Chorobę tę nazywano marnopłceniem, samogwał tem, samozmazą, rękozmazą, samieniem się lub ni jactwem. Jej badaczom nieobce były też określenia rodem z dzisiejszej terminologii koszarowej, takie jak cięcie kapucyna czy brandzlówka, od francuskiego określenia „branler” (pobudzać) lub „branoire” (trzęsąca się huśtawka). Brandzlówka czyniła w organizmie człowieka większe spustoszenie niż złośliwy nowotwór: onanista tracił pamięć, słuch i wzrok, zapadał na dychawicę, przedwczesną starość, krzywił mu się kręgosłup, a mosznę spowijała tłusta i lepka substancja. Na koniec mięśnie samogwałciciela przestawały trzymać mocz, który sam wyciekał na zewnątrz. Nieszczęśnik umierał z wycieńczenia.
CHOROBA CZŁOWIEKA, MAŁPY I SŁONIA
W długiej historii rodzaju ludzkiego masturbacja przez wieki była traktowana jak zjawisko groźne i tajemnicze – wierzono, że mężczyzna wraz z utratą nasienia pozbywa się sił witalnych. Przekonywano, że to hołd składany diabłu, i przy pomocy kościelnych instrumentów społecznego nacisku zastraszano oddających się tej praktyce. Im bliżej naszych czasów, tym częściej do walki z marnopłceniem angażowano naukę. Jak zauważali w XIX wieku niektórzy jej przedstawiciele, wcześniej medycyna nie znała sposobów pokonywania owej plagi, więc pozostawiano zwalczanie jej Kościołowi. Paradoksalnie jednak, gdy do głosu doszli uczeni, wcale nie oznaczało to taryfy ulgowej dla amatorów nijactwa. Wręcz przeciwnie – utrwalone przekonanie o zgubnym wpływie onanii nie tylko na jednostki, ale i całe społeczeństwa, pozwoliło płynnie zamienić religijne potępienie w bezlitosną diagnozę lekarską.
Pierwszym, który samogwałt zaczął rozpatrywać nie z punktu widzenia moralności, ale jako zjawisko medyczne, był szwajcarski lekarz Samuel Auguste Tissot, autor wydanego w 1760 roku traktatu „Onanizm albo dysertacja medyczna o chorobach wywołanych przez masturbację”. Dowodził m.in., że przelewanie
lekką – dosłownie – ręką spermy wywołuje ogólny spadek siły życiowej i uruchamia niezliczoną ilość schorzeń, z zaburzeniami psychicznymi włącznie. Co najważniejsze, podejrzewał, że samozmaza może być zaraźliwa, zaś jej popularność u chłopców i mężczyzn przybiera oznaki epidemii. Pracę Tissota wznawiano jeszcze na początku XX wieku i – co znamienne – echa jego wywodów pobrzmiewały w publikacjach takich autorytetów jak Kant, Wolter czy Rousseau. W 1787 roku list gratulacyjny przysłał mu nawet młody Napoleon Bonaparte.
W Polsce dzieło Szwajcara kontynuował w 1841 roku Beniamin Rosenblum, też lekarz. Długość tytułu jego dzieła była wprost proporcjonalna do skali problemu: „Zbiór niezbędnie potrzebnych wiadomości i rad dla rodziców, opiekunów i nauczycieli niemniej dla każdego przyjaciela ludzkości celem uratowania młodzieży od okropnych skutków samogwałtu”. Alegorią losu tych, których ogarnęła pokusa samogwałtu, jest opisany w książce przypadek 11-letniego Władysława, u którego plugawe uczynki osłabiły wzrok, pamięć, ściągnęły na niego problemy w szkole, by na koniec zaprowadzić go do „szpitala waryatów”, a stamtąd na cmentarz. Dr Rosenblum wiele miejsca poświęcił, by wskazać przyczynę tych bezecności i wśród takowych wymieniał m.in. ciepłe i obcisłe ubrania, ciężkostrawną dietę z mięsem, kapustą, fasolą i jajkami, a także… dziecięcą nudę: „Umysł niczym się nie zajmuje, jak obudzeniem imaginacyi, która tworząc obrazy plugawe, przynosi szwank duszy i ciału”.
Nie trzeba było wiele, by tzw. brandzlówka czy cięcie kapucyna urosło do rangi narodowego problemu. Filozof i pedagog Bronisław Trentowski, nazywający rzeczy po imieniu, przestrzegał, że „wyciskanie nienaturalne z siebie nasienia”, ta „morowa dżuma”, prowadzi nas ku zagładzie. W wydanym w 1842 r. studium „Chowanna, czyli system pedagogiki narodowej jako umiejętności wychowania, nauki i oświaty, słowem wykształcenia naszej młodzieży” Trentowski zauważa: „Rabini uczą, iż Bóg stworzył w człowieku części górne, szatan zaś brzuch i resztę”. W interesie społecznym było według niego „najtroskliwsze strzeżenie dzieci przed nieszczęściem i najusilniejsze oddalenie od nich tego wampiru, co w ciało zapuściwszy swój smoczek, soki z niego ciągnie”. Dodajmy, że „Chowanna” to nie tylko wyszukane metafory, ale i zaskakujące obserwacje biologiczne. Zdaniem Trentowskiego samogwałt trapi w przyrodzie jedynie… człowieka, małpę oraz słonia.
115 CIAŁ OBCYCH W PĘCHERZU
Naukowcy badający to przykre zjawisko prześcigali się w klasyfikowaniu jego rozmaitych postaci. Oczywiście po to, by skuteczniej leczyć wirusa rękozmazy. Niemiecki pedagog Hermann Rohleder w monografii „Die Masturbation” (1902 rok) rozróżniał cztery jego wcielenia:
„1. Zwyczajna zmaza ręczna, popełniana przez jednostkę na sobie samej;
2. Zmaza dokonywana wzajemnie pomiędzy różnymi osobami; 3. Onanja duchowa (przez wyobraźnię); 4. Zmaza wywoływana drażnieniem płciwa za pomocą narzędzi, czyli zmaza narzędziowa”. Warto przy tym pamiętać, że medyczne pojęcie „onanji duchowej” wprowadził do fachowej (!) terminologii słynny Christoph Wilhelm Hufeland, osobisty lekarz króla Prus Fryderyka Wilhelma III i twórca pojęcia makrobiotyki. W dziele „Makrobiotyka, albo Sztuka Wydłużania Ludzkiego Życia” z 1796 roku argumentował: „Onanja duchowa jest możliwą bez żadnej zmazy cielesnej; zawiera się ona w zapełnianiu i rozpalaniu mózgu lubieżnymi obrazami”.
Inną klasyfikację masturbacji zaproponował szwajcarski neurolog i psychiatra Auguste Forel. W „Zagadnieniach seksualnych” wyliczał:
„1. Onanja przymusowa, do której zalicza się całe bagno prostytucji, która nie jest żadną miłością, lecz zwierzęcym zadowalaniem popędu;
2. Onanja wyuczona lub naśladowana;
3. Przypadkowa – powstająca u bardzo małych dzieci przez przypadkowe drażnienie. U chłopców wskutek stulejki, u dziewczynek (tu uwaga!): wskutek swędzenia, spowodowanego przechodzeniem po odbycie i płciwie drobniutkich robaczków; 4. Paradoksyjna – gdy popęd płciowy objawia się w wieku zupełnie nienormalnym, więc u małych dzieci lub u starców (!)”
PŁYNNA OFIARA ZŁOŻONA SZATANOWI
Przez wieki negatywny stosunek Kościoła katolickiego do autoerotyzmu niewiele się zmienił. Wszelkie przejawy autoerotyzmu wciąż uważane są za ciężki grzech („Użycie narządów płciowych poza prawidłowym współżyciem małżeńskim w sposób istotny sprzeciwia się ich celowości” – głosi Katechizm). Jednak dziś działania duszpasterskie biorą pod uwagę „okoliczności łagodzące”, takie jak „niedojrzałość uczuciową, nabyte nawyki, stany lękowe czy inne czynniki psychiczne lub społeczne”. Przede wszystkim Kościół przyznaje, że „z biomedycznego punktu widzenia masturbacja nie stanowi zagrożenia dla zdrowia”, choć to oczywiście nie podstawa do uznania onanizmu za zjawisko pozytywne moralnie.
Dla porównania, w VI wieku święty Kolumban zrównywał onanię z… seksem ze zwierzętami, przynajmniej jeśli chodzi o bezwzględną skalę wykroczenia. Jedno i drugie chciał karać minimum dwuletnim ścisłym postem. Dla św. Tomasza z Akwinu tzw. samogwałt był sprzeczny z tym, „co natura określiła jako niewzruszone”. Dlatego był grzechem najcięższym „w materii płci”, cięższym niż np. kazirodztwo. Guibert z Nogent, XI-wieczny teolog benedyktyński, masturbację określał jako „płynną ofiarę złożoną szatanowi”. Prawie 300 lat później arcybiskup Reims Guy z Roye utrzymywał, że onanizm to hańba, którą unieważnić może jedynie biskup i to w drodze wyjątku.
Pasjonującą lekturą są wszystkie próby określenia przyczyn nałogowego marnopłcenia. Jakkolwiek niewiarygodnie to brzmi z dzisiejszej perspektywy, według jednej z teorii onania mogła być chorobą dziedziczną – przekazujący ją dziecku rodzice mieli charakteryzować się nadużywaniem alkoholu, „wykroczeniami płciowymi” podczas ciąży (czyli jakimkolwiek współżyciem) oraz spożywaniem „podniecających pokarmów mięsnych”. Augustyn Czarnowski, znany na przełomie XIX i XX wieku stomatolog i homeopata, w książce „Marnopłcenie – onanizm: objawy, przyczyny, następstwa, zapobieganie, leczenie” (rok 1910) również przestrzegał przed odżywianiem dzieci pokarmami ciężkostrawnymi. Miały one powodować „przekrwienie narządów płciowych”. Onanistami stawali się również chłopcy, u których zaniedbano higienę: „nagromadzenie brudu pod napletkiem sprawia świerzbienie, wywołuje drapanie i tarcie”, oraz tacy, którzy… „przywykli do wygód, zniewieścieli”. Wystarczyło nawet, by nastolatek zatrzymywał mocz, gdy nie chciało mu się rano wstawać z ciepłej pościeli do toalety: „Gdy nacisk płynu się zwiększa, zaczyna on trzeć nogę jedną o drugą, a później i ręką dotyka części płciowych. Niech to powtórzy się kilka razy,
a z takiego chłopca będzie już nałogowy onanista”.
Niewskazany był nawet intensywny wysiłek umysłowy: „Działa szkodliwie, zwłaszcza popisywanie się przed gośćmi deklamacjami, muzyką itp.” – podkreślał Czarnowski. Francuz Henri Fournier ostrzegał natomiast w poradniku „Samogwałt” (1892 r.) m.in. przed… maszynami do szycia: „Raz jedna noga idzie ku
górze, raz druga, uda trą się bezustannie o siebie, co udziela się także organom płciowym i powoduje podrażnienie lubieżne”. Ten sam Fournier donosił, że opętani brandzlówką są w Europie przede wszystkim Hiszpanie – „nałóg tam rozpowszechniony – mieszkańcy nierzadko oddają się na spacerach onanizmowi pod osłoną płaszczy”.
ONANIŚCIE PODAJ BARSZCZ
Śmiertelne żniwo, jakie na przełomie wieków zbierała onania, pokazują statystyki ze szpitali psychiatrycznych, na które chętnie powoływali się naukowcy. Niemiec Johann Ellinger twierdził na podstawie własnej praktyki pod koniec XIX wieku, że „z 383 duchowo chorych, w 83 wypadkach przyczyną choroby była onania”. Fournier przytoczył dane angielskiego psychologa dr. George’a Philipa: „ze 109 chorych na suchoty mlecza kręgowego (rdzeń kręgowy?), 97 zapadło na tę nieuleczalną chorobę skutkiem oddawania się onanizmowi”. Dr William H. Walling w wydanej w 1904 r. „Seksuologii” podaje przykład szpitala Matteawan State w Nowym Jorku, w którym w 1897 r. z „1630 obłąkańców-zbrodniarzy u 120 stwierdzono, że onania jest jedyną przyczyną chorobliwego stanu umysłowego”.
Masturbacja doprowadzała nie tylko do chorób psychicznych: jednymi z pierwszych oznak onanii miały być schorzenia kości i stawów, gdyż – jak pisał Czarnowski – „utracone soki w wieku młodzieńczym konieczne są do należytego wykształcenia, ustalenia i utężnienia układu kostnego”. W swojej książce powołuje się na kilkudziesięciu (!) współczesnych mu lekarzy, którzy licytowali się dolegliwościami wywołanymi onanią. Przytoczony przez Augustyna Czarnowskiego naukowiec nazwiskiem Beyer twierdził np., że „nałóg ten powoduje zmiany w rysach twarzy, rychło otrzymującej piętno wybitnego zeszpecenia. Często następuje blednica, nasieniotok, do tego kurcze żołądkowe i kolki, dalej osłabienie mięśni, drażliwość siatkówki ocznej, drżenie członków, kurcze histeryczne, a wreszcie padaczka”.
Sam Czarnowski dodawał od siebie: „Marnopłcenie długotrwałe sprowadza trzeszczenie w stawach. Stolcowanie odbywa się trudno. Ręce i nogi ziębną nawet wśród lata, u starszych wypadają włosy. Chory widzi świetlne gwiazdki, kółka, krążki, punkciki, płatki śniegowe”. Fournier ostrzegał też, że nadwyrężone jądra mogą zmniejszyć się do wielkości ziarnka grochu. Sto lat temu pasjonujące było również samo diagnozowanie samozmazy. Pasjonujące, bo objawów opisanych przez badaczy dało się naliczyć z kilkadziesiąt. Wągry na twarzy, brodawki na palcach, trupi kolor skóry, cuchnące wydzieliny (powszechne były „gwałtowne biegunki”), niespokojny sen, ale także np. noszenie głowy zwieszonej na bok, „nieprzytomny wzrok wpatrzony w dal” oraz… pisanie z jedną ręką zwieszoną pod stołem.
W niezawodnej książce „Marnopłcenie” podano równie skuteczne sposoby na zdemaskowanie onanisty. Wśród nich – podanie podejrzanemu gorącej kwaśnej zupy, np. barszczu. „Zaraz przy braniu pierwszej łyżki takie osoby popadają w duszący kaszel. Ten objaw jest wywołany skutkiem wielkiego współczucia, któ- re panuje między narządem płciowym a całym organem głosu – łatwo wielka drażliwość tamtych przenosi się na płuca”. Co konkretnie miały właściwości barszczu do masturbacji? Tego autor już nie wyjaśnił. Fournier przytaczał natomiast historię człowieka, „któremu mózg wskutek samozmazy wysechł do takiego stopnia, że słychać było klekotanie w czaszce”.
A leczenie? Najbardziej radykalni w tej dziedzinie byli Amerykanie – w drugiej połowie XIX wieku opatentowali kilkadziesiąt wynalazków pomagających w walce z samogwałtem. Wiele z nich, jak skórzane kaftany zapobiegające opuszczaniu rąk do podbrzusza, pierścienie z kolcami i prądem czy „majtki onanisty”, przypominające średniowieczne pasy cnoty, wyglądały niczym żywcem wyjęte z dawnych sal tortur. Lekarze lansowali również szeroki pas na brzuch, który miał „zmieniać sposób oddychania wskutek ściśnięcia żywota”. Pacjent oddychał wówczas w większym stopniu górną częścią ciała. W amerykańskich i brytyjskich szpitalach upowszechniło się rutynowe obrzezanie noworodków, również w celu przeciwdziałania masturbacji. Stosowano hipnozę, lewatywy lub prąd galwaniczny – dr Andrea Alimonda polecał tę terapię nawet dla małoletnich samogwałcicieli. Mniej fanatyczni badacze szukali ratunku w ziołolecznictwie (sprawdzał się rumianek, lipa, krwawnik, dziurawiec, listki poziomki i jeżyny).
ONANISTA – ZAKAŁA LUDZKOŚCI
Walkę nauki z masturbacją jeszcze na początku XX wieku można rozumieć w kontekście obrony konserwatywnego porządku społecznego oraz opozycji wobec poluzowywania obyczajów. Ale jej zaciekłość oraz fakt, że w onanii widziano przyczynę wszelkiego zła dotykającego rodzaj ludzki, zakrawały na fanatyzm. Cytowany przez Fourniera dr Franck pisał, że „onaniści to członkowie stanowiący ciężar społeczeństwa”. Z kolei w 1828 r. dr Reveille-Parise utrzymywał: „ani dżuma, ani cholera, ani wojna i wiele innych plag nie wyrządzają takiej szkody jak onanizm, który działa bezustannie i po trochu podkopuje narody”. XIX-wieczny psycholog Karl Friedrich Burdach nazwał samogwałt „zbrodnią przeciwko rodzajowi ludzkiemu”.
Tego stanu nie zmieniały pojedyncze głosy kwestionujące stanowisko ogółu. W 1897 r. brytyjski lekarz Havelock Ellis napisał w „Studies in the Psychology of Sex”, że „umiarkowana masturbacja u zdrowych osób nie prowadzi do szkodliwych wyników”. Dopiero w latach 40. XX wieku naukowa krucjata przeciwko
marnopłceniu została powstrzymana – seksuolog Alfred Kinsey był jednym z badaczy, którzy dowodzili, że tego typu praktyki są instynktownymi zachowaniami zarówno u mężczyzn, jak i kobiet. Jakkolwiek kuriozalnie to brzmi, część XIX-wiecznych poglądów na temat onanii przetrwała do dziś w formie mitów czy miejskich legend (np. wywoływanie ślepoty). Na szczęście przetrwała tylko w tej sferze. Jeśli chodzi o problemy światowe i cywilizacyjne, dziś ludzkość przerzuciła się na globalne ocieplenie.