jakakolwiek inna forma tego, co nazywamy jaźnią.
Oto w polu mojej percepcji pojawia się coś nowego – głośny szum. Część mojego mentalnego wyposażenia, zwana w języku pali sanna, identyfikuje go jako nagły opad deszczu. Milisekundy później w okolicach klatki piersiowej pojawia się niepokój. Potem myśl: „Za chwilę mam spotkanie z nauczycielem, jak dojdę do jego kuti przy oberwaniu chmury? Nie mam przecież parasola”. Teraz czuję napięcie mięśni – zaproszenie do działania. Słyszę kolejną myśl: „Nakryję czymś głowę i przedrę się przez ulewę”. Niepokój reaguje na tę myśl natychmiast – słabnie. Mogę z dużym prawdopodobieństwem uznać, że gdybym nie obserwował swojego umysłu, zacząłby się właśnie łańcuch myśli poświęconych temu, z czego skonstruować prowizoryczny parasol. Albo seria utyskiwań, dlaczego, do cholery, przed przyjazdem tutaj nie kupiłem parasola!
Cały ten łańcuch zdarzeń powstał bez udziału mojej woli. Gdybym nie medytował, nie zobaczyłbym go. Żyłbym w przekonaniu, że to ja jestem autorem moich myśli i działań. Zobaczyłem ten łańcuch, bo moja uwaga była skoncentrowana na nastroju, wyraźnie odczuwalnym w klatce piersiowej, a nie puszczona wolno na żer wewnętrznych opowieści. Uważność umysłu (tu praktykowana jako uważność nastroju) naturalnie zwiększyła uważność ciała (rejestrowałem napięcie mięśni), odczuć (świadomość, że niepokój jest nieprzyjemny) oraz relacji między przedmiotami umysłu: myślami i emocjami.
Kanon palijski, czyli zbiór nauk buddyjskich, daje takie instrukcje: „A jak mnich trwa, kontemplując umysł jako umysł? Tu mnich rozumie umysł skażony pożądaniem jako skażony pożądaniem i umysł nieskażony pożądaniem jako umysł nieskażony pożądaniem. Rozumie on umysł skażony nienawiścią jako umysł skażony nienawiścią i umysł nieskażony nienawiścią jako umysł nieskażony nienawiścią. Rozumie on umysł skażony złudzeniem jako umysł skażony złudzeniem i umysł nieskażony złudzeniem jako umysł nieskażony złudzeniem […], umysł skoncentrowany jako umysł skoncentrowany, a umysł nieskoncentrowany jako umysł nieskoncentrowany. Rozumie on umysł wyzwolony jako umysł wyzwolony a umysł niewyzwolony jako umysł niewyzwolony”.
Słowo „rozumie” oznacza tu „jest świadomy” albo „wie, że się właśnie zdarza”. W ten sposób miliony buddyjskich adeptów medytacji dokonywało introspekcji przez ostanie 25 wieków. W dżungli pod drzewami, w jaskiniach, na klifach, o każdej porze dnia i w każdym stanie ducha. Tylko wtedy mogli przejrzeć mechanizm budzenia się i zanikania nastrojów. A kiedy zrozumieli jego logikę, przestawali być jego niewolnikami. Uważności umysłu nie ma co uprawiać od czasu do czasu, na weekendowych kursach lub wtedy, kiedy mamy na to ochotę. Chcemy przecież zrozumieć, jak działają nasze nastroje zawsze, a nie tylko w wybranych okolicznościach. Deszcz skończył się tak samo nagle, jak się pojawił nad klasztorem Na Uyana. Powędrowałem do nauczyciela mokrą ścieżką, w rześkim powietrzu i promieniach słońca błyszczących na liściach. Opowiedziałem mu, jak wyglądała sekwencja psychofizyczych zdarzeń w moim doświadczeniu. I doszło do mnie, że uważność umysłu ma jeszcze jedną cudowna cechę. Pozwala nauczycielowi precyzyjnie ocenić stan koncentracji i wglądu ucznia i dobrać równie precyzyjnie kolejne instrukcje.
Wyższa szkoła jazdy
Co zrobić, żeby nie zapominać o obserwowaniu nastrojów w codziennym życiu? Dobrą metodą jest stawianie sobie regularnie w myślach pytania: jaki jest teraz mój nastrój? Może się nam czasami wydawać, że w ogóle nie mamy nastroju. Ale brak wyraźnych emocji też jest jakimś nastrojem. Z czasem nauczymy się odróżniać bezstronność od lekkiego znudzenia, tak delikatnego, że bez precyzyjnej introspekcji nigdy byśmy się o nim nie dowiedzieli. Nie musimy nazywać nastrojów, powinniśmy odczuwać ich obecność. Wiedzieć, że są. Wiedzieć, jakie są. Taka medytacja z czasem doprowadzi nas do wglądu w ogólną charakterystykę naszych stanów mentalnych. Z kanonu palijskiego: „W ten sposób trwa, kontemplując umysł jako umysł w sobie, lub trwa, kontemplując umysł w sobie i zewnętrznie. Lub jeszcze trwa, kontemplując w umyśle czynniki jego powstania, lub trwa kontemplując w umyśle czynniki jego zaniku lub trwa kontemplując w umyśle czynniki jego powstania i zaniku. Lub jeszcze uważność, że »jest umysł«, zostaje ustanowiona przez niego na poziomie czystej wiedzy i pamiętania, podczas gdy trwa on niezależnie, nie chwytając się niczego w świecie”.
To wyższa szkoła jazdy. Niektórzy azjatyccy nauczyciele mawiają, że dopiero tutaj zaczyna się prawdziwa medytacja. W miejscu, w którym zaczynamy widzieć ogólne prawa rządzące naszym strumieniem świadomości, a nie tylko pojedyncze przedmioty uwagi. Wszystko, co się działo wcześniej w medytacji, było tylko rozgrzewką. Stanem zakładanym i osiągalnym w wielu różnych tradycjach kultywowania umysłu. Wyjątkowość nauk Buddy polega właśnie na tym, że nakierowane są na dostrzeganie tego, że stany psychiczne nie dają satysfakcji, są zmienne i bezosobowe. Wejście na ten poziom uwalnia od tego, co starożytni stoicy na Zachodzie nazywali tyranią namiętności. Nadal przeżywamy niepokój, zniechęcenie i inne podrażnienia psychiczne, ale przestajemy im ulegać. Efektem uważności umysłu jest zawsze zrozumienie, a nie rozluźnienie czy przyjemność. Ulżenie w codziennych udrękach i nabranie radości życia jest jednak efektem tego zrozumienia. Medytacja wglądu w naturę naszego umysłu to jedyny sposób na trwałą ulgę w naszych cierpieniach. Mechaniczne sposoby – takie jak leki albo uganianie się za przyjemnościami zmysłowymi – zawsze pozostawiają deficyt. Amerykańska mniszka buddyjska Detong Choyin wymienia takie powszechnie znane środki osiągania szczęścia, które prowadzą w ślepą uliczkę: modlitwa do mocy potężniejszej niż nasza; narkotyki; pomoc terapeuty, który przywróci nas społeczeństwu; poddaństwo zachowaniom maniakalnym; zachowania socjopatyczne.
Ta radykalna diagnoza sprzeczna jest z naszymi wyobrażeniami, w których idealizujemy takie instytucje jak małżeństwo, relacje jak miłość erotyczna, wierzymy we wszechmoc terapeutów, oraz w to, że regularne wlewanie w siebie alkoholu jest stylem życia, a nie marnowaniem potencjału naszych umysłów. Ale ta diagnoza pokazuje, jak radykalna jest buddyjska medytacja, często mylona z rekreacyjnym rozluźnianiem się. Równie radykalne są zachodnie antyczne metody praktyki filozoficznej. Bo w tej tradycji działał przecież filozof Anaksagoras, który na wieść o śmierci syna powiedział: „Przecież wiedziałem, że spłodziłem śmiertelnika”.
- Ć: Kreatywność w medytacji
Żeby nie wpaść w rutynę w czasie medytacji, dobrze jest bawić się pracą z umysłem. W ramach tej zabawy możemy konstruować na przykład mikrotechniki, które pełnią funkcję szkła powiększającego, przywracającego świeżość percepcji. Oto jedna z nich: nastawiam ostrość uwagi tak, żeby przedmioty tej uwagi i relacje między nimi pojawiały się w tle jako rodzaj szumu. Nie biegnę do nich uwagą ani od nich nie uciekam. Widzę je jakby „kątem oka” uwagi. Uważnie, spokojnie, z rozluźnioną gotowością, jak kot czyhający przed dziurą na mysz – czekam na reakcje mojego umysłu. Rejestruję każdą z nich. Nie interesuje mnie treść doświadczenia, a wyłącznie reakcja umysłu. Po kilku dniach mikrotechnika „kota czyhającego na mysz” przestała jednak działać. Ten sam opis pojęciowy, który wcześniej stwarzał w moim umyśle warunki do ciekawszej, odkodowanej percepcji, przestał być świeży i skuteczny. Zapewne dlatego, że to, co wcześniej było obiektywnym aparatem badania introspekcyjnego, uwikłało się w końcu w pragnienie. Przywoływałem metaforę kota przed dziurą i od razu oczekiwałem rezultatów, zamiast po prostu czekać na to, co się zdarzy, z otwartym umysłem. Mikrotechniki tego rodzaju nie działają wiecznie, podobnie jak techniki medytacji.
Z książki autora: „Zaufaj życiu. Nie zakochuj się w przelatującym wróblu”. PWN. 2014