Jak się uwolnić ze złotej klatki? Nic prostszego. Wystarczy rzucić szefowi na biurko wymówienie. W końcu nikt nas w korpo na siłę nie trzyma. Sęk w tym, że dobrze na tym wyjdą tylko nieliczni. Jeśli nie odziedziczyłeś fortuny po dziadku, nie wygrałeś milionów w lotto i z jakiegoś niewyjaśnionego powodu nie jesteś jeszcze rozchwytywany przez head-hunterów, spróbuj czegoś innego. Proponujemy mniej radykalną metodę wybicia się na niepodległość. Jakby nigdy nic nadal przychodź codziennie do biura, a jednocześnie dyskretnie próbuj stworzyć sobie drogę odwrotu. To znaczy: 80 proc. energii wkładaj w dotychczasowe obowiązki, a pozostałe 20 proc. – w budowę alternatyw i procedur ewakuacyjnych. Oto siedem pomysłów na to, jak to robić.
OSZCZĘDNOŚCI, GŁUPCZE!
Zainwestuj w przyszłość
Aż 82 proc. amerykańskich milionerów dorobiło się majątku od zera – wynika z badań doktora Thomasa J. Stanleya, socjologa z Atlanty (USA). Czy dominują wśród nich prominentni adwokaci, lekarze, architekci i inni szczęśliwcy zarabiający powyżej miliona dolarów rocznie? W żadnym razie. Tylko 8 proc. przedstawicieli tej elitarnej grupy ma na koncie siedmiocyfrową kwotę. Statystyczny milioner nie jest bynajmniej absolwentem Harvardu, tylko skoń- czył lokalny college. Jego pobory to… 140 tys. dolarów rocznie.
Według dr. Stanleya im więcej zarabiamy, tym bardziej się zadłużamy. Czy dotyczy to także Polaków? Rafał Mazur, pracownik jednego z warszawskich lombardów, dobrze pamięta kryzysowy rok 2008. I menedżerów z korporacji, którzy z dnia na dzień tracili zatrudnienie. Gdy przejedli sute odprawy, zastawiali u niego zegarki, komórki, laptopy, byle było na rachunki i spłatę debetu. Ale już nigdy po te gadżety nie wracali. „Zarabiali wielokrotność średniej krajowej, że o premiach i bonusach nie wspomnę. Mimo to zamiast majątku dorobili się długów” – nie może się nadziwić Mazur.
Podobna niefrasobliwość nie uchodzi zwłaszcza osobie, która chce się uwolnić z objęć korporacji. Zacznij oszczędzać, inwestuj w przyszłość. Może nie dołączysz do grona Kulczyków, Solorzy i Czarneckich. Wraz z kupką pieniędzy będzie jednak rósł twój spokój i poczucie bezpieczeństwa. Wtedy łatwiej ci będzie zrezygnować z klubu fitness, basenu, opieki medycznej – i zakomunikować to żonie.
ZAWODOWA DWUPOLÓWKA
Załóż firmę, dopóki pracujesz na etacie
Sondaż firmy Herbalife z 2014 roku nie pozostawia złudzeń: Polska jest krajem dwóch źródeł dochodu. Z pracy do pracy biega 81 proc. badanych. To sposób na załatanie dziury w domowym budżecie. Ale nie tylko. Chodzi też o asekurację. W razie trzęsienia ziemi w gospodarce, branży, firmie nie pozostajemy z niczym. Dodatkowe obowiązki, pogardliwie zwane fuchami lub chałturami, stają się podstawowym zajęciem. Przynajmniej do czasu, aż znów zdobędziemy stałą posadę.
A może te wszystkie zlecenia, które realizujesz na boku i po godzinach, warto zamienić w oficjalną działalność gospodarczą – i prowadzić ją równolegle z pracą na etacie? Gdy biznes zacznie się kręcić, będziesz mógł się mu poświęcić bez reszty, porzucając korporację bez żalu. A dlaczego od razu nie pójść na swoje? Ano dlatego, że aż 80 proc. polskich przedsiębiorstw upada w ciągu 2–3 lat od startu. „Firmy prawie zawsze wpędzają swoich zało- życieli w biedę, zanim uczynią ich bogatymi” – ostrzega Jack Welch, były prezes General Electric. Doświadczył tego Marek Jankowski, specjalista ds. zarządzania i wydawca branżowego czasopisma.
W poradniku „Pułapki small biznesu” wspomina problemy, z którymi się zmagał po otwarciu pierwszej firmy – agencji opiekunek. Był przekonany, że policzył wszystkie koszty – wynajmu i wyposażenia biura, stworzenia strony internetowej, wydrukowania ulotek, zamieszczenia w prasie ogłoszeń rekrutacyjnych itp. Niestety, zapomniał o własnych potrzebach. A przecież człowiek musi coś jeść i płacić prywatne rachunki. W pierwszych miesiącach nie miał ani jednego klienta, w kolejnych wpływy nie wystarczyły na pokrycie połowy nakładów. Na zero zaczął wychodzić dopiero po roku. Ostatecznie Jankowski dał sobie radę. Wielu innych w podobnej sytuacji poległo.
Na sukces mieliby większe szanse, gdyby działalność gospodarczą połączyli z etatem. Stała pensja z korpo uratowała już niejeden dopiero co założony biznes.
PRYMUSI IDĄ W ODSTAWKĘ
Pozwól sobie na odrobinę szaleństwa
Amerykański psycholog Ronald S. Burt dzieli pracowników na Jamesów i Robertów. Typowy James zawsze był wzorowym uczniem. Wolał wkuwać tabliczkę mnożenia niż z kolegami ganiać za piłką. Co innego Robert – urywał się z lekcji, by w warsztacie samochodowym wuja dorobić do kieszonkowego. W rezultacie ledwo zdawał z klasy do klasy. Nic dziwnego, że profesorowie pierwszemu wróżyli świetlaną przyszłość, a drugiego spisali na straty. Czy mieli rację?
Intuicja podpowiada, że tak. Ale wyniki badań prof. Burta temu przeczą. Wydajność pracy ludzi pokroju Roberta jest o 40 proc. wyższa niż osób w rodzaju Jamesa, zaś prawdopodobieństwo, że zrobią karierę – aż o 72 proc. większe. Nie dość tego: w razie masowych zwolnień to Robertom udaje się zachować posadę. Bo trudne czasy promują otwartych na nowości ryzykantów, a prymusów, którzy popisują się dyplomami, nikt w biznesie nie lubi.
„Merytokracja kończy się w momencie ukończenia szkoły lub uczelni. O sukcesie decyduje dynamika, siła przebicia” – twierdzi Nicholas Lemann w książce „The Big Test”. Zastanów się więc dwa razy, zanim zapiszesz się na kolejne studia podyplomowe. Może bardziej przyda ci się kurs psychologii niż technologii. Prawdopodobnie jesteś wystarczająco dobrym fachowcem w swojej dziedzinie. Czy w równym stopniu rozwinąłeś umiejętności interpersonalne? Pewnie nie. Jeśli nie masz dość pewności siebie, aby swobodnie radzić sobie w korpo, tym trudniej ci będzie, gdy zaczniesz działać na własny rachunek.
SIŁA SIECI
Dbaj o relacje
Do tej pory może nie przeszkadzał ci brak umiejętności towarzyskich. Nawet chełpisz się tym, że międzynarodowe integracje, konferencje branżowe czy gale ludzi biznesu omijasz szerokim łukiem. Czas z tym skończyć. Przestań udawać, że jesteś samowystarczalny. Jeśli karierę chcesz robić poza korporacją, musisz wiedzieć, że w pojedynkę nic nie wskórasz.
„Budowę sieci kontaktów powinniśmy zacząć na studiach. Skoro jednak dopuściliśmy się w tej dziedzinie grzechu zaniechania, zaległości trzeba zacząć nadrabiać już teraz” – wskazuje Katarzyna Lorenc, psycholog, wiceprezes firmy konsultingowej 4 business & people. W pielęgnowaniu relacji ważna jest systematyczność, o czym często zapominamy, kiedy jesteśmy na fali: realizujemy ważne projekty, dostajemy kolejne bonusy, wspinamy się po szczeblach kariery. „Pamiętać o urodzinach, zadzwonić z gratulacjami, zaprosić koleżankę na kawę – to błahostki, przynajmniej wtedy, gdy jeszcze pracujemy w korpo. Ale gdy na gwałt musimy znaleźć nowe źródło utrzymania, te wszystkie drobne, z pozoru nic nieznaczące gesty stają się sprawą życia lub śmierci” – przekonuje Lorenc.
Jest jeszcze kwestia smaku. „Jakoś niezręcznie prosić o rekomendacje kolegę z liceum, którego ostatni raz widzieliśmy na balu maturalnym, choć często próbował się z nami umó- wić na lunch. Nie mamy zresztą pewności, czy taka prośba spotka się z pozytywnym przyjęciem” – uświadamia dr Marek Suchar, socjolog, prezes firmy doradczej IPK.
SPÓŁKA JA
Rozwijaj i promuj siebie
Załóżmy, że korporacja wie, ile jesteś wart, szanuje cię, ceni i dobrze opłaca. Niewiele ci to jednak pomoże, jeśli poza firmą twoje nazwisko nic nikomu nie mówi. A nie mówi, bo nigdzie nie bywasz i nie nagłaśniasz swoich dokonań. Jakbyś zapomniał o starej wschodniej mądrości: „Ten, kto ma coś do sprzedania, lecz zachwala towar cicho, nie zarobi nigdy tyle, co ten, który się drze jak licho”. W tej sytuacji byle młokos po studiach, biegły w sztuce autoreklamy, zrobi lepsze niż ty wrażenie na potencjalnych rekruterach czy klientach. Cała nadzieja w tzw. personal brandingu. Tom Peters, najbardziej znany na świecie autorytet w tej dziedzinie, podkreś- la, że każdy z nas jest dyrektorem generalnym własnej firmy – spółki Ja. To stanowisko zobowiązuje cię do rozwijania samego siebie, promowania własnych atutów i podejmowania działań, które zapewnią ci zainteresowanie rynku. A co, jeśli nie masz pomysłu na swoją osobistą markę, na własny niepowtarzalny wizerunek i sznyt?
„Nikt nie rodzi się z własnym stylem. Nie wychodzimy z łona matki z wiedzą o tym, kim jesteśmy” – uspokaja Austin Kleon w poradniku „Twórcza kradzież”. I podpowiada, jak ów styl wykreować. Należy, przynajmniej na początku, udawać swoich idoli – ludzi, którymi sami chcielibyśmy być. Tak jak Paul McCartney, który naśladował Buddy’ego Holly’ego, Jerry’ego Lee Lewisa i Elvisa Presleya, a w końcu przerósł niektórych z nich. Jest tylko jedno „ale”: jak zauważa rysownik Gary Panter, jeśli inspirujesz się jedną osobą, to wszyscy będą mówić, że jesteś drugim kimś tam. Okradnij setkę ludzi – wszyscy ludzie będą mówić, że jesteś niesamowicie oryginalny!
„Aby uczyć się poprzez imitację, trzeba wyjść poza własną strefę komfortu. Pokonać fałszywą skromność. Poczuć się trochę jak aktor na scenie. To trudne, szczególnie dla jednostek o nieco introwertycznej naturze. Ale naprawdę warto!” – nie ma wątpliwości dr Suchar. Dlaczego? Milan Kundera napisał kiedyś, że flirt jest obietnicą seksu bez gwarancji. Wyrobienie sobie marki jest zarówno obietnicą, jak i gwarancją, że e-maile, które wysyłasz, zostaną przeczytane.
BEZ TARYFY ULGOWEJ
Dodaj gazu przed metą
Ludzie, którzy lada moment opuszczą korporację, zwykle przestają się angażować, zaniedbują obowiązki i myślami są gdzie indziej. Paradoks polega na tym, że właśnie wtedy powinni starać się dwa razy bardziej niż wcześniej. „W okresie rozstawania się z firmą trzeba działać na zwiększonych obrotach: zgłaszać pomysły, pomagać kolegom, dobrowolnie uczestniczyć w najtrudniejszych projektach” – potwierdza Grzegorz Turniak, ekspert w dziedzinie zarządzania karierą. I uzasadnia: „Chodzi o to, aby w firmie zapamiętano nas z jak najlepszej strony. I by nie palić za sobą mostów”.
O tym, że zwłaszcza na koniec warto dać z siebie wszystko, przeczytał w bestsellerze „Winning znaczy zwyciężać” Jacka Welcha. Skorzystał kiedyś z tej rady – i się nie zawiódł. Było to na początku jego drogi zawodowej. Pracował w korporacji, która oferowała mu nie tylko przyzwoitą pensję, ale także atrakcyjne świadczenia pozapłacowe (m.in. pakiet medyczny i służbowy samochód). Mógłby mówić o wielkim szczęściu, gdyby nie szef – człowiek skądinąd miły, ale zupełnie nieprzywiązujący wagi do rozwoju pracowników.
„Wiele razy prosiłem go o kwartalną ocenę, profesjonalny feedback. Chciałem wiedzieć, czy robię postępy. Musiały mi wystarczyć uśmiechy i poklepywanie po ramieniu. W końcu zacząłem rozglądać się za nowymi wyzwaniami” – opowiada Turniak. Nigdy nie harował tak ciężko jak wtedy, czyli od złożenia wypowiedzenia do ostatniego dnia pracy w tej spółce. Opłaciło się! Zaangażowanie młodego wówczas menedżera zauważyli head-hunterzy. Zaproponowali mu, by stanął na czele renomowanej agencji rekrutacyjnej, co pchnęło jego karierę na nowe tory.
JEDNA RZECZ
Rób to, co najważniejsze
No dobrze – ale jak masz się starać dwa razy bardziej, skoro 20 proc. energii powinieneś przeznaczyć na budowanie alternatyw? Odpowiedź znajdziesz w książce „Jedna rzecz” Gary’ego Kellera i Jaya Papasana, autorów z list bestsellerów „New York Timesa”. Jak twierdzą, mechanizm niezwykłych osiągnięć nie tkwi w braniu nadgodzin, lecz w efektywnym wykorzystaniu normalnego czasu pracy. Wielozadaniowość – według ekspertów – prowadzi do złych decyzji, kosztownych błędów i niepotrzebnego stresu. Trzeba określić, co jest dla nas najważniejsze, i na tym się skupić, czyli zajmować się dokładnie tym, co w danym momencie jest naszą powinnością. Niczym więcej.
„Nie chodzi o to, żeby się spocić. Chodzi o to, by powierzone nam zadania realizować jak najmniejszym wysiłkiem. Wymaga to zarówno koncentracji, jak i nie lada pomysłowości, innowacyjności, kreatywności” – uważa Katarzyna Lorenc. Dzięki twórczemu podejściu zaoszczędzisz dużo czasu, sił, zdrowia, może także pieniędzy. Te zasoby pozwolą ci rozpocząć nowe, bardziej spełnione życie poza korporacją. Takie, o jakim śnisz od dawna. Marzenia się spełniają. Szczęściu trzeba jednak pomóc.