Doktor Stuart Meloy, anestezjolog z Północnej Karoliny, przeszedł do historii jako wynalazca orgazmotronu. Przez przypadek. Pewnego dnia w 1998 roku podłączył elektrodę do pleców pacjentki cierpiącej na chroniczne bóle nogi. Słabe impulsy elektryczne emitowane przez urządzenie miały zablokować przesyłane do mózgu sygnały bólu. Kiedy włączył zasilanie, pacjentka zaczęła jęczeć z rozkoszy. Dlaczego orgazmotron nie ma szans na sukces? Bo stać na niego tylko bogate kobiety. A te „Musi pan nauczyć mojego męża, jak się to robi” – usłyszał zaskoczony doktor.
W kolejnych latach przeprowadził kilkanaście eksperymentów, których wyniki opublikował w 2006 roku na łamach pisma „Neuromodulation”. Reakcje kobiet się powtarzały – szczytowały nawet te, które wcześniej nie przeżywały orgazmu. Lekarz opatentował swój wynalazek pod nazwą Orgasmotron i wypuścił go na rynek po 12 tysięcy dolarów za sztukę. Jednak na komercyjny sukces Meloy nie ma raczej co liczyć. Badania nad orgazmem kobiet przeprowadzone w ostatnich latach przez zespół Thomasa Polleta i Daniela Nettle’a z Uniwersytetu Newcastle wykazały bowiem, że potencjalne klientki Meloya, czyli dobrze sytuowane kobiety, nie mają zwykle problemów z osiąganiem orgazmu. Badacze oparli się na tezie psychologa ewolucyjnego Davida Bussa, że tym, co najbardziej podnieca kobiety, są zasoby mężczyzny – i postanowili zgłębić temat.
Przeprowadzili wielką ankietę socjologiczną, która objęła pięć tysięcy mieszkańców Chin. Pytania dotyczyły życia osobistego, w tym seksualnego, a także dochodów partnera i komfortu życia. Okazało się, że spośród 1534 badanych kobiet około 8 procent przeżywało orgazm przy każdym stosunku, 26 procent szczytowało często, około połowa – czasami, a 16 procent – nigdy. Najciekawsze było jednak porównanie zarobków partnera z częstotliwością przeżywania orgazmów
„Rosnące dochody mężczyzn miały silny, pozytywny wpływ na ilość orgazmów raportowanych przez ich partnerki” – stwierdził dr Thomas Pollet. Okazało się, że zaradni i zamożni mężczyźni dają kobietom większą radość z seksu.
Ostateczne potwierdzenie
Wnioski Polleta zostały podchwycone przez media jako kolejny paranaukowy dowód, że „najlepszym afrodyzjakiem są pieniądze” i „kobietom chodzi tylko o kasę”. Tymczasem mówią one całkiem sporo o naturze kobiecego orgazmu, który jeszcze do niedawna pozostawał ewolucyjną zagadką. Nie jest on bowiem – jak u mężczyzn – niezbędny do zapłodnienia. Co więcej, jak wynika z badań przeprowadzonych w połowie lat 90. w Wielkiej Brytanii – orgazm nie jest też konieczny, by mieć satysfakcję z seksu. Jaką więc pełni rolę?
Badania Polleta i Nettle’a zmierzały we właściwym kierunku. Spośród pięciu różnych hipotez dotyczących funkcji żeńskiego orgazmu, w ciągu ostatnich 30 lat badacze głównie koncentrowali się na „hipotezie tego jedynego”. Już w 1970 r. Daniel Rancour-Laferriere stwierdził na podstawie badań przeprowadzonych wśród 100 tys. kobiet, że częściej osiągają orgazm, jeśli żyją w stabilnym, silnym związku. Kluczowe dla przyjemności z seksu były cechy mężczyzny. Okazało się, że ten mechanizm jest dużo starszy niż sam gatunek ludzki.
W 1998 roku Alfonso Troisi i Monica Carosi, dwójka biologów z Rzymu, przeanalizowali 240 aktów kopulacji w stadzie makaków japońskich. Zauważyli, że orgazm u samic – przejawiający się zaciskaniem dłoni, skurczami mięśni i wydawaniem specyficznych odgłosów – wystąpił w przypadku 33 procent tych aktów. Najciekawsze było jednak to, że samice częściej osiągały orgazm, kopulując z samcami dominującymi w grupie, szczególnie jeśli same zajmowały w niej niską pozycję społeczną.
To badanie doprowadziło naukowców do wniosku, że orgazm jest dla samic narzędziem wyboru, który z samców zapłodni ich drogocenne jajeczka. Seksualne szczytowanie okazało się więc narzędziem genetycznej selekcji. Nasienie od dobrego (czytaj: zdrowego, silnego, zamożnego) partnera może więc dzięki orgazmowi zostać łatwiej zassane do szyjki i jamy macicy, co zwiększa prawdopodobieństwo zapłodnienia. Czy właśnie dlatego – jak twierdzi doktor Pollet – kobiety łatwiej przeżywają seksualną rozkosz z bogatym partnerem?
Prof. Zbigniew Lew-Starowicz potwierdza ewolucyjną rolę orgazmu, który jego zdaniem jest nagrodą dla mężczyzny za wysiłek (także finansowy) włożony w relację z kobietą. Patrzy jednak na brytyjskie badanie pod nieco innym kątem. „Pozycja i dochody mężczyzny nie przekładają się bezpośrednio na ilość orgazmów u kobiety ” – mówi profesor. „To raczej kobiety, które mają zapewnione bardzo dobre warunki życia, są bardziej otwarte na seks. Dzięki temu łatwiej i częściej przeżywają orgazmy. Dla kobiet bowiem najbardziej atrakcyjny jest mężczyzna, który inwestuje w tworzenie rodzinnego gniazda”.
Wyłącznik strachu
Opinię profesora Starowicza potwierdzają badania dotyczące chemicznej strony orgazmu, a także jego działania na niektóre obszary mózgu. Jak twierdzi amerykański biolog Tom Insel, za orgazm u kobiet i mężczyzn odpowiada oksytocyna – neuroprzekaźnik, który determinuje także uczucie przywiązania i zaufania kobiety do jej partnera. Co ciekawe, jego działanie powoduje także zmniejszenie… nieśmiałości.
Z kolei z eksperymentu holenderskiego naukowca Gerta Holstege, przeprowadzonego w 2005 r. w Groningen, wynika, że w trakcie orgazmu wszystkie obszary mózgu związane ze strachem czy czujnością uległy wyłączeniu. Holstege, który do badania użył pozytonowego tomografu emisyjnego stwierdził, że nigdy wcześniej czegoś podobnego nie zaobserwował.
Okazuje się więc, że nie tyle same pieniądze partnera, ile uzyskane dzięki nim poczucie spokoju, bezpieczeństwa i zaufania sprzyjają przeżywaniu przez kobiety seksualnej rozkoszy. A nagrodą dla mężczyzny ma być większa pewność, że w zamian za wszystkie wysiłki to właśnie jego nasienie zapłodni kobietę. Może nie jest to do końca uczciwy układ, ale to natura tak zaprogramowała kobiety, by przekazywały swojemu potomstwu jak najlepsze geny.